wtorek, 31 stycznia 2017

Za 500 dolców obejrzał finał Australian Open 2017

Bilet za 500 australijskich dolarów, z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, kupił poprzez internet mój dobry znajomy Witold Mokrzycki, z którym od lat grywam w tenisa ziemnego. Właściciel zakładu fotograficznego przy pętli tramwajowej w Gdańsku Oliwie nosił się z tym zamiarem od dość dawne i wreszcie mu się udało. Poleciał za 5100 zł z Gdańska poprzez Warszawę, Frankfurt i Singapur do Melbourne w Australii (31 godzin lotu) na mecz finałowy Australian Open 2017.
Specjalnie po raz pierwszy poleciał na pierwszy w sezonie tenisowy turniej wielkoszlemowy, który odbył się w dniach 16–29 stycznia 2017 roku, tradycyjnie na twardych kortach Melbourne Park w Melbourne. Była to 105. edycja rozgrywek oraz 30. odsłona imprezy na kortach Melbourne Park. Pula nagród wynosiła rekordowo dużo, bo 50 milionów dolarów australijskich
Mój dobry znajomy na własne oczy z 15-tysięcznej widowni oglądał na żywo, jak w niedzielnym meczu finałowym, rozstawiony z numerem „17” Roger Federer pokonał po zaciętym pięciosetowym boju rozstawionego z numerem „9” Hiszpana Rafaela Nadala 6:4, 3:6, 6:1, 3:6, 6:3. Szwajcar sięgnął po 18. wielkoszlemowe mistrzostwo w karierze i w poniedziałek 30 stycznia 2017 powrócił do Top 10 rankingu ATP. Roger Federer w Melbourne zwyciężył już po raz piąty.
Dzięki znakomitej grze w Australian Open 2017 Roger Federer przekroczył granicę 100 mln dolarów zarobionych na zawodowych kortach. Szwajcar dokonał tego jako drugi tenisista, po Novaku Djokoviciu. Szwajcar za zwycięstwo w Australian Open 2017 otrzymał czek na sumę 3,7 mln dolarów australijskich. Finalista pierwszej wielkoszlemowej imprezy sezonu 2017, Hiszpan Rafał Nadal, ma obecnie na koncie nieco ponad 80 mln dolarów. Czwarty pod względem zarobków na korcie jest Brytyjczyk Andy Muray, zaś piąty Amerykanin Pete Sampras, który już zakończył karierę.
Gdy zapytałem bezpośrednio po powrocie do Gdańska mego znajomego, czy warto było tak daleko lecieć na turniej do Australii? Odparł, że jak najbardziej, bo są to niesamowite, wspaniałe przeżycia. Zwłaszcza dla kogoś, kto jeszcze czynnie uprawia tą dyscyplinę sportu i jest w niej rozmiłowany.

Zdjęcia: Witold Mokrzycki

Wstrzymanie decyzji o połączeniu dwóch muzeów


Przepychanki Gdańska z Warszawą przypominała poranna poniedziałkowa (31.01.2017) audycja radiowa w Radio Gdańsk na temat decyzji ministra kultury Piotra Glińskiego w sprawie połączeniu muzeów II Wojny Światowej w Gdańsku i Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku. Z biorących udział w dyskusji, tylko znany fotoreporter Maciej Kosycarz wiedział o czym mówi - bo jak przyznał - już trzykrotnie zdołał zwiedzić to muzeum. Jego znawstwo tematyki jest tym większe, iż zwiedził również inne europejskie muzea o tematyce wojennej i ma skalę porównawczą. Tym naszym się zachwycał!
Zgadzam się z nim, że to nasze gdańskie zostało zaprojektowane z dużym historycznym wyczuciem i z uwypukleniem losu zwykłych cywilów, głównie Polaków, wplątanych w tragizm wojny.
Z ukazaniem też innych wcześniejszych wojen i tych niedawnych, dzięki wszechobecnym mediom, głównie poprzez telewizję, rozgrywających się na naszych oczach.
Pozostali członkowie dyskusji do złudzenia przypominali mi przedstawicieli ministerstwa kultury i dziedzictwa narodowego oraz niektórych z rządzącej opcji, wypowiadających się i wydających sądy, bez oglądu powstałej w Gdańsku muzealnej materii. 
Ten dysonans chyba tylko na jakiś czas zawiesił Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie, który 30 stycznia 2017 wstrzymał w trybie natychmiastowym wykonanie decyzji o połączeniu muzeów: II Wojny Światowej w Gdańsku i Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 roku. Jest to efekt wniosku złożonego przez Gminę Miasta Gdańska.
Otóż do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, 26 stycznia 2017 Gmina Miasta Gdańska złożyła wniosek o przyspieszenie wydania postanowienia w przedmiocie wstrzymania wykonania zaskarżonego zarządzenia.
W imieniu Gdańska wniosek złożyła kancelaria prawnicza Nowosielski i Partnerzy. Sprawa dotyczy zaskarżenia zarządzenia Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego z 6 września 2016 roku„ w sprawie połączenia państwowych instytucji kultury Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku oraz Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Miasto wniosło o wydanie nowego postanowienia dotyczącego wstrzymania zaskarżonego zarządzenia w terminie do 31 stycznia 2017 r.
W związku z niedawno wydanym postanowieniem Naczelnego Sądu Administracyjnego Gdańsk uznał, że zachodzi potrzeba ponownego rozpatrzenia wniosku o wstrzymanie wykonania zaskarżonego zarządzenia, złożonego przez Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku i Dyrektora Muzeum II Wojny Światowej. Ponieważ połączenie wymienionych wyżej instytucji kultury zaplanowano na 1 lutego 2017, wniosek złożono w trybie pilnym.
Wojewódzki Sąd Administracyjny wziął pod uwagę naglące okoliczności czasowe i 30 stycznia 2017 wydał decyzję o przyspieszeniu wstrzymania wykonania zaskarżonego zarządzenia.



poniedziałek, 30 stycznia 2017

Z tymi językami znajdziesz pracę w centrach usług

 
* Zatrudnienie w centrach nowoczesnych usług biznesowych w Polsce przekracza 200 tys. osób. 
* Ten sektor w naszym kraju obfituje w projekty językowe – we wszystkich centrach usług w Polsce wykorzystywanych jest ponad 40 języków obcych.
* Rośnie zatem konkurencja o kandydatów z kompetencjami językowymi.
* Coraz większe znaczenie ma język niemiecki, po który sięga już ok. 75 proc. inwestorów lokujących swoje centra w Polsce.
* Eksperci od rekrutacji prognozują, że w 2017 roku szczególnie popularny będzie właśnie język niemiecki oraz francuski.
* Posługujących się językami niemieckim i francuskim specjalistów poszukują m.in. oddziały Transcom Worldwide Poland w Gdańsku i Olsztynie.

Dzisiejszy rynek pracy oczekuje nie tylko kandydatów z wiedzą ekspercką, managerów lub speców od IT. Firmy poszukują także specjalistów różnego szczebla, biegle władających językami i jest to dla nich wyzwanie. Ponad jedna czwarta firm deklaruje, że najbardziej potrzebuje kompetencji językowych, a jednocześnie niemal co piąte przedsiębiorstwo przyznaje, że jednym z największych wyzwań w poszukiwaniu pracowników jest właśnie pozyskanie tych z kompetencjami językowymi – wynika to z Raportu płacowego 2017 przygotowanego przez Hays Poland. 

SSC i BPO zagłębiem poliglotów
Zapotrzebowanie na pracowników biegle posługujących się językami obcymi widać w całym sektorze SSC/BPO (Shared Services Centers i Business Processes Outsourcing, czyli centra usług wspólnych i zlecanie procesów biznesowych na zewnątrz). Polska staje się liderem usług dla biznesu, zajmując pierwsze miejsce pod względem zatrudnienia w tej branży w Europie i trzecie miejsce na świecie. Tak prężny rozwój tego sektora niesie za sobą zapotrzebowanie na pracowników władających językami obcymi. Oprócz znajomości języka angielskiego, pracodawcy najczęściej wymagają od kandydatów biegłości w języku niemieckim i francuskim. Na znaczeniu zyskują również hiszpański, portugalski, włoski, niderlandzki oraz języki skandynawskie i wschodnioeuropejskie.
Świadcząc usługi dla największych globalnych marek mówi Marek Szul, z Country Manager Transcom Worldwide Poland (na powyższym zdjęciu) - musimy wykazywać się wysokim profesjonalizmem obsługi w różnych językach, bo nasi partnerzy operują na wielu zagranicznych rynkach. W oparciu właśnie o taki klucz poszukujemy pracowników.
W oddziale w Gdańsku stworzyliśmy już tzw. Multilingual Hub, czyli swoiste zagłębie językowe, gdzie nasi specjaliści świadczą usługi w 15 językach. Obecnie na pięciu projektach językowych w dwóch oddziałach – w Gdańsku i Olsztynie – zatrudniamy blisko 170 specjalistów, którzy pracują nie tylko z dokumentami, ale także żywym językiem, dzięki czemu podnoszą swoje kompetencje językowe. Najliczniejsze są zespoły niemieckojęzyczne i francuskojęzyczne. Zapotrzebowanie na pracowników władających właśnie tymi językami stale rośnie. W 2016 roku o 10 proc. poszerzyliśmy zespół francuskojęzyczny dla jednego z klientów branży AGD, a o 30 proc. zespół multilingual – z wieloma językami, w tym francuskim i niemieckim – dla klienta z branży e-commerce. Prognozując zatrudnienie na 2017 rok mogę powiedzieć, że na przełomie I i II kwartału rozszerzymy zespół niemiecki w Olsztynie o ok. 30 osób. W pierwszym kwartale zatrudnimy także kilku specjalistów z językiem hiszpańskim, natomiast praktycznie permanentnie szukamy osób z językiem francuskim i z językami skandynawskimi, gdyż tych kandydatów jest niewielu na rynku pracy zapewnia Marek Szul, Country Manager Transcom Worldwide Poland
  
Język ważniejszy niż doświadczenie

Zapotrzebowanie na germanistów i romanistów jest tak duże, że znalezienie kandydatów, którzy władają biegle tymi językami i jednocześnie posiadają szerokie doświadczenie zawodowe, stanowi dla pracodawców wyzwanie. Dlatego coraz częściej stawiają na kandydatów z doskonałą znajomością języka, a niewielkim stażem pracy.
Osoby biegle posługujące się niemieckim, lecz niedysponujące odpowiednią wiedzą merytoryczną przez pierwsze tygodnie po zatrudnieniu uczestniczą wyłącznie w intensywnych teoretycznych i praktycznych szkoleniach z obszarów finansów, zakupów czy też dziedzin technicznych oraz IT. Z naszych doświadczeń wynika, że większość pracowników po przeszkoleniu stanowi bezcenną kadrę – mówi Agata Piątek, z Strategic Clients Director, Business Services National Practice Head w Hays Poland. 

Znasz język obcy? Spodziewaj się wyższego wynagrodzenia

Znajomość języków obcych ma duży wpływ nie tylko na powodzenie w znalezieniu pracy, ale także na wysokość wynagrodzenia, co widać właśnie w sektorze BPO. Młodszy specjalista ds. obsługi klienta (bez doświadczenia) zarabia średnio od 2500 do 3500 zł brutto; starszy, z minimum 3-letnim doświadczeniem – między 4000 a 9000 zł. Jednakże kandydaci władający pożądanymi językami mogą spodziewać się wyższych wynagrodzeń. Rozpiętość stawek bonusów językowych na stanowiskach specjalistycznych za znajomość niemieckiego i francuskiego, to od 500 do 1000 zł; hiszpańskiego, portugalskiego, rosyjskiego czy włoskiego – od 300 do 800 zł, a języków skandynawskich, fińskiego lub niderlandzkiego – średnio od 800 do 1500 zł.
Ze względu na rozwój biznesu, firmy sektora BPO w Polsce będą szczególnie zainteresowane kandydatami znającymi niemiecki i francuski. Warto jednak pamiętać, że każdy dodatkowy język obcy zwiększa szansę na otrzymanie atrakcyjnej oferty pracy.
O Transcom Worldwide Poland
Transcom Worldwide Poland jest częścią koncernu Transcom, jednej z czołowych firm wspierających międzynarodowe przedsiębiorstwa w obsłudze ich klientów. Firma działa w Polsce w trzech lokalizacjach – od 2003 roku w Olsztynie, od 2007 w Gdańsku oraz od 2016 w Białymstoku. W trzech oddziałach zatrudnia łącznie blisko 1500 pracowników.
Transcom dysponuje bazą wykwalifikowanych kandydatów, którzy oferują klientom wsparcie aż w 15 językach: polskim, angielskim, niemieckim, hiszpańskim, włoskim, francuskim, duńskim, norweskim, szwedzkim, fińskim, tureckim, chińskim, litewskim, flamandzkim, niderlandzkim. Wysoki poziom usług świadczonych przez specjalistów Transcom doceniany jest przez klientów, w tym największe globalne marki różnych branż. Firma dba o rozwój potencjału zawodowego pracowników, oferując im liczne szkolenia wewnętrzne i zewnętrze, możliwości awansu w ramach struktur przedsiębiorstwa oraz wewnętrzny program migracji pracowników umożliwiający pracę w innych oddziałach firmy w Polsce i na świecie. Transcom w Polsce stale się rozwija, wpisując do swojego portfolio kolejnych klientów z branż takich jak: finansowa, ubezpieczeniowa, telekomunikacyjna, motoryzacyjna, wydawnicza (prawa autorskie), AGD, handlowa (e-commerce).

Trzymajmy się morza!


Osiem obrazów oraz album wydany w 1924 roku o tematyce marynistycznej zostały przekazane na ręce Jerzego Litwina, dyrektora Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku. Przekazała te dary Barbara Dominiczak, mieszkanka Bydgoszczy, podczas noworocznego spotkania (27 stycznia 2017) członków Towarzystwa Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.
Uczestnicy noworocznego spotkania dowiedzieli się z dorocznego raportu prezesa TPNMM w Gdańsku dr. Fryderyka Tomali, że obecnie liczy ono 441 członków, prawie po połowie kobiet i mężczyzn.
Niepokojącym jest to, że tylko 65 proc. członków ma uregulowane opłaty członkowskie. W minionym 2016 roku przyjęto do TPNMM rekordowo dużo, bo 48 nowych członków. Zwiększyła się też o 14 tys. liczba osób odwiedzająca polskie latarnie morskie, do łącznej liczby 282 tys. osób. Co do tegorocznych planów, podobnie jak w poprzednich latach, z wpływów za bilety i składki, zostaną m.in. wsparte finansowo wydawnictwa marynistyczne, w tym drugi tom dzieła pt. „Będzie muzeum” autorstwa red. Pawła Janikowskiego. Towarzystwo będzie też gościło zrzeszonych latarników ze Szwecji. Podobnie jak w poprzednich latach zorganizowane również zostaną wycieczki do latarni morskich oraz zagraniczny wyjazd do Druskiennik i Wilna.
Najbardziej aktywnym członkom Towarzystwa wręczono medale Przyjaciela NMM w Gdańsku. Na powyższym zdjęciu za dr. Fryderykiem Tomalą, pierwszym od lewej wręczającym medale, uhonorowani zostali Witold Kuszewski, kpt. ż,w. Stefan Krela, Mirosław Kuklik, Apoloniusz Łysejko i Leonard Wieliczko. Tym siódmym jest wręczający medale Jerzy Litwin, dyrektor NMM Gdańsk.
Prezes Ligii Morskiej i Rzecznej Andrzej Królikowski, w atrakcyjny sposób przybliżył prawie stu letnią (powstała 1 października 1918 roku) historię podległej mu LMiRz, przypominając, że już tradycyjnie w piątek 10 lutego w Pucku odbędą się kolejne uroczystości związane z zaślubinami Polski z polskim morzem. Jest to tak ważne święto, że w tych uroczystościach zawsze uczestniczą polscy prezydenci. Prezes Królikowski wspomniał, że jeśli w 1935 roku ta organizacja skupiała ponad 900 tys. członków, to obecnie liczy ona około 60 tys. Obecnie, też przyświeca jej hasło: Trzymajmy się morza!
W części artystycznej wystąpił powstały w 1923 roku Chór Echo z Tczewa – dyrygent Leszek Gołąb. Wspólnie z członkami TPNMM odśpiewano m.in. kilka znanych polskich kolęd.


niedziela, 29 stycznia 2017

Rekordowy „Dar Pomorza”

Wyjątkowo rekordowy dla Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku, jak twierdzi jego dyrektor Jerzy Litwin, był miniony 2016 rok. Podległe mu inne placówki muzealne (Gdynia, Hel, Kąty Rybackie, Tczew,) odwiedziło łącznie 415 313 osób, co stanowi wzrost o 28 proc. w stosunku do 2015 roku. Największą ilość zwiedzających odnotowano na statku muzeum „Dar Pomorza”, cumującym w Gdyni. Frekwencja wyniosła na tym żaglowcu w 2016 roku aż 137 855 osób zwiedzających, co stanowi aż jedną trzecią wpływów z całościowej ilości sprzedaży biletów.
Z czynnej służby formalnie statek szkolny „Dar Pomorza” wycofano 4 sierpnia 1982 r.
Na powyższym zdjęciu „Biała Fregata” holowana na miejsce startu podczas zlotu żaglowców w Gdyni 5 lipca 2009 roku. 
Wybudowana w 1909 roku w Hamburgu została zakupiona w lipcu 1929 roku przez polski Komitet Floty Narodowej i inne organizacje, poszukujące jednostki, która mogłaby zastąpić szkolny żaglowiec Lwów. Pod polską banderą, w okresie ponad 50 lat służby dla potrzeb Polskiej Marynarki Handlowej, ten wspaniały trójmasztowiec Akademii Morskiej w Gdyni odbył 102 rejsy szkolne,
Przepłynął pół miliona mil morskich. Jest to odległość równa około 25 rejsom dookoła świata, Wyszkolił na swoim pokładzie 13 384 studentów, Zasłynął jako pierwszy statek w dziejach polskiej bandery handlowej, który opłynął kulę ziemską dookoła, 
"Dar Pomorza" 16 listopada 1982 r. został przekazany Narodowemu Muzeum Morskiemu w Gdańsku.
Dzięki staraniom Towarzystwa Przyjaciół NMM – o czym mówi jego prezes dr Fryderyk Tomala - został na „Darze Pomorza” w 2016 roku przeprowadzony remont kabin i konserwacja kadłuba od wewnątrz. Obecnie latem odbywają się na nim spektakle teatralne o tematyce marynistycznej w wykonaniu aktorów Teatru Muzycznego w Gdyni.
Na lato 2017 roku szykowana jest premiera spektaklu o katastrofie marynarzy z rosyjskiego Kurska.
Rosyjski krążownik K-141 Kursk z napędem jądrowym, 12 sierpnia 2000 r. po eksplozji na Morzu Barentsa i zalaniu dwóch z dziewięciu przedziałów, opadł na głębokość 108 metrów, zabierając ze sobą wszystkich 118 członków załogi. Nie wszyscy jednak zginęli od razu, bo 23 marynarzy schroniło się w dziewiątym przedziale czekając na pomoc. Ta niestety nadeszła zbyt późno.

sobota, 28 stycznia 2017

Dwie nowe książki o Kasprowiczu i Rozewiu

Dwie nowe książki o tematyce marynistycznej ochrzczono 27 stycznia 2017 roku podczas noworocznego spotkania członków Towarzystwo Przyjaciół Narodowego Muzeum Morskiego w Gdańsku.
W symboliczny sposób czerwoną różą zamoczoną w wodzie, matka chrzestna Dorota Zielińska pokropiła książkę pt. „Droga Jana Kasprowicza nad polskie morze” autorstwa byłego posła RP Jana Kulasa, wieloletniego mieszkańca Tczewa.
Na powyższym zdjęciu od lewej, prowadzące uroczystości chrztu dwóch książek wiceprezes TPNMM w Gdańsku Teresa Boguszewska, dyrektor Muzeum Ziemi Puckiej im. Floriana Ceynowy w Pucku Mirosław Kuklik, który wygłosił laudację o Janie Kulasie, autorze książki i jej treści (pierwszy z prawej). Wspomniał, że Jan Kasprowicz po raz pierwszy w swoim życiu trafił nad polskie morze mając 60 lat, kiedy w roku 1920 został wezwany przez ówczesne nasze władze do szerzenia wśród miejscowej ludności idei polskości. Są na to dowody, że 17 czerwca 1920 roku spotkał się w Orłowie z pisarzem Stefanem Żeromskim.
Na powyższym zdjęciu pomiędzy dwoma panami pozuje Dorota Zielińska, matka chrzestna książki pt. „Droga Jana Kasprowicza nad polskie morze”
Jan Kulas autor książki pt. „Droga Jana Kasprowicza nad polskie morze” został poproszony o autografy w swoim najnowszym dziele literackim.
Po chrzcie drugiej książki o tematyce marynistycznej pt. „Ponowne narodziny latarni morskiej Rozewie 2” na powyższym zdjęciu pozują od lewej wiceprezes TPNMM w Gdańsku Teresa Boguszewska, autor książki Apoloniusz Łysejko piastujący również funkcje wiceprezesa TPNMM, jego córka Natalia Sokulska, której powierzono funkcję matki chrzestnej najnowszego dzieła jej ojca. Tym pierwszym z prawej jest kilkuletni wnuk autora książki o imieniu Tymon, który całą ceremonię chrztu książki swego dziadka nagrywał, jak to mówi młodzież „wypasionym” telefonem komórkowym.
Licznie zebranym członkom TPNMM w Gdańsku Apoloniusz Łysejko zapowiedział, że już pisze kolejne swoje dzieło. Tytuł kolejnej przygotowywanej publikacji brzmi "Katalog pocztówek latarń morskich od Świnoujścia do Krynicy Morskiej wydanych w latach 1888 - 2012" Za dwa lata planuje je wydać. 
Zaprasza też do Rozewia, gdzie 17 czerwca 2017 roku latarni morskiej nr 2 zostanie nadane imię Jana Kasprowicza. Tym sposobem obok siebie w Rozewiu będą stały dwie latarnie o imionach znamienitych Polaków, latarnia morska nr 1, od 80 lat nosząca imię Stefana Żeromskiego i latarnia morska nr 2, która będzie nosić imię Jana Kasprowicza.

piątek, 27 stycznia 2017

Szampan za miłość!

Lampką dobrego francuskiego szampana zostanie poczęstowana każda ta para, która najładniej zaśpiewa utwór o miłości. Tak się stało w ramach gali operowo-operetkowej, jaka odbyła się w piątek 27 stycznia 2017 w sali koncertowej Akademii Muzycznej w Gdańsku. 

Diwie lampki szampana trafiły do dwóch członków Koła Naukowego Muzyki i Literatury Wokalnej Wydziału Wokalno-Aktorskiego Akademii Muzycznej w Gdańsku. Zaśpiewała ona przy akompaniamencie Gdyńskiej Orkiestry Symfonicznej. Dyrygent — Piotr Jędrzejczyk. Gratulujemy!


Inni chętni mają również okazję skosztować dobrej muzyki i szampana podczas kolejnych dwóch koncertów. Odbędą się one w Sali Koncertowej Cech Rzemiosła i Przedsiębiorczości w Gdyni (sobota, 28 stycznia 2017, godzina 19.00), zaś trzeci planowany jest w Sali Koncertowej Zarządu Portu Gdynia (niedziela, 29 stycznia 2017, początek godzina 18). Dyrygenci gościnni — Izabela Ryśnik (28.01.17), Jagoda Wyrwińska (29.01.17), Jacek Brzoznowski (29.01.17).


Podczas tych dwóch koncertów publiczność będzie miała możliwość usłyszenia szeregu arii oraz duetów ze znanych oper i operetek kompozytorów polskich i zagranicznych. Cały cykl koncertów jest utrzymywany w noworocznej karnawałowej atmosferze. Wato się wybrać!

czwartek, 26 stycznia 2017

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 22


Książkę na ukończeniu z półtoramiesięcznej wyprawy, w okresie od 15 lutego do 23 marca 2016 roku po Ekwadorze, ma jeden z naszej trójki podróżników.
Kociewiak Janusz Nowak spod znaku Zodiaku – Baran, zawziął się i opisał nasze przygody podczas pokonywania przez nas państwa Południowej Ameryki.
Począwszy od stolicy Quito, kierując się na południe wzgórzami Andów i z powrotem na północ wzdłuż Oceanu Spokojnego. Mieszkaliśmy i przebywaliśmy kolejno w takich ekwadorskich miastach, jak: Banios, Riobamba, Puyo, Latacunga, Alausi, Cuenca, Loja, Guayaguil, Salinas, Puerto Lopez, Manta, Monte Cristi, Bahia i Canoa.
W kolejnym, węzłowym mieście handlowym jakim było Santo Domingo, gościliśmy trzy doby, płacąc za każdy nocleg zaledwie po 8 dolarów od osoby.
Po pierwszej nocy, mało co przespanej w Santo Domingo, z uwagi na hałas jaki dochodził z ulicy na którą wychodziły okna naszego trzyosobowego pokoju, w pobliskiej kawiarni na śniadanie za 4 dolary skonsumowaliśmy kruche ciasteczka popijane dobrą kawą. Podobnie jak poprzedniego dnia udaliśmy się do centrum handlowego w poszukiwaniu biura informacji turystycznej i od razu trafiliśmy na tubylca w koszulce z pewnością chińskiej produkcji, na plecach z napisem STALIN Z i liczbą 14.
Po minięciu długiego na ponad kilometr i szerokiego gdzieś na 300 m ulicznego bazaru, dotarliśmy do centrum miasta. Jego wyznacznikiem w każdym ekwadorskim mieście jest fontanna. W pewnym momencie dał się słyszeć dźwięk świszczącej pary wydobywającej się spod maski żółtej taksówki. Obok nas buchnęło parą, gdy kierowca uniósł maskę do góry. Jego unieruchomiony w centrum miasta pojazd od razu zaczął tworzyć rosnący korek samochodów. Ku naszemu zaskoczeniu, do kierowcy podeszło kilku policjantów i regulując ruch pomogło mu wycofać jego uszkodzoną taksówkę do pobliskiej zatoczki.
Po zakończeniu tej awaryjnej akcji, spytaliśmy tych policjantów gdzie znajduje się punkt informacji turystycznej? Po angielsku jeden z nich poprosił, abyśmy z nim razem poszli, to nam pokaże. Poczuliśmy się niemal jak przestępcy, bo przez centrum szliśmy w asyście trzech policjantów, jeden z przodu i dwóch za nami. Miejscowi patrzyli na nas podejrzliwie. Gdzieś po 5 minutach dotarliśmy do celu. Nasz policyjny przewodnik powiedział do obsługującej punkt kobiety, że jesteśmy turystami z Holand i ma nas należycie obsłużyć. Od sympatycznej czarnulki otrzymaliśmy doskonałe mapy Ekwadoru oraz Santo Domingo i okolic, łącznie z podanym kilometrażem dojazdowym do centrum.
Czarnulka doradziła nam, abyśmy miejscowym autobusem udali się do pobliskiego parku przyrody San Gabriel.
Nie doczekawszy się autobusu, zdecydowaliśmy się na żółtą taksówkę. Jej kierowca zgodził się nas dowieść za 5 dolarów. Gdy z 50 dolców wydawał nam resztę, za ten kurs - ku naszemu zdziwieniu - pobrał 10 zielonych. Taksówkami do parku przyrody dojeżdżały całe rodziny.
Kierowca taksówki podczas jazdy poinformował nas, że jedziemy nową drogą, oddaną miesiąc temu do użytku. Jest to – jak stwierdził – pierwsza taka droga w Ekwadorze, która ma oddzielną ścieżkę dla rowerzystów. Ale rowerów w Santo Domingo jest jak na lekarstwo, zatem póki to jeżdżą po niej motocykliści i motorowerzyści.
Było już po południu i poczuliśmy głód. W lokalnej jadłodajni w San Gabriel można było, oczywiście po obowiązującym w Ekwadorze języku hiszpańsku, zamówić frytki i pojo, czyli kurczaka i jakąś surówkę oraz puszkową colę do popicia. Dopiero co gorące świeże frytki podano nam na plastikowych talerzykach. Danie konsumowaliśmy plastikowymi sztućcami. Zapłaciliśmy za to łącznie po 3,30 dolarów.
Przy wejściu do parku widniała duża tablica informująca, że na jego zagospodarowanie wydatkowano 215 tysięcy dolarów. I to amerykańskich, bo takowe są w ekwadorskim obiegu.
Główną atrakcję parku stanowiła w miarę wolno płynąca rzeka. Wielu śmiałków,w tym i starsze wiekiem osoby, za honor brały sobie pokonanie rzeki w bród. Czasami kończyło się to poślizgnięciem na kamieniu i wpadnięciem do wody. Kilka razy widzieliśmy, jak młodzi ratują starszych przed ich zatonięciem.
W pewnej odległości od brodzenia po kamieniach, na przewężeniu rzeki była po obu brzegach rozciągnięta gruba lina. Tak dla celów bezpieczeństwa, aby się jej chwycić w przypadku gdyby kogoś porwał nurt rzeki.
W pobliżu rozwieszonej nad rzeką liny, z wody wystawały duże kamienie stanowiące miejsca dla schładzania się w wodzie zakochanych w sobie par.
Przy zejściu kamiennymi schodami do rzeki, znajdowało się metalowe zadaszenie chroniące przed piekącym słońcem. Dopiero tutaj po raz pierwszy naszego pobytu w Ekwadorze zauważyłem tak wysokiej klasy rower.
Woda wyzwala w ludziach jakąś chęć brawury, ryzyka. Bo czyż nie jest nią próba nauki pływania w nurcie rzeki, czy też oswojenia z wodą kilkumiesięcznego malca?
Matka malca okazała się kobietą bardziej przewidującą i ryzykanckiemu ojcu odebrała małego synka.
Z ciekawości udaliśmy się w górę rzeki i trafiliśmy na chwiejną kładkę, jak się okazało prowadzącą do gospodarstwa agroturystycznego.
W tym gospodarstwie znajdowały się hodowlane stawy ryb z przepływająca rurami bieżącą wodą. Rozważaliśmy nawet, czy się tutaj nie przenieść, choćby nawet na jedna noc. Panująca wilgoć i bród od tego zamiaru nas odstręczyły.
W okrężnej drodze powrotnej na przystanek autobusowy, dotarliśmy do zakładu stolarskiego. Kociewiak Janusz Nowak, który w swoim dotychczasowym życiu wybudował aż dwa domy, zainteresował się ofertą tego sklepu. Ciekawił go rodzaj drewna z jakiego zrobione są deski i podłogowe klepki.
Obok parku przyrody San Gabriel, w pobliżu autobusowej pętli dostrzegliśmy ładne uliczne murale swoją treścią nawiązujące do miejscowych realiów.
Pętla autobusowa w San Gabriel stanowiła swego rodzaju centrum usługowe. Pod chmurką były naprawiane pojazdy jednośladowe, które po korozji można by uznać za wiekowe.
Pod wieczór autobusem lokalnej linii wróciliśmy do centrum Santo Domingo, płacąc jedynie po 2 dolary od osoby. Byliśmy tak zmęczeni, że od razu po prysznicu poszliśmy spać. Następnego dnia czekała nas dłuższa powrotne podróż do Quito, stolicy Ekwadoru. Do odlotu do Europy mieliśmy jeszcze kilka dni. Planowaliśmy wizytę w najwyżej położonym na świecie, bo na wysokości 3 tys. m npm klasztorze polskich Franciszkanów. Jeszcze przed wylotem do Ekwadoru, od gdańskich Franciszkanów otrzymałem telefoniczne i mailowe namiary na ten klasztor. Mimo wielu podjętych prób, nikt nam na nasze maile i telefony nie odpowiedział.

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski