poniedziałek, 12 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 8)

Jednego z nielicznych rowerzystów zobaczyliśmy z okien autobusu, którym jeszcze w ramach wykupionej za 67 dolarów trzydniowej wycieczki po rzece Mekong, jechaliśmy do odległej miejscowości nadmorskiej o nazwie Rach Gia.
Tylko z plecakami, bo część bagażu zdeponowaliśmy w sajgońskim hotelu Quy Hung, tym razem zameldowaliśmy się w hotelu Kiet Hong. Znajdował się on w pobliżu portu pasażerskiego, z którego następnego dnia o godzinie 8.00 odpływaliśmy na wyspę Phu Quoc. Otrzymaliśmy pokój o numerze 101. Poprzednie dwa pokoje miały zbliżone numery, w Sajgonie 401, a na trasie wycieczki 201. Ten w portowej miejscowości Rach Gia nie miał windy i musieliśmy nasze plecaki taszczyć na drugie piętro po schodach.
Po wzięciu kąpieli, naszym priorytetowym zadaniem było odprawienie się w porcie. Jak to uczynić, zasięgnęliśmy informacji u pracowników portu. Kierując się ich wskazówkami, tuż za mostem trafiliśmy do budynku dworca. Po sprawdzeniu naszej wcześniejszej opłaty i paszportów, wydano nam trzy bilety na prom.
Już spokojniejsi, że mieliśmy zapewniony dalszy transport na wyspę Phu Quoc, zaczęliśmy szukać jakieś restauracji aby coś ciepłego zjeść. Nic nam jednak nie podchodziło do gustu z uwagi głównie na brak higieny, no i ostatecznie bardzo głodni zdecydowaliśmy się na uliczną pizzę. Właściciel zrobił nam wspólne zdjęcia, chyba po to, aby się pochwalić jakie trafiły do niego „białasy”. Tak zawyżył nam rachunek, że z 15 dolarów, po ostrej wymianie zdań zjechaliśmy do 10 dolarów za 3 małe pizzy i 3 piwa.
Aby jeszcze kupić coś solidniejszego do picia, weszliśmy do pobliskiego marketu, w którym akurat bardzo głośno obchodzono Dzień Kobiet. Dla dzieci stworzono oddzielne stanowisko smakowych uciech.
Market miał stoisko warzyw i owoców. Wiesław Baska prowadząc własny biznes nauczył się liczyć mamonę i zaczął porównywać ceny marketu z tymi z rzecznego bazaru na rzece Mekong. Tutaj mango było nieco droższe, niż to kupione z kutrowej burty. W markecie rozdawali kwiaty goździki, bo hucznie obchodzono 8 marca Międzynarodowy Dzień Kobiet. Udało nam się otrzymać dwa zawinięte w celofan kwiaty, które podarowaliśmy recepcjonistce. Zaprocentowało to tym, że pozostawiony w pokoju hotelowym przewodnik pt. Wietnam, wysłany w sobotę 10 marca, dotarł do nas na wyspę już w poniedziałek 12 marca. Koszt przesyłki 2 dolary, opłacił Janusz Nowak.
Tak przyglądając się tym egzotycznym dla polskiego „białasa” owocom doszliśmy do wniosku, że wielka szkoda, iż niektórych tutejszych nie sprowadza się do naszego kraju. Ciekawe, jaki byłby u nas ich popyt?
Nasz prom, a właściwie wodolot, odpływał o godzinie 8 rano. Przy odprawie panował istny rwetes. Najgłośniejsze były dźwięki gdaczących kur i piejących kogutów. Na metalowej poręczy siedzieli tragarze wyczekujący na jakieś transportowe zlecenie któregoś z podróżnych. Nam na trapie dokładnie sprawdzono paszporty i bilety z oznaczonymi miejscami zajmowanych foteli.
Wodolot dwupokładowy, prawdopodobnie produkcji radzieckiej z około 400 pasażerami, płynął z astronomiczną prędkością 50 km na godzinę. Ustaliliśmy to w naszych smartfonach. Po niespełna 2,5 godzinach pokonaliśmy ponad sto kilometrów, docierając na wyspę Phu Quoc, Dotarliśmy do miejsca znajdującego się blisko granicy z Kambodżą.

Po wyjściu pasażerów, z promu w tradycyjny sposób zaczęto wynosić różne bagaże. W tym i gdaczący drób. 
Na podróżnych wysiadających z promu czekali taksówkarze oferujący swoje usługi. Trafiliśmy do dobrej kompani, bo kierowca pod zielonym krawatem dopiero nas wtedy pożegnał, kiedy za kolejnym razem trafiliśmy do odpowiadającego nam hotelu.
Ten hotel o nazwie Gecko House, jeszcze jadąc taksówką, wyszukał w smartfonie Wiesław Baska i był to strzał w dziesiątkę. Podał adres usłużnemu kierowcy zielonej taksówki, któremu zapłaciliśmy 13 dolarów. Radośnie powitała nas urocza właścicielka urokliwego obiektu.
Otrzymaliśmy pokój o numerze 11, a do basenu o 20 m długości, od naszych drzwi dzieliło nas zaledwie 3 metry. Jedynie palma stała nam w linii prostej na przeszkodzie w dojściu do basenu, której mimo podjętych starań nie udało mi się przesunąć, co ilustruje powyższe zdjęcie. (dcn.)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz