Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ekwador wzdłuż i wszerz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ekwador wzdłuż i wszerz. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 26 stycznia 2017

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 22


Książkę na ukończeniu z półtoramiesięcznej wyprawy, w okresie od 15 lutego do 23 marca 2016 roku po Ekwadorze, ma jeden z naszej trójki podróżników.
Kociewiak Janusz Nowak spod znaku Zodiaku – Baran, zawziął się i opisał nasze przygody podczas pokonywania przez nas państwa Południowej Ameryki.
Począwszy od stolicy Quito, kierując się na południe wzgórzami Andów i z powrotem na północ wzdłuż Oceanu Spokojnego. Mieszkaliśmy i przebywaliśmy kolejno w takich ekwadorskich miastach, jak: Banios, Riobamba, Puyo, Latacunga, Alausi, Cuenca, Loja, Guayaguil, Salinas, Puerto Lopez, Manta, Monte Cristi, Bahia i Canoa.
W kolejnym, węzłowym mieście handlowym jakim było Santo Domingo, gościliśmy trzy doby, płacąc za każdy nocleg zaledwie po 8 dolarów od osoby.
Po pierwszej nocy, mało co przespanej w Santo Domingo, z uwagi na hałas jaki dochodził z ulicy na którą wychodziły okna naszego trzyosobowego pokoju, w pobliskiej kawiarni na śniadanie za 4 dolary skonsumowaliśmy kruche ciasteczka popijane dobrą kawą. Podobnie jak poprzedniego dnia udaliśmy się do centrum handlowego w poszukiwaniu biura informacji turystycznej i od razu trafiliśmy na tubylca w koszulce z pewnością chińskiej produkcji, na plecach z napisem STALIN Z i liczbą 14.
Po minięciu długiego na ponad kilometr i szerokiego gdzieś na 300 m ulicznego bazaru, dotarliśmy do centrum miasta. Jego wyznacznikiem w każdym ekwadorskim mieście jest fontanna. W pewnym momencie dał się słyszeć dźwięk świszczącej pary wydobywającej się spod maski żółtej taksówki. Obok nas buchnęło parą, gdy kierowca uniósł maskę do góry. Jego unieruchomiony w centrum miasta pojazd od razu zaczął tworzyć rosnący korek samochodów. Ku naszemu zaskoczeniu, do kierowcy podeszło kilku policjantów i regulując ruch pomogło mu wycofać jego uszkodzoną taksówkę do pobliskiej zatoczki.
Po zakończeniu tej awaryjnej akcji, spytaliśmy tych policjantów gdzie znajduje się punkt informacji turystycznej? Po angielsku jeden z nich poprosił, abyśmy z nim razem poszli, to nam pokaże. Poczuliśmy się niemal jak przestępcy, bo przez centrum szliśmy w asyście trzech policjantów, jeden z przodu i dwóch za nami. Miejscowi patrzyli na nas podejrzliwie. Gdzieś po 5 minutach dotarliśmy do celu. Nasz policyjny przewodnik powiedział do obsługującej punkt kobiety, że jesteśmy turystami z Holand i ma nas należycie obsłużyć. Od sympatycznej czarnulki otrzymaliśmy doskonałe mapy Ekwadoru oraz Santo Domingo i okolic, łącznie z podanym kilometrażem dojazdowym do centrum.
Czarnulka doradziła nam, abyśmy miejscowym autobusem udali się do pobliskiego parku przyrody San Gabriel.
Nie doczekawszy się autobusu, zdecydowaliśmy się na żółtą taksówkę. Jej kierowca zgodził się nas dowieść za 5 dolarów. Gdy z 50 dolców wydawał nam resztę, za ten kurs - ku naszemu zdziwieniu - pobrał 10 zielonych. Taksówkami do parku przyrody dojeżdżały całe rodziny.
Kierowca taksówki podczas jazdy poinformował nas, że jedziemy nową drogą, oddaną miesiąc temu do użytku. Jest to – jak stwierdził – pierwsza taka droga w Ekwadorze, która ma oddzielną ścieżkę dla rowerzystów. Ale rowerów w Santo Domingo jest jak na lekarstwo, zatem póki to jeżdżą po niej motocykliści i motorowerzyści.
Było już po południu i poczuliśmy głód. W lokalnej jadłodajni w San Gabriel można było, oczywiście po obowiązującym w Ekwadorze języku hiszpańsku, zamówić frytki i pojo, czyli kurczaka i jakąś surówkę oraz puszkową colę do popicia. Dopiero co gorące świeże frytki podano nam na plastikowych talerzykach. Danie konsumowaliśmy plastikowymi sztućcami. Zapłaciliśmy za to łącznie po 3,30 dolarów.
Przy wejściu do parku widniała duża tablica informująca, że na jego zagospodarowanie wydatkowano 215 tysięcy dolarów. I to amerykańskich, bo takowe są w ekwadorskim obiegu.
Główną atrakcję parku stanowiła w miarę wolno płynąca rzeka. Wielu śmiałków,w tym i starsze wiekiem osoby, za honor brały sobie pokonanie rzeki w bród. Czasami kończyło się to poślizgnięciem na kamieniu i wpadnięciem do wody. Kilka razy widzieliśmy, jak młodzi ratują starszych przed ich zatonięciem.
W pewnej odległości od brodzenia po kamieniach, na przewężeniu rzeki była po obu brzegach rozciągnięta gruba lina. Tak dla celów bezpieczeństwa, aby się jej chwycić w przypadku gdyby kogoś porwał nurt rzeki.
W pobliżu rozwieszonej nad rzeką liny, z wody wystawały duże kamienie stanowiące miejsca dla schładzania się w wodzie zakochanych w sobie par.
Przy zejściu kamiennymi schodami do rzeki, znajdowało się metalowe zadaszenie chroniące przed piekącym słońcem. Dopiero tutaj po raz pierwszy naszego pobytu w Ekwadorze zauważyłem tak wysokiej klasy rower.
Woda wyzwala w ludziach jakąś chęć brawury, ryzyka. Bo czyż nie jest nią próba nauki pływania w nurcie rzeki, czy też oswojenia z wodą kilkumiesięcznego malca?
Matka malca okazała się kobietą bardziej przewidującą i ryzykanckiemu ojcu odebrała małego synka.
Z ciekawości udaliśmy się w górę rzeki i trafiliśmy na chwiejną kładkę, jak się okazało prowadzącą do gospodarstwa agroturystycznego.
W tym gospodarstwie znajdowały się hodowlane stawy ryb z przepływająca rurami bieżącą wodą. Rozważaliśmy nawet, czy się tutaj nie przenieść, choćby nawet na jedna noc. Panująca wilgoć i bród od tego zamiaru nas odstręczyły.
W okrężnej drodze powrotnej na przystanek autobusowy, dotarliśmy do zakładu stolarskiego. Kociewiak Janusz Nowak, który w swoim dotychczasowym życiu wybudował aż dwa domy, zainteresował się ofertą tego sklepu. Ciekawił go rodzaj drewna z jakiego zrobione są deski i podłogowe klepki.
Obok parku przyrody San Gabriel, w pobliżu autobusowej pętli dostrzegliśmy ładne uliczne murale swoją treścią nawiązujące do miejscowych realiów.
Pętla autobusowa w San Gabriel stanowiła swego rodzaju centrum usługowe. Pod chmurką były naprawiane pojazdy jednośladowe, które po korozji można by uznać za wiekowe.
Pod wieczór autobusem lokalnej linii wróciliśmy do centrum Santo Domingo, płacąc jedynie po 2 dolary od osoby. Byliśmy tak zmęczeni, że od razu po prysznicu poszliśmy spać. Następnego dnia czekała nas dłuższa powrotne podróż do Quito, stolicy Ekwadoru. Do odlotu do Europy mieliśmy jeszcze kilka dni. Planowaliśmy wizytę w najwyżej położonym na świecie, bo na wysokości 3 tys. m npm klasztorze polskich Franciszkanów. Jeszcze przed wylotem do Ekwadoru, od gdańskich Franciszkanów otrzymałem telefoniczne i mailowe namiary na ten klasztor. Mimo wielu podjętych prób, nikt nam na nasze maile i telefony nie odpowiedział.

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

piątek, 12 lutego 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz.1

Jakiś czas temu mój kolega Janusz, z którym znamy się od czasów studenckich na gdańskiej AWFiS, podzielił się ze mną pomysłem, aby wybrać się w podróż życia do Ameryki Południowej. Ponieważ w przeszłości razem uczestniczyliśmy w różnych eskapadach, to postanowiłem przystać na jego propozycję. Zastanawialiśmy się nad tym, jaki kraj wchodziłby w rachubę. Kolumbia, Peru, czy Wenezuela? Wszystkie te wymienione kraje owszem są ciekawe, ale niebezpieczne chociażby z powodu nielegalnego obrotu narkotykami. A w to nie chcielibyśmy się w żaden sposób wplątać.


W końcu wybór padł na niewielki andyjski kraj charakteryzujący się niesamowitą bioróżnorodnością, bogatą kulturą, kolonialną architekturą, no i przyjaznym wielokulturowym społeczeństwem. W tym przypadku chodzi o Ekwador.
Nasz plan nabrał realnych kształtów, bowiem wyprawa rozpoczyna się w połowie lutego 2016 roku. Do naszego towarzystwa zaprosiliśmy Andrzeja Lamparskiego, kolegę i sąsiada Janusza, miłośnika przyrody, który z wykształcenia jest chemikiem, absolwentem UMK w Toruniu.
Z półrocznym wyprzedzeniem mamy już zarezerwowane i wykupione w obie strony bilety lotnicze. Wylatujemy z Warszawy przez Amsterdam do Quito, stolicy Ekwadoru. W nim mamy też już na kilka dni zarezerwowany hotel.
Celem wyprawy jest zapoznanie się z bioróżnorodnością tego andyjskiego kraju, z jego zróżnicowaniem geograficznym, wielokulturowością, różnorodnością etniczną, historią itp. Ma to być również przygoda, ponieważ kraj ten będziemy przemierzać w formie turystyki aktywnej, po części również ekstremalnej. Zamierzamy także dotrzeć do nielicznej tam Polonii, by dowiedzieć się, jak żyją i radzą sobie nasi Rodacy w Ekwadorze, tak odmiennym pod każdym względem od naszego kraju. 
 
Niewielki andyjski kraj charakteryzujący się kolonialną architekturą.   Fot. Maurizio Costanzo

Po wylądowaniu w Quito planowaliśmy spotkać się z konsulem honorowym Tomaszem Morawskim, władającym kilkoma językami (hiszpańskim, angielskim, francuskim, rosyjskim). Na jego adres e-mailowy, który pobraliśmy ze strony internetowej Ministerstwa Spraw Zagranicznych wysłaliśmy informacje o naszej wyprawie i chęci spotkania na miejscu. Po dwóch dniach przyszła zwrotna odpowiedź, że adres ten jest już nieczynny.
Szukając w wyszukiwarce internetowej innego namiaru, trafiliśmy na nekrolog konsula, który niestety zmarł pod koniec 2015 roku. Życiorys konsula to doskonały scenariusz na film fabularny. Człowieka urodzonego w 1950 roku w wiosce Niebieszczany koło Sanoka, przewodnika po dżungli i konsula wydostającego Polaków z ekwadorskich więzień za próby przemytu narkotyków i szybki zarobek,.
Gdańscy franciszkanie zapoczątkowali swoją obecność w Ekwadorze w 1995 roku.   Fot. Maurizio Costanzo

Na szczęście znaleźliśmy informację o miejscowości Santo Domingo de los Colorados, gdzie gdańscy franciszkanie zapoczątkowali swoją obecność w Ekwadorze. W 1995 roku przybył tu pierwszy misjonarz, o. Mirosław Karczewski. Był on przełożonym domu, ale 6 grudnia 2010 roku został zamordowany w klasztorze
We wrześniu 1999 roku rozpoczęto budowę kościoła, a w styczniu 2000 roku przystąpiono do budowy klasztoru. Dzięki wsparciu wielu ludzi dobrej woli, w tym także braci franciszkanów z kustodii w Kanadzie, prace postępowały w dobrym tempie. Warto wspomnieć, że 30 listopada 2003 roku, generał zakonu o. Joachim Giermek, w obecności prowincjała o. Jerzego Norela, kustosza kanadyjskiego o. Wacława Sokołowskiego oraz biskupa Wilsona Moncayo Jalila z Santo Domingo, dokonał poświęcenia klasztoru.

Przy parafii św. Franciszka z Asyżu, franciszkanie Prowincji Gdańskiej obecni są od 1999 roku.      Fot. David Amster

Natomiast w Shushufindi przy parafii św. Franciszka z Asyżu, franciszkanie Prowincji Gdańskiej obecni są od 1 sierpnia 1999 roku. Jest to placówka typowo misyjna. Misjonarze mają pod opieką ponad dziesięć stacji i kaplic dojazdowych, niektóre w bardzo trudno dostępnych miejscach. Przełożonym jest o. Michał Paga, do którego też zamierzamy dotrzeć.
Budynek konwentu wybudowany został w stylu kolonialnym przed 65 laty przez kapucynów, którzy opuścili go w 1998 roku, przekazując biskupowi.
Biskup Tulcan zaprosił franciszkanów z polskiej Prowincji św. Maksymiliana Kolbego, przekazując im klasztor i przyległy kościół. Dwuskrzydłowy budynek wymagał poważnego remontu. Pracę w kościele rektorskim pw. św. Ojca Franciszka, franciszkanie podjęli 23 lipca 1999 roku. Klasztor został kanonicznie erygowany 29 listopada 2003 roku w uroczystość Wszystkich Świętych Zakonu Franciszkańskiego. Przy klasztorze istnieje postulat, do którego przyjmowani są kandydaci do Zakonu.

W planach mamy również dotrzeć do miasta Tulcán, stolicy Prowincji Carchi, które liczy około 86 tysięcy mieszkańców. Na wysokości 3 tys. m npm. znajduje się klasztor, będący najwyżej na świecie położonym klasztorem franciszkańskim. Gwardianem jest w nim Polak o. Mirosław Dubiela.

Malownicze góry w Ekwadorze Fot. Daren Kandasamy

Po zejściu z malowniczych gór, również zamierzamy przemieszczać się wzdłuż zachodniego wybrzeża Pacyfiku (Costa), które słynie z przepięknych, niemal że dziewiczych plaż i namorzynowych lasów. Przy odrobinie szczęścia będzie można oglądać humbaki i sporej wielkości oceaniczne żółwie. Będąc w Ekwadorze nie sposób ominąć przepiękne Andy (Sierra) oraz największe aktywne wulkany tego kontynentu.

Stara kolejka stanowiąca atrakcję turystyczną. 
Fot. David Brossard

Sporą atrakcją będzie z pewnością podróż wzdłuż grzbietu tych gór starą kolejką pamiętającą czasy naszego słynnego rodaka inżyniera i podróżnika Bronisława Malinowskiego, Kraina Oriente, to początek dorzecza Amazonki i słynnej dżungli amazońskiej wraz z jej mieszkańcami Indianami, którą nie sposób nie zobaczyć.

Oczywiście obowiązkowo należy zwiedzić, przynajmniej dwa tak wspaniałe miasta, jak. stolicę Ekwadoru Quito i Cuencę (na powyższym zdjęciu). Cuenca często nazywana jest „stolicą kulturalną Ekwadoru” lub „Atenami Ekwadoru”.Stanowi kolebkę literatury, malarstwa, poezji, także miejsce międzynarodowych wydarzeń kulturalnych i artystycznych. Z pewnością zobaczymy tu dobrze zachowaną, niemal nie naruszoną architekturę pokolonialną. Te dwa miasta wpisane są do księgi światowego dziedzictwa UNESCO

Nasz pobyt w Ekwadorze zaplanowaliśmy na 1,5 miesiąca. 
Fot. Maurizio Costanzo

Podczas półtoramiesięcznego pobytu w Ekwadorze zamierzamy również promować nasz kraj, region, a w szczególności nasze miasto Gdańsk. Jego Wydział Promocji Urzędu Miasta przekazał nam trzy jednakowe koszulki z wytłoczonymi na plecach dwoma lwami rozdzielonymi krzyżami i koroną. Mamy też duże czerwone flagi z naszym herbem, kilka bursztynowych wisiorków w kształcie serduszek oraz kilkadziesiąt długopisów z napisem Jestem z Gdańska.
Wszystko co zobaczymy, usłyszymy będziemy dokumentować, by w trakcie – jak nam się uda – a na pewno po powrocie pod koniec marca 2016 roku, zainteresowanym mieszkańcom nie tylko naszego miasta przedstawić nasze dokonania i wrażenia z wyprawy.
Istotnym jest również doświadczanie organizacyjne i logistyczne trzech członków tej wyprawy, bowiem przed kilku laty dwaj niżej podpisani brali udział w grupowej wyprawie jachtem po Bałtyku wokół Bornholmu wraz ze zwiedzaniem tej duńskiej wyspy na rowerze. Przejechali oni również rowerem znaczną część Szwecji. Kociewiak Janusz Nowak w 2008 roku organizował, także z sukcesem, trzyosobową wyprawę w Alpy z wejściem na Mt. Blanc. Z kolei Andrzej Lamparski uczestniczył w grupowej wyprawie do Indii.

 
Małgorzata Tusk, autorka książki o swoim małżeństwie pt. “Między nami", też była w Ekwadorze. 
Fot. Włodzimierz Amerski
Wierzymy w to, że nam się uda ta wyprawa. Tym bardziej – bo jak się dowiadujemy - gdy były premier RP, a obecnie Przewodniczący Rady Europejskiej - Donald Tusk jest mocno zajęty, to jego żona Małgorzata podróżuje po świecie wraz z koleżankami. Parę lat temu prawie miesiąc spędziła w Boliwii, Peru i właśnie w Ekwadorze. Podróżuje w "dziki sposób", tylko z bagażem podręcznym. Bo jak twierdzi autorka książki o swoim małżeństwie pt. “Między nami", jako kobieta jest prawdziwą mistrzynią pakowania. A świat jest tak ciekawy, że warto go zwiedzać.

Włodzimierz Amerski  i  Janusz Nowak