czwartek, 18 lutego 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 2

Szczęśliwie wylądowaliśmy 15 lutego 2016 roku w Ekwadorze w stolicy Quito i na miejscu okazało się, że brakuje plecaka Andrzeja Lamparskiego. 



Zgłaszając ten fakt na lotnisku, okazało się że holenderskie linie KLM już o tym wiedzą. Widocznie mają dokładną weryfikację przewożonego bagażu. 




Pytanie tylko, gdzie duży plecak zaginął, skoro został odprawiony elektronicznie przez wrzucenie do kapsuły na lotnisku w Amsterdamie. Nasz kolega bez bagażu, na otarcie łez, otrzymał małą saszetkę z zawartością majteczek, białej koszulki, kremu do golenia, pasty do zębów, ale... bez szczoteczki. 



Dopiero po dobie zagubiony bagaż taksówką dowieziono nam do wskazanego KLM hotelu Plaza Internacional, w którym się zakwaterowaliśmy. To jest około 50 km od lotniska. Obok hotelu mieści się ambasada Francji, która jest strzeżona.

Strzeżone jest też przejście do samolotu na ogromnym lotnisku w Amsterdamie. Musieliśmy trzej zdejmować buty, które zostały poddane prześwietleniu. Obmacano nas dokładnie. Prześwietlono w specjalnej kabinie z rękoma uniesionymi do góry. Jak by mało tego, jeszcze trzeba było paszport wsunąć w otwór maszyny służącej do zrobienia nam zdjęcia twarzy. Wszystko pod bacznym okiem służb granicznych.



Ta szczegółowa odprawa tak długo trwała, że usłyszeliśmy jak nas po nazwiskach wzywają do samolotu odlatującego do Quito, ze stanowiska nr 8. Za kilka minut zamykają bramkę. Co sił w nogach po ruchomych chodnikach biegliśmy do wywołanego stanowiska. Stresik niezły. 


Zamiast do stanowiska nr 8 dotarliśmy do 27. Ale oba były usytuowane obok siebie. Po nawrotce wreszcie trafiliśmy w ramiona zniecierpliwionych stewardes. Boening 777 z kompletem około 220 pasażerów czekał na nas, na trójkę podróżników z Polski. 



Zajęliśmy nasze miejsca w środkowym 42 rzędzie. Siedząc w samym ogonie było nam blisko do bufetu i toalety. Zaserwowano nam w ciągu około 11 godzin lotu dwa cieple posiłki, mięso lub pastę i pizzę. 



Można też było dostać białe lub czerwone wino w plastikowych buteleczkach, produkcji RPA. Było wyśmienite. Płynów nam nie żalowano.



Jako jedynym polskim pasażerom lecącym z Amsterdamu do Ekwadoru, umożliwiono choć na chwilę zasiąść za sterami Boeninga 777. Wrażenie niesamowite.
W samolocie, po naszej polskiej mowie, nawiązaliśmy kontakt z siedzącą obok panią Ewa. Byłą mieszkanką Opola, a obecnie mieszkającą w Niemczech  Leciała do córki, która studiuje w Ekwadorze.



Quito zwiedzaliśmy przez trzy dni. Pogoda cudowna, słońce i plus 25 st. C. 



Ogromne miasto pełne betonu i samochodów, a tym samym i spalin. Trudno oddychać. 



Następnego dnia po przylocie udaliśmy się na starą część miasta, wieloma schodami docierając pod ogromny pomnik Matki Boskiej ze skrzydłami - patronki Quito.



Podczas tej wycieczki słońce niby łagodne, ale na wysokości około 2800 m npm. nas spaliło na czerwono. Teraz jesteśmy podobni do Indian Czerwonoskórych.



Zwiedziliśmy też duże obiekty kulturalne i wypoczynku. Robiły na nas pozytywne wrażenie. Podobnie jak Wydział Sportu przy miejscowym uniwersytecie. 



Sporo mieszkańców spędza czas w miejskich parkach. Jest też sporo drobnych sklepikarzy ulicznych (głównie pod różną postacią bananów) i osób żebrzących.



Następnego dnia za 0,25 centów koszt biletu, dotarliśmy autobusem, jadąc niemal przez cale miasto, na dworzec południowy. Nowy ładnie zaprojektowany przeszklony budynek. 



18 lutego 2016 roku opuściliśmy Quito i autobusem za 2,75 centów, koszt biletu, (a taksówka z hotelu na dworzec za 10 dol), autobusem dotarliśmy do miejscowości Latacunga. Po drodze mijaliśmy spore pola uprawne i wiele tuneli foliowych pod warzywa i kwiaty. Pasły się nasze czarno białe krasule i konie.



Po zakwaterowaniu w kolorowym orientalnym hostelu Cafe Tiana, blisko palmowego rynku, dopiero tutaj korzystamy z dostępu do internetu 



W piwnicy uruchomiono internetową kawiarenkę z dwoma komputerami. Chętnych jest wielu, trzeba się spieszyć. 

Wpisuje się w  bloga wbrew moim zasadom, że w dobie obrazków, bez zdjęć nie może być przesyłu informacji. Za błędy przepraszam, ale klawiatura jest wymazana i światło jak z latarki.
Pozdrawiamy rodziny, znajomych i naszych Czytelników.

PS. Po przyjeździe 1 marca 2016 do Cuenci, udaje nam się uzupełnić materiał zdjęciami. (cdn)


Włodzimierz Amerski i Janusz Nowak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz