wtorek, 7 lutego 2017

„Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy”

To tytuł książki polskiego dziennikarza Marka Orzechowskiego, która powinna stać się obowiązkową lekturą dla wszystkich decydentów, zarówno tych z polskiego rządu jak i Sejmu, Senatu oraz tych z polskich miast i miasteczek. Lektura zwłaszcza dla radnych i prezydentów Gdańska. Gdyni i Sopotu, którzy usilnie zabiegają o przyjęcie syryjskich dzieci wraz z ich opiekunami. Popierający te zabiegi w porannej audycji Radia Gdańsk (7 lutego 2017) red. Mieczysław Abramowicz również powinien zapoznać się z lekturą tej książki. Bo to i jego wypowiedzi zainspirowały mnie do poruszenia tej kwestii.
Otóż autor książki zmierza się z poruszającymi aktualnie opinię publiczną zagadnieniami tak zwanej islamizacji Europy Zachodniej. Mamy do czynienia z książką, będącą dziełem frapującym, opartym na niepokojących faktach i procesach oraz dowodzącym imponującej wiedzy teoretycznej autora.
Marek Orzechowski (na zdjęciu z prawej) jest dziennikarzem, publicystą i pisarzem, a także byłym wieloletnim korespondentem polskiej telewizji w Brukseli i Bonn. W swoim dorobku ma wywiady z czołowymi politykami Europy, a także setki komentarzy, artykułów i reportaży, w tym między innymi z wojny na Bałkanach. Autor każdorazowo pisze o miejscach i zagadnieniach, które gruntownie zgłębił. Jego „Belgijska melancholia” ukazywała kulisy życia w Brukseli, bestsellerowa „Holandia” konfrontowała czytelnika z tajemnicami tego kraju, natomiast „Zdarzyło się w Berlinie” było osobistą historią opowiadającą o podziale i zjednoczeniu Niemiec.
Byłem na tym samym roku z Markiem Orzechowskim podczas Dziennych Podyplomowych Studiach Dziennikarskich Uniwersytetu Warszawskiego. Ostatnio co jakiś czas spotykaliśmy się m.in. w Sopocie, podczas odbywającego się co roku Europejskiego Forum Nowych Idei (EFNI) z udziałem znaczących polityków. Jego książkę „Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy” przeczytałem jednym tchem podczas niedawnych świąt bożonarodzeniowych.
Mój kolega ze studiów, mieszkający na stałe w Brukseli, opisuje w niej o niebezpiecznych zjawiskach, które złożyły się na sukces islamistów w Europie Zachodniej. Począwszy od tragicznych zamachów we Francji, poprzez spory o miejsca na basenach kąpielowych, specyfikę brukselskiej dzielnicy Molenbeek (powszechnie uważanej za siedlisko dżihadystów belgijskich), po problemy z burkami w publicznej przestrzeni.
Nie chcąc być posądzany o brak obiektywizmu wobec kolegi, sięgnąłem do google, aby zobaczyć co inni o treści jego książki napisali. Znalazłem sporo, tylko część wybrałem, ale naprawdę warto przeczytać...
Dlaczego pana zdaniem islam jest zagrożeniem dla Europy?
Marek Orzechowski: - Problem polega na tym, że islam nie jest tylko religią. W cywilizacji zachodniej każdy może wierzyć w co chce i nie ponosi z tego tytułu żadnych konsekwencji. Jednak islam jest także systemem prawnym i politycznym, który chce budować swoje własne państwo. Cóż mogłoby nas to obchodzić, jeżeli czyniłby to u siebie? Muzułmanie, niezależnie od tego, gdzie mieszkają, w Polsce, w Belgii czy w Anglii, nie odnoszą się w lojalny sposób do struktur państw, w których żyją, ponieważ stworzone są ręką człowieka a nie boga. Poza tym tworzą odrębną, sobie tylko dostępną społeczność muzułmańską na świecie, która nazywa się Umma. I to jest dla nich najważniejsze. Nie odczuwają w gruncie rzeczy potrzeby identyfikacji z państwem, w którym się urodzili, którego obywatelstwo posiadają, a jak się radykalizują, to stanowią dla tego państwa duże zagrożenie. I odkryciem ostatnich zdarzeń, które wreszcie dociera również do polityków i wielu dziennikarz jest fakt, że ci którzy strzelają do nas na ulicach, to są nasi terroryści. Oni już nie muszą znikąd przyjeżdżać, nie muszą być eksportowani przez ugrupowania typu Al Ka'ida. Mamy na miejscu własnych terrorystów, którzy urodzili się w europejskich krajach, ale nie mają żadnego związku ze społeczeństwem, w nich wzrastają, i w nich żyją, a następnie stają się naszymi zabójcami. I o tym trzeba po prostu wiedzieć.
Autor zmaga się z dręczącym go lękiem o przyszłość miejsca w którym żyje i w którym czuje się dobrze, czuje się u siebie. Choć, jak sądzę, na stałe przebywa w Niderlandach, a nie w Polsce. Więc "u siebie" ma trochę inny wymiar niż byśmy mogli na pierwszy rzut oka rozumieć. Określenie swojskości i wolności ma więc szerszy, europejski, cywilizacyjny a nie krajowy wymiar.
Wspomniany lęk wynika z zagarniania coraz większych przestrzeni życia społecznego, politycznego i nawet osobistego przez mniej lub bardziej wojowniczy islam.
Książka jest próbą określenia, dlaczego akceptowanie fundamentalizmu islamskiego obecnego w Europie niszczy europejską tożsamość cywilizacyjną. Można się z Autorem zgadzać lub nie, ale na pewno warto przeczytać. Tym bardziej, że książka wolna jest od rasizmu, nacjonalizmu czy wręcz faszyzmu, obecnych podczas podobnych dyskusji i demonstracji prowadzonych w naszym kraju.
Książkę powinien przeczytać każdy Europejczyk. jak pisze Marek Orzechowski, bo w Europie jest już 44 mln muzułmanów, w samej Francji aż 5 mln, w Niemczech ponad 4 mln. są drugim albo trzecim pokoleniem urodzonym w Europie, mają obywatelstwo np. francuskie ale nie integrują się z zachodnim społeczeństwem, nie szanują prawa kraju, w którym się urodzili, ich prawem jest szariat, który szczególnie okrutnie traktuje kobiety:
"Konsekwencje zawartych pod przymusem małżeństw są dla kobiety i mężczyzny odmienne. Każdy, kto żyje na Zachodzie i spotyka muzułmanów, odmienność te odczuwa niemal cieleśnie. Mężczyzna jest w stanie poruszać się w przestrzeni „męskiej wolności” – żyje, jak chce, robi, co chce, z reguły ma kochankę albo chodzi do burdelu. Podrywa też chrześcijanki. Kobieta, zamknięta w domowej klatce i traktowana jako własność, służy zaspokojeniu potrzeb seksualnych małżonka".
W głowach europejskich muzułmanów siedzi dżihad z niewiernymi, a wiec walka ze wszystkimi, którzy nie wyznają wiary w allaha.
Marek Orzechowski jak zwykle pisze interesująco, celnie ukazując słabość europejskiej administracji wobec zagrożenia radykalizującymi się muzułmańskimi sąsiadami.
"Kiedy kościoły zamienia się w meczety, kiedy brytyjska policja ściga mężczyznę głośno krytykującego w autobusie islam, kiedy w wielu szwedzkich gminach Szwedzi stanowią mniejszość, kiedy sąd w Brukseli odstępuje od wymierzenia kary, aby z islamisty nie czynić męczennika, kiedy policja belgijska pilnuje porządku na basenach publicznych, gdzie muzułmańska chuliganeria poluje na dziewczyny niemuzułmanki, kiedy młodzi Marokańczycy, gwałciciele, tłumaczą, że nie dokonaliby gwałtu, gdyby ofiara była muzułmanką, wcale nie mamy do czynienia z dywagacjami na temat islamizacji, która ma nastąpić – ten proces jest w toku. Terrorystyczne zamachy w Europie są fragmentem krwawej wojny prowadzonej w globalnej skali".
Islamizacja Europy Zachodniej staje się faktem i to tylko kwestia czasu kiedy dotrze do Europy Wschodniej. polecam, na prawdę warto przeczytać.
Marek Orzechowski w swojej krótkiej, ale jakże wymownej książce poddaje analizie ideę multikulti w odniesieniu do imigrantów muzułmańskich w miastach takich jak Bruksela, Amsterdam czy też Berlin. Obrazy z tych miast wywołują ciarki na plecach i skłaniają do jednego wniosku, idea multikulti nie wypaliła na Zachodzie. Autor pokazuje problem jakim są dla dużych europejskich miast hermetyczne, brutalne i zawłaszczające przestrzeń publiczną społeczności muzułmańskie. Mamy również szereg historii takich jak zabójstwo van Gogha, czy młodej Surucu. Mamy obraz ustępującej przed islamistami Europy wierzącej w wolność człowieka, szczególnie w sferze religii. Przyznam, że wizja kreślona przez Autora nie napawa optymizmem i nas Polaków uderza szczególnie, gdyż nas ten problem na razie nie dotyczy, przez co wydaje się odległy i wręcz nierealny. To chyba jednak tylko kwestia czasu i patrząc na to co dzieje się na Zachodzie powinniśmy wyrobić sobie odpowiednie zdanie i na to się przygotować. Styl książki bardzo fajny, czyta się dobrze, Panie Marku chciałoby się powiedzieć "więcej". Pozycja obowiązkowa, szczególnie dziś.
Postępująca islamizacja Europy Zachodniej na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat, to proces, zjawisko, którym zajmuje się autor w niniejszej książce. Niestety, obraz i wnioski jakie kształtuje i wyciąga autor nie napawają optymizmem czytelników, którym na sercu leży zachowanie starych, chrześcijańskich korzeni naszego kontynentu. Islam rozprzestrzenia się niczym zaraza wśród społeczeństw dobrze rozwiniętych zachodnich krajów wpływając jednocześnie na ich postawy i zachowania. A przecież, kraje te, przyjmując niezliczone masy imigrantów pochodzenia muzułmańskiego liczyły na obopólne korzyści, tymczasem życie przyniosło coś całkiem przeciwnego. Dlaczego tak jest? Dlaczego środowiska imigrantów nie chcą się integrować ze środowiskami autochtonów? Czy winni temu jesteśmy my, Europejczycy, czy też oni, przybyli z Bliskiego Wschodu i Afryki Płn. Autor zajmuje tutaj jednoznaczną i zdecydowaną postawę. W głównej mierze, obwinia on o zaistniałą sytuację religię i jej zasady, które kształtują zachowania i postawy środowisk imigranckich. Czy postawa autora jest obiektywna? No cóż, może nie w stu procentach, ale autor, że tak powiem, ma bardzo, bardzo wiele racji. Coraz większe i szersze znaczenie wśród muzułmanów zamieszkujących nasze miasta, zajmują skrajnie nam, wyznawcom innej wiary, nieżyczliwe, delikatnie mówiąc, ekstremalne grupy fanatyków religijnych. Nie bez wpływu oczywiście, na zaistniałą sytuację ma postawa rządów tzw. Zachodu, które swoimi działaniami zdestabilizowały w miarę stabilną sytuację na Bliskim Wschodzie i spowodowały ogromną falę imigracji. Także wszechobecna tolerancja i ustępstwa wobec żądań i zachowań przybyłych, które burzą całkowicie świat naszych wartości i postaw, polityczna poprawność i utopijna,według mnie, teoria stworzenia społeczeństwa tzw. multikulti uczyniły Europę Zachodnią taką jaką jest. Autor jednoznacznie stwierdza, że kraje, których sytuację przedstawia w książce (Austria, Belgia, Francja, Holandia, Niemcy) już przegrały wojnę o swoją duszę. Już, obecnie wpływ na kulturę, obyczaje, życie codzienne ma tam islam i jego święta księga Koran. A wpływ ten będzie coraz większy. No cóż, pozostaje się cieszyć, że żyjemy w naszej ukochanej Polsce i wyrazić nadzieję, że przez cały czas swego trwania będzie ona właśnie nasza.
Chciało by się napisać: przerażająca wizja… Tylko, że to nie jest wizja, to nie wirtual, to jak najbardziej namacalny real. Jeszcze nie u nas, jeszcze możemy żyć w radosnej nieświadomości zajęci głupotami serwowanymi przez naszych polityków z tej czy tamtej strony. Ale świat się globalizuje w tempie wykładniczym. Globalizuje się nie tylko dobro i wygoda, ale również zło i fanatyzm. A fanatyzm ma tutaj konkretne oblicze. Tymczasem różni politycy, humaniści, intelektualiści wciąż biją w bębenek poprawności politycznej posuniętej do granic absurdu. Aż nasuwa mi się pewna analogia… Nie tak całkiem dawno temu Zachód był naszpikowany tabunami tzw. pożytecznych idiotów sławiących wujka Stalina i najwspanialszy ustrój na świecie. Problem w tym, że ów ustrój był w dużej mierze patologicznym wytworem naszego kręgu kulturowego i choć to długo trwało, dało się go pokonać. Inwazja sowietów na Europę i cały świat nie nastąpiła, choć kilkakrotnie było całkiem blisko. Tym razem dokonuje się zupełnie inna inwazja a pożytecznych idiotów (bądźmy poprawni politycznie i głośmy równouprawnienie płci – również pożytecznych idiotek) przybywa masowo. O tym autor nie pisze. Książka jest jak najbardziej wyważona, bez szkalowania i szowinizmu. Nie ma tu prawicowego radykalizmu, nie ma tu proroczych wizji, nie ma tu przesady. Pokazane jest tu i teraz współczesnej Europy, zwłaszcza tej na zachód od Odry. Książka wali niczym kowalski obuch. Dlaczego? Bo została wydana ledwie niecały rok temu, a już dzisiaj zapewne autor dopisałby kolejne rozdziały. Tuż przed wydaniem autor dopisał coś w rodzaju posłowia, bo oto życie dopisało właśnie kolejny tragiczny fakt. Marzec, 2015 (taki tytuł ma owo posłowie) to brutalny atak na muzeum Bardo w Tunisie. Książkę autor kończy słowami: „Niestety, mój sąsiad islamista nie jest sam. Tunis jest wszędzie.” Jakże już nieaktualne to słowa. Dzisiaj autor zapewne by dopisał, że właśnie Tunis przybył do Paryża i Brukseli. Gdzie dalej?
Warto przeczytać i zacząć się zastanawiać nad swoimi postawami. Jak pogodzić humanistyczne wartości współczesnej Europy wypracowane jakże często w ogniu i krwi milionów ludzi z ewidentną, bezprzykładną agresją obcej kultury. Jak, nie krzywdząc Bogu ducha winnych ludzi, dać odpór złu. Gdzie kończy się tolerancja i nadstawianie drugiego policzka. Czy Europa, żeby przetrwać, musi stoczyć się znowu w czas odwetu i walki? Czy jedyną skuteczną odpowiedzią na obcy kulturowo fanatyzm jest własny, rodzimy? Nie znajdziemy tu odpowiedzi. To musi przemyśleć sobie każdy sam. A czasu na rozsądne, racjonalne myślenie nie ma już dużo… Może w ogóle już go nie ma…
"Najważniejsze staje się w tym kontekście pytanie o stosunek islamu do przemocy. Wszystkie religie znają tę pokusę, ulegały jej i usprawiedliwiały stosowanie przemocy w imieniu Boga, ale w dzisiejszym świecie fenomen gwałtu religijnego i legitymizowanej religią zbrodni związany jest wyłącznie z islamem."
Książkę znalazłam przypadkiem, kiedy przeglądając LC zauważyłam, że ktoś z moich znajomych chciał ją przeczytać (lub przeczytał), do tego ten tytuł i temat jakże na czasie... Nie było siły. Od razu znalazłam i zabrałam się do czytania, troszeczkę z obawami, czy pan Marek Orzechowski nie będzie próbował wciskać ciemnoty tak jak np. mjr Zbigniew Bauman, który twierdzi, że "do terroryzmu należy się przyzwyczaić", czy też pani Joanna Seneszyn, która radzi: "Niedługo muzułmanie to będzie najliczniejsza religia na świecie. I trzeba sobie uświadomić, że skoro tak, to dobrze by było, żeby Polska wreszcie przestała być przedmurzem chrześcijaństwa.", lub szanowny pan Grzegorz Schetyna: "nie można łączyć terroryzmu z napływem imigrantów".
Na szczęście pan Marek Orzechowski profesjonalnie, rzeczowo, poparty faktami oraz ogromną wiedzą prezentuje prawdę w najszczerszej formie, bez koloryzacji, nazywając rzeczy po imieniu, przy czym wyraźnie starając się nie urazić uczuć wyznawców islamu (chociaż szczerze wątpię, czy mu się to udało, gdyż ich wszystko bulwersuje) przedstawił co się dzieje pod przykrywką "multikulti" w Europie. Opisuje wyczerpująco mechanizm polityczny poszczególnych krajów Europy, w których wyznawcy islamu, próbują na różne sposoby wpłynąć na nie, i przystosować je pod swoją wiarę.
Książka została wydana ledwie rok temu, a już teraz z pewnością pan Marek patrzy ze smutkiem jak przez ten rok spełnia się to o czym pisał i ostrzegał.
Gorąco i szczerze polecam tą książkę, zwłaszcza tym, którzy nie mają jeszcze wyrobionej opinii, lub chcą zgłębić temat. Pan Orzechowski otwiera oczy, tym, którzy wciąż nie dostrzegają tego co w niedługim czasie stanie się z Europą. Szkoda, że nie jest w stanie otworzyć oczu przywódcom państw, którzy doprowadzają UE do ruiny.
"Jeszcze nie oglądam się za siebie na każdym kroku, jeszcze nie wypatruję brody i kałasznikowa na zakręcie ulicy, ale czuję, jak wszyscy, że pewne niebezpieczeństwo - nie takie znowu małe - jednak istnieje".



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz