wtorek, 20 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 12)

Wyjaśniam na wstępie, że już piąty dzień jesteśmy w Kambodży. Trzy dni byliśmy w Kampocie i dwie doby w Phnom Penh – o bujnej nocnego życia stolicy Kambodży. Dopiero we wtorek 20 marca w hostelu Kok Meng Lodge, odzyskaliśmy połączenie internetowe, po przyjechaniu do Siem Reap. Miasta znajdującego się nieopodal Tonle Sap, największego jeziora Azji Południowo-Wschodniej. Klimatyzowanym autokarem za 10 dolarów od osoby, przez 7 godzin pokonaliśmy z postojami około 350 km.

Trzymając się chronologii w naszej blogowej relacji, to rejs statkiem był kolejnym punktem wykupionej wycieczki za 17 dolarów od osoby, podczas naszego pobytu w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc. Rozsiedliśmy się w trójkę na górnym osłonecznionym pokładzie, oczywiście obok europejskich „białasek”. Były dwie, chyba Brytyjki, wyjątkowo małomówne i skupione na sobie. Ale raczej nie wyglądały na… lesbijki.
Już o wiele bardziej sympatyczne były Wietnamki. To od nich załoga statku zaczęła zbierać oferty na dania z owoców morza.
Zanim jednak doszło do lunchu, zaproszono wszystkich uczestników wycieczki do połowów ryb. Polegało to na odwijaniu i zwijaniu żyłki na ręczny, wykonany z plastiku kołowrotek. Jako pierwszy rybkę złapał stojący obok nas starszy wiekiem Wietnamczyk. Cieszył się z tego faktu niesamowicie. Gdzieś po kwadransie miał już łzy w oczach, bo kolejną rybkę wyłowiła jego członkini rodziny i z tych emocji haczyk wbił mu się w palec ręki.
Po chwili już kolejny młodszy wiekiem Wietnamczyk wyciągnął z wody rybkę na żyłce. Ależ był z tego dumny. Cała jego rodzina i liczni znajomi zaczęli robić mu zdjęcia.
Ba, rybka stała się nawet przechodnią i ta cała rodzina i znajomi zaczęli sobie robić indywidualnie zdjęcia z tym samym okazem dyndającym na żyłce.
Doszliśmy do wniosku, że pod wodą jakiś płetwonurek chyba nadziewał rybki na haczyki Wietnamczyków. Kociewiak Janusz Nowak do tego stopnia był tym faktem zdegustowany i tym, że na próżno to rozwijał to zwijał żyłkę, że markotny siadł na rufie statku i chłodził złe emocje… mrożoną kawą.  
Markotnego Janusza Nowaka z Kociewia nawet nie rozweselił widok młodych Wietnamek robiących sobie pamiątkowe zdjęcia na dziobie naszego turystycznego statku.
Kociewiakowi Januszowi Nowakowi przeszła melancholia dopiero wtedy, kiedy na statku rozpoczął się lunch. Wraz z naszą trójką podróżników, przy wspólnym stole zasiadali Polak o imieniu Karol, pochodzący z Torunia oraz jego kandydatka na żonę 26-letnia Wietnamka o imieniu Chanel, pochodząca z Sajgonu. Oboje od roku wspólnie mieszkają w Anglii, ale on od 15 lat jest tam kierowcą tirów, a ona jest urzędniczką. Posiłek na statku był bardzo smaczny. Gulasz z wieprzowiny połączony z krewetkami dodawałem sobie kilkakrotnie do znakomitego tutaj ryżu. Super zupy rybnej z warzywami też sobie nie żałowaliśmy. 
Przez cały czas trwania rejsu, uwiecznieni na powyższej fotografii miejscowi faceci grali w karty, co nas trochę dziwiło.
Atrakcję podczas rejsu stanowiło dwukrotne nurkowanie. Zatrzymaliśmy się w dwóch różnych zatoczkach przy brzegu i po otrzymaniu odpowiedniego sprzętu płetwonurków rzekomo można było podziwiać świat podwodny. W sumie niewiele było widać, bo woda nie była przezroczysta, tak jak u nas w Europie w Morzu Śródziemnym. Wietnam to wielki brud i szambo. Jeśli tego nie poprawią i nie postawią na ekologię, niech nie myślą o masowym rozwoju turystyki. 
Niebywałą atrakcję z pewnością stanowi kolejka linowa prowadząca na sporej wysokości pomiędzy kilkoma wyspami. Przyznam, że patrząc nawet z dołu od strony wody robiło to spore wrażenie. Na powyższym zdjęciu widać też restaurację na wodzie do której podpływają niektóre statki pasażerskie z wygłodniałymi pasażerami.
Tak kiepskawo z pokładu statku wygląda portowe nabrzeże, od którego odpływają i do którego dobijają liczne statki pasażerskie.
Uczestnictwo w takim rejsie łączy się z dużym ryzykiem. Tak przy wsiadaniu od strony burty, jak i wysiadaniu ze statku od strony rufy, można wpaść do wody i nawet stracić życie. Nie używa się tutaj trapów. Statek to wznosi się na falach do góry, to opada w dół i trzeba w odpowiednim momencie zeskoczyć z pokładu na ląd. A co by było, gdyby się ktoś pośliznął? O zgrozo! W tego typu turystyce nie ma zachowanego choćby minimum bezpieczeństwa! (dcn.)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz