Kenijczyk Kipkorir Wycliffe Biwot wygrał XXII Energa Maraton
Solidarności 2016, osiągając dobry czas 2:18.49. Jest to dla niego
drugie zwycięstwo w trójmiejskim Maratonie Solidarności.
- Cieszę się, że zszedłem poniżej czasu 2:20. Biegło mi się
dzisiaj bardzo dobrze. Moim największym rywalem był Maina Mwangi,
ale cały czas go pilnowałem i dopiero w odpowiednim momencie przed
metą zaatakowałem go i wyprzedziłem - mówił za metą dziennikarzom
uszczęśliwiony triumfator biegu (na zdjęciu wyżej).
Zwycięzca o 2 minuty i 3 sekundy wyprzedził o wiele niższego od
siebie swojego rodaka, Joela Maina Mwangi. który triumfował w
poprzednich dwóch edycjach tego biegu.
Ta dwójka Kenijczyków po raz kolejny zdominowała gdańską
imprezę.
Trzeci był Amerykanin o swojsko brzmiącym nazwisku Christopher
Zablocki. Niewiele mówił po polsku. Wyjaśniał po angielsku
zaciekawionym żurnalistom, że jego pradziadkowie pochodzili z
Polski, z okolic Lwowa.
- Moja babcia i mój dziadek jeszcze bardzo dobrze mówili po
polsku, a ja znam już tylko kilka podstawowych słów. Trzy miesiące
temu przyleciałem do Lublina, do kolegi. Dowiedziałem się o tym
maratonie rozgrywanym z znanej w Stanach kolebce Solidarności i
postanowiłem wziąć udział w tym gdańskim maratonie. Wsiadłem
więc do pociągu i tu przyjechałem - mówił do
dziennikarskich mikrofonów o swoich życiowych losach Christopher
Zablocki. Na powyższym zdjęciu red. Jacek Główczyński,
rzecznik prasowy tegoż rozgrywanego już po raz 22. maratonu
Solidarności.
Zdobywcy trzeciego miejsca, zawodnikowi z polskim rodowodem
dopingował podczas biegu z samochodu sędziowskiego, jak i złożył
gratulacje na mecie sławny lekkoatleta biegacz średniodystansowy
Kazimierz Zimny (na powyższym zdjęciu z lewej), główny organizator gdańskiego maratonu.
Jadący zaś za biegaczami w samochodzie sędziowskim red. Włodzimierz
Machnikowski z Radia Gdańsk powiedział na mecie, że Christopher Zablocki
cztery razy doganiał duet Kenijczyków, ale niestety nie dał rady
ich wyprzedzić.
Najlepszy z Polaków, Grzegorz Gronostaj, zajął 7.
miejsce.
Trzy czwarte 42, 195 km maratonu, czyli dystans 30 km pokonała
słynna sopocka tyczkarka Anna Rogowska. Potraktowała ten start jako
trening w ramach przygotowań do maratonu berlińskiego, w którym
planuje wystartować za sześć tygodni.
Anna Rogowska pozując do wielu zdjęć powiedziała mi, że jak na
nią, to około południa było zbyt gorąco jak dla maratończyków.
Dobrze chociaż, że wiatr był zachodni, wiejący od Gdyni w stronę
Gdańska, i mając go od pleców biegło się znacznie lżej.
Wręczanego jej medalu nie przyjęła, twierdząc, że nie przebiegła
całego maratonu, a poza tym ma w domu dość sporą kolekcję medali
za wiele swoich osiągnięć w skoku o tyczce.
Inni uczestnicy biegu maratońskiego narzekali na to, że
czasami samochody zbyt blisko przejeżdżały obok zawodników. Trasa
biegu kilkakrotnie przecinała się z drogami dla kołowych pojazdów.
Najniebezpieczniej było na zakręcie, na wysokości Opery Bałtyckiej
we Wrzeszczu.
Dla uczestników maratonu przygotowano
kilkanaście stanowisk przystosowanych do masaży nadwyrężonych
mięśni.
Problemy z powrotem w strefę gdzie
znajdowała się meta biegu miał Daniel Bogrec, dziennikarz
sportowy gdańskiej telewizji TV3. Choć sporo czasu spędził w tej
strefie robiąc kilka wywiadów z biegaczami, to przy powrocie do
niej został zatrzymany, bo nie rozpoznali go panowie z wynajętej
przez organizatorów służby ochrony. Ci panowie nie nadają się do
tej odpowiedzialnej służby, bo nie rozpoznają i stresują podczas pracy
dziennikarza. No i dowodzi to temu, że nie oglądają programów
sportowych gdańskiej telewizji.
Na przyszłość – w mojej ocenie -
organizatorzy powinni zadbać o plakietki dla przedstawicieli mediów.
Zdjęcia: Włodzimierz Amerski
liasufFmenko Leslie Gray Crack
OdpowiedzUsuńclaszutconsdoor