czwartek, 22 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 15)


W ramach reminiscencji z naszego pięciodniowego pobytu w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc wspomnę, że w pensjonacie Gecko House naprzeciwko nas pod numerem 6 parterowego apartamentu mieszkało małżeństwo z Warszawy. Wojtek handlujący drukarkami 3 D, a więc obeznany z techniką, doradzał nam jak się prawidłowo jeździ skuterami, i jak się je naprawia.

Wojtek z Warszawy z obrośniętą klatką piersiową wzbudzał spore zainteresowanie u miejscowych. A to dlatego, bo Wietnamczycy nie są tak obrośnięci jak Europejczycy. Widocznie w nas „białasach” pozostało więcej z przeszłości. Żona Wojtka o imieniu Ania - jak ją chwalił mąż - to wysokiej klasy specjalistka od parzenia kawy. Niestety nie mieliśmy okazji tego sprawdzić.

Tak od wejścia wyglądał nasz hotel o nazwie Gecko House, a właściwie pensjonat z basenem, w którym ja pływaniem co najmniej trzy razy na dobę. Tutaj o północy temperatura powierza też utrzymywała się w granicach 30 st. C. Pływając na plecach, patrząc w niebo, poprzez smukłe liście palm dostrzegało się świecące gwiazdy. Bardzo mi się też to podobało, że łazienka i toaleta miały po oddzielnym oknie i było w nich bardzo widno.

W pobliżu naszego hotelu o nazwie Gecko House co rusz spotykaliśmy tą samą młodą rowerzystkę, która poruszając się tym jednośladem dokonywała różnych zakupów. Po jej fartuchowym uniformie można było wywnioskować, że pracuje w jakimś innym pobliskim hotelu.

W pobliżu naszego hotelu o nazwie Gecko House spotkaliśmy też znanych już nam z wycieczki Karola Pawłowskiego i jego wybrankę na żonę Chanel. On dzięki niej  już dokładnie poznał Sajgon, z którego ona pochodzi. Nam powiedział, że tego lata, jeszcze przed planowanym ślubem, poleci ze swoją wybranką serca do jego rodzinnego Torunia. Był mile zaskoczony tym, że właśnie do Torunia jeździmy każdej zimy na miting Copornicus Cup i halowe mistrzostwa Polski w lekkoatletyce. 

Przy głównej drodze idąc w kierunku centrum miasta, tak nędznie i niechlujnie wyglądało większość przydrożnych straganików z oferowanymi lokalnymi owocami osłoniętymi plandeką przed słońcem. Te osłonowe przed słońcem namioty wielokrotnie służą sprzedawcom za pomieszczenia mieszkalne. Do spania rozwiesza się hamaki, bo i nocami jest bardzo ciepło.

Już bardziej higienicznie, bo w lodzie, były oferowane różnych gatunków ryby do sprzedaży i upieczenia na miejscu na grillu

Podobało mi się również, jak Wiesiek Baska w rodzimym języku o kociewskich naleciałościach, próbował się targować głównie podczas często kupowanego mango.  Czasami jego kupieckie umiejętności przynosiły korzystne dla nas rezultaty, bo było choćby nieco taniej, a to najbardziej nas cieszyło.

W miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc czuliśmy się bardzo bogaci, no i ważni. W restauracji obok naszego hotelu Gecko House kilkakrotnie - z uwagi na temperaturę powietrza powyżej 30 st. C  - jedliśmy zupkę frutti di mare z jakże osławionymi w naszym kraju ośmiorniczkami. Przywiązujący do jedzenia dużą wagę Wiesiek Baska, jak i Janusz Nowak, obaj z Kociewia, tymi ośmiorniczkami się rozsmakowywali.

W biurze podróży, w którym wykupiliśmy wycieczkę, Wiesław Baska i Janusz Nowak dokonali wymiany dolarów o nominale 50 na drobniejsze „zielone”. Dopiero po wyjeździe z wyspy Phu Quoc okazało się, że otrzymali po jednej wycofanej z obiegu 10-dolarówce. W żadnym sklepie nie chcieli nam ich przyjąć.

Przelicznik wymiany walut w Wietnamie jest taki, że za 1 dolara otrzymuje się 22 tys. dongów. Ja otrzymałem banknoty o nominale aż 500 000, czyli pół miliona dongów. Ale miałem też podobnie ładne banknoty o nominałach 200 000 i 100 100 dongów. Aż się prosi, aby do Wietnamu przybył były polski wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz i przeprowadził - tak jak u nas - reformę denominacji tutejszej waluty. (dcn.)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz