wtorek, 27 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 20)

White mischief - tak ładnie się nazywała. Ku naszemu zaskoczeniu pochodziła aż z Indii. Wspólnie się składając, kupiliśmy ją sobie na cały wieczór.  Chociaż miała 42,8 procentów. Owszem, miała nawet sporą pojemność, bo aż 750 ml. Kosztowała nas zaledwie 7 dolarów. I wyobraźcie sobie, że w trójkę ją skonsumowaliśmy z odrobiną coli. Zakąskę stanowiły jakieś rodzime orzeszki, paczka aż \za dwa dolary. Tuż przed zawarciem znajomości z Indiami, chociaż odrobinkę poczuliśmy balsamiczny w ustach smak Alexand Specjal Whysky.
W ramach 56 urodzinowych obchodów Wiesława Baski, dojechawszy do kambodżańskiej miejscowości Kratie, poszliśmy na kolację do restauracji Jasmine Boat, zlokalizowanej na wysokim brzegu rzeki Mekong, tuż przy łodziowej przystani.
Za kolację ja i solenizant zapłaciliśmy po 5,25 dolara, w sumie za kiepskie jedzenie. Zawijasy warzywne bez smaku i podobnie zupa ze zmiksowanego kurczaka. Znacznie lepiej wybrał Janusz Nowak, pięć kanapek z pikantną sałatką rybną i zapłacił 4,5 dolara. Tylko miejsce konsumpcji było urzekające, bo u stóp mieliśmy majestatycznie płynącą rzekę Mekong.

Wracając do chronologii, to jeszcze podczas pobytu w kambodżańskim Kampocie, po wycieczce w góry słoniowe, pod wieczór czekał nas jeszcze rejs statkiem po rzece, w ramach wycieczki wykupionej za 13 dolarów. Pasażerowie rozsiedli się na dachu, aby mieć lepszą widoczność.

Ja i Janusz Nowak siedzieliśmy w pierwszym rzędzie na dziobie statku, obok sternika, no i w nowo zakupionych koszulkach przy zachodzącym słońcu podziwialiśmy otaczającą nas przyrodę.

Jako wieloletni mieszkaniec Gdańska, doceniający jego wszelakie walory, niemal jak nawiedzony w miejscach szczególnych gdzie przebywaliśmy i gdzie można było, to przyklejałem naklejkę herbu naszego grodu nad Motławą. Tak też zrobiłem na dziobie kambodżańskiego statku pasażerskiego w mieście Kampot.

Kilku pasażerów, w tym i nasza trójka gdańskich turystów, w ramach półtoramiesięcznej podróży po Indochinach, zaczęła ze statku robić zdjęcia zachodowi słońca.

Obok nas płynął drugi statek nieco mniejszy, ale pełen pasażerów, którzy wcześniej wnieśli na pokład dużo jedzenia i napojów. Widocznie obchodzili jakąś uroczystość rodzinną.

Na naszym statku pasażerowie też mogli zamówić coś do picia i jakieś danie z karty.

Podczas godzinnej przerwy przeznaczonej na pływanie w rzece, jako pierwsza skoczyła z dachu statku do wody jakaś Holenderka, oczywiście przy aplauzie współpasażerów.

Nie była jej dłużna druga Holenderka, która też przy aplauzie widzów wskoczyła do wody. I tylko tyle osób było odważnych.

Smutni w tym momencie byli moi dwaj polscy współtowarzysze podróży, bo - mogę już o tym napisać - leczyli rany odniesione przy wywrotce na skuterze jeszcze podczas pobytu w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc.

Jednak Janusz i Wiesiek byli tak bardzo spragnieni popływania sobie wpław, że nawet zamoczyli same stopy w rzece, schodząc po drabince zamontowanej na rufie pasażerskiego statku. 
Tu w Kambodży jak się ściemni, to zapalają się różnokolorowe światła w tym i na dużych obiektach budowlanych, jak na przykład na mostach. (dcn.)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz