wtorek, 29 listopada 2016

Mecze na Traugutta we Wrzeszczu /!/


Polscy królowie zawitali do Zielonej Bramy w Gdańsku

Nowy poczet władców Polski. Waldemar Świerzy kontra Jan Matejko”, to tytuł wystawy autorstwa Waldemara Świerzego, prezentowanej w Zielonej Bramie, oddziale Muzeum Narodowego w Gdańsku.
Wystawa prezentuje 49 portretów władców Polski, począwszy od Mieszka I do ostatniego króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Jako Polacy musimy wiedzieć, skąd pochodzimy i jaka jest nasza historia – mówił podczas wernisażu kurator wystawy Andrzej Pągowski (na zdjęciu z lewej), Ten znany grafik i plakacista w 2004 r. wpadł na pomysł ponownego stworzenia wizerunków władców Polski i namówił do tego dzieła Waldemara Świerzego, swojego profesora i przyjaciela.
Prezentowanych 49 prac malarskich, przedstawia prawdziwych ludzi z ich problemami, ułomnościami i wadami. W ocenie Pągowskiego, nie wszyscy władcy byli wybitni, ale o wszystkich powinniśmy pamiętać.
Obowiązującym dotychczas kanonem wizerunków władców Polski jest poczet kojarzony ze słynnym malarzem Janem Matejko. Ale nie wszyscy wiedzą, że ten słynny matejkowski cykl, to nie obrazy na płótnie, lecz czarno-białe rysunki wykonane ołówkiem. Dopiero po śmierci Jana Matejki, jego dwaj uczniowie Leonard Stroynowski i Zygmunt Papieski, stworzyli drugą wersję pocztu malowaną, kolorową i z inaczej skadrowanymi postaciami.
Dotychczasowy poczet polskich królów przypisuje się Janowi Matejce i od lat jest on publikowany w podręcznikach, na znaczkach pocztowych, pocztówkach i innych wydawnictwach. Natomiast najnowsza wersja pocztu autorstwa Waldemara Świerzego ukazuje postaci namalowane z charakterystycznych barwnych plam, nadających kompozycji lekkości. Mówił o tym podczas wernisażu Władysław Zawistowski (na zdjęciu powyżej pierwszy z lewej), polski poeta, dramaturg, krytyk literacki i teatralny, tłumacz, wydawca, wykładowca creative writing na Uniwersytecie Gdańskim, pracownik administracji kultury w Pomorskim Urzędzie Marszałkowskim.
Muzeum Narodowe w Gdańsku – jak powiedział jego dyrektor Wojciech Bonisławski - przygotowało wystawę w oddziale Zielona Brama, w zabytkowym centrum miasta. Miejsce ekspozycji nie jest przypadkowe, bo Zieloną Bramę będącą zwieńczeniem Długiego Targu, wznoszono w latach 1564–1568 .Miała być ona siedzibę Trzeciego Ordynku, czyli reprezentacji kupców i cechów we władzach miasta, ale po interwencji króla Zygmunta Augusta przeznaczono ją na rezydencję władców polskich. Los sprawił, że oprócz królowej Polski Marii Ludwiki Gonzagi – żony królów Władysława IV i Jana Kazimierza – prawdopodobnie żaden z królów w niej nie zamieszkał.
Niewykluczone, że znawcy historii Gdańska doszukają się w historycznych zapiskach o zamieszkiwaniu w Zielonej Bramie któregoś z władców.
W przedsięwzięcie stworzenia nowego pocztu polskich królów zaangażował się też historyk Marek Klat, który odpowiadał za wiarygodność historyczną tego przedsięwzięcia. Portrety Waldemara Świerzego powstały bowiem na podstawie materiałów źródłowych przygotowanych w oparciu o najnowszą wiedzę historyczną i z zachowaniem realiów epoki. Aby rozbudzić wyobraźnię widzów, są odpowiednie opisy do poszczególnych władców. Możemy zatem dowiedzieć się o tym, że na przykład Bolesław I Chrobry "był osobą tak atletycznej postury, że potrzebował specjalnego konia, który mimo to szorował brzuszyskiem po trawie", a Kazimierz Wielki "lekko się jąkał, co wzmagało urok władcy, który łamał namiętnie niewieście serca".
Waldemar Świerzy ma w swoim dorobku portrety tak wybitnych Polaków, jak: papieża Jana Pawła II, Czesława Miłosza, Krzysztofa Pendereckiego, Henryka Sienkiewicza, Marii Curie Skłodowskiej czy Wiesławy Szymborskiej
O sukcesie namalowania przez niego cyklu polskich władców świadczyć może duża frekwencja - ponad 100 tysięcy osób na premierowej wystawie zorganizowanej na Zamku Królewskim w Warszawie. Niestety, artysta nie doczekał premiery tego swojego projektu, gdyż zmarł krótko po wykonaniu ostatniej pracy z cyklu, w listopadzie 2013 roku.
Wystawa  Nowego Pocztu Władców Polski w Zielonej Bramie w Gdańsku, będzie czynna do 26 lutego 2017 roku.

Mecz towarzyski AWFiS Gdańsk kontra Politycy i Przyjaciele


poniedziałek, 28 listopada 2016

Kampanijne ostrzeganie przed zagładą ludzkości

Unijnego dofinansowania w wysokości 2,5 mln zł otrzymał Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Gdańsku, celem realizacji projektu pn. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zrównoważonego rozwoju Pomorza.
Jego inauguracja, z licznym udziałem osób odpowiedzialnych za stan naszej przyrody, odbyła się 28 listopada 2016 w Hotelu Gdańsk.
Jak powiedziała Danuta Grodzicka-Kozak, prezes WFOŚiGW w Gdańsku, ma to być trzyletnia kampania multimedialna z wykorzystaniem też mediów społecznościowych. Kampania – jak się szacuje – ma objąć około 500 tys. głównie młodych wiekiem osób. Jej głównym celem jest ochrona walorów przyrodniczych i bioróżnorodności gdańskiego Pomorza.
W ocenie dr. hab. prof. Uniwersytetu Gdańskiego Piotra Rutkowskiego, bioróżnorodność na kuli ziemskiej zanika w zastraszającym tempie. Przyrównując do współczesnego pojęcia, kasujemy zawartość twardego dysku natury, nie wiedząc nawet jakie są w nim zawarte dane. Nie znamy na przykład świata mikro glonów. A wystarczyło by, aby jakiś wirus zaatakował nam trawy, to groziło by nam w ostateczności głodem i zagładą. A trzeba uwzględnić fakt, że w krajach rozwijających się aż 80 proc. ludzi używa leków pochodzenia roślinnego. 
Ludzi na naszym globie, a tym samym i śmieci, przybywa nam w zastraszającym tempie. Warto więc chronić otaczającą nas przyrodę, bo daje ona nam wiele korzyści. I dlatego taka kampania na rzecz zrównoważonego rozwoju powinna być przede wszystkim skierowana do młodych ludzi, naszych następców.
O tym jak skutecznie komunikować o ekologii i walorach przyrodniczo-turystycznych regionu, mówiła dr Magdalena Mateja z Instytutu Politologii Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Według niej musi być odpowiedni wybór środków z realizacją takiej kampanii. Wedle znanego felietonisty Stefana Kisielewskiego, mówiąc do wszystkich, mówimy do nikogo. Nasz odbiorca komunikatów musi być więc sprecyzowany. Należy też wcześniej przygotować grunt pod naszą perswazję. I należy analizować, jak ona dociera do odbiorcy. Musimy pamiętać o tym, że w 81 proc. trafiamy do niego za pomocą zmysłu wzroku. Mowa ciała prelegenta jest też istotna.
U nas w kraju zbyt małą wagę przykładamy do znaków graficznych, tj. piktogramów. A to one w łatwy przystępny sposób powinny nas doprowadzać do celu.
Prelegentka wyszukiwanie w Polsce atrakcji turystycznych przyrównała do szukania trufli w lesie. A takie znaki graficzne powinny nas prowadzić tak, jak małe dziecko prowadzi mama za rękę. Wskazane jest stosowanie narracji o swoich turystycznych miejscowościach. Ukazywanie ich regionalnych, w tym i przyrodniczych walorów. Takim wyzwaniem tutaj dla Pomorza, już powinno być podjęcie tematyki związanej z przyszłorocznymi ogólnopolskimi obchodami święta rzeki Wisły.
O oszczędnym gospodarowaniu zasobami Ziemi, stanowiącym podstawę rozwoju zrównoważonego, mówił prof. dr hab. inż Maciej Nowicki z Politechniki Warszawskiej. Jego wypowiedź miała wydźwięk bardzo sceptyczny. 
Jeśli nie zaczniemy na o wiele większą skalę wytwarzać energii odnawialnej, a w dalszym ciągu będziemy ją pozyskiwać ze złóż naturalnych, jak ropa, gaz i węgiel, to grozi nam ich wyczerpanie w tym stuleciu. Ropy i węgla już za około 25-30 lat, a gazu za 62 lata. Bardzo kosztowna energetyka jądrowa (4 razy droższa od konwencjonalnej) nie rozwiąże nam problemu.

A musimy też ograniczyć emisję CO2, bo temperatura Ziemi stale rośnie. Rocznie do atmosfery emitujemy 35 mld ton CO2. Jeśli przekroczymy wyznaczoną na Porozumieniu Paryskim 2016 roku, granicę 450 ppm, to temperatura Ziemi wzrośnie o 3,7 st. C. Następstwa tego będą okropne: huragany i trąby powietrzne, susza, wzrost poziomu wód oceanów, wojny o pitną wodę, emigracje ludzi na ogromną skalę w poszukiwaniu żywności. A w ostateczności zagłada ludzkości.
I dlatego realizacja przez trzy najbliższe lata projektu pn. Kampania informacyjno-edukacyjna na rzecz zrównoważonego rozwoju Pomorza, jest jak najbardziej wskazana.

Włodzimierz Amerski

niedziela, 27 listopada 2016

Wigilijne Dzieło Pomocy Dzieciom



Gdański Caritas był organizatorem 27 listopada 2016 roku festynu i kiermaszu przed katedrą oliwską. Początki Wigilijnego Dzieła Pomocy Dzieciom sięgają 1993 roku. W 2000 jubileuszowym roku, Wigilijne Dzieło Caritas stało się akcją ekumeniczną, przyłączyły się do niej charytatywne organizacje Kościoła Prawosławnego i Ewangelickiego - Eleos i Diakonia.
Dużym zainteresowaniem w niedziele przed Katedrą Oliwską cieszyły się ozdoby choinkowe i świąteczne pamiątki przygotowane przez niepełnosprawnych podopiecznych Caritas.
Podczas kiermaszu przed katedrą w Oliwie można było nabyć figurę aniołów, ale przede wszystkim kupić świąteczne świece. Akcja ta polega na rozprowadzaniu charytatywnych świec bożonarodzeniowych, z których dochód przeznaczony jest na pomoc dzieciom z najuboższych rodzin.
Dzięki takim akcjom Caritasu, setki tysięcy dzieci mogły wyjechać na wakacje, otrzymać wyżywienie czy zwiększyć swoje szanse w edukacji. Wigilijna Świeca Caritas dzięki swojej popularności, stała się obok opłatka i choinki jedną z nieodłącznych części polskiego obyczaju świątecznego.
Wolontariusze i pracownicy gdańskiego Caritas częstowali wiernych ciastkami, piernikami, gorącą herbatą i bigosem z kuchni.
Gdańska Caritas apeluje też o przekazywanie nowych poszewek na poduszki. Akcja pod hasłem "Świąteczne poduszki Caritas" trwać będzie do 20 grudnia. Poszewki powinny mieć wymiar 40 x 40 cm. Można je przynosić do Centrum Wolontariatu Caritas w Gdańsku Wrzeszczu przy ul. Jesionowej 6a.
 - Trafią one w grudniu do osób bezdomnych, które będą uczestnikami Wigilii organizowanej w stołówce Caritas w Sopocie - zapowiada Marta Szulc, jedna z organizatorek akcji.
O festynie i kiermaszu Caritas spod katedry oliwskiej informowali w kilku wejściach na żywo dziennikarze telewizyjni Agnieszka Oszczyk i Tomasz Sieliwończyk. Podczas ich rozmowy z Martą Szulc można było się dowiedzieć, że dla osób bezdomnych Wigilia w Caritas, to najważniejsze wydarzenie tego dnia. A ofiarowana poduszka, oprócz tego co będzie do jedzenia i picia na stole, oprócz życzliwości, będzie też namiastką domu. Namiastką, którą będą mogli zabrać ze sobą, przytulić się i powspominać.  
Kilka lata temu Caritas zorganizowała zbiórkę szalików. Ponad półtora tysiąca trafiło w Święta Bożego Narodzenia do osób bezdomnych na Pomorzu.
Wolontariusze pomagający w organizacji akcji, chętnie robili sobie wspólne pamiątkowe zdjęcia na tle dwójki prowadzących program telewizyjny o kiermaszu gdańskiej Caritas przed katedrą oliwską.
- Chętnych do zakupu świec nie brakowało. Wiele osób przyjechało z ościennych miast, by wspomóc akcję Caritas – powiedział przed kamerami polskiej telewizji dyrektor gdańskiej Caritas ksiądz Janusz Steć. - Zakup jednej świecy, to wypoczynek dla konkretnego dziecka. Co roku wakacje mogą spędzać w górach lub nad morzem. Jest to pomoc nie do przecenienia. Udaje nam się co roku wysłać na wakacje ponad 1000 dzieci z najbiedniejszych rodzin. Tylko podczas pierwszej edycji akcji w 2004 roku rozprowadzono 4,5 miliona świec. Dzięki prowadzonej od ponad 20 lat akcji Caritas, pomoc otrzymało kilka milionów dzieci z ubogich rodzin.


sobota, 26 listopada 2016

MH Automatyka Gdańsk pokonała RKS Stoczniowiec

Efektowna iluminacja świetlna i dźwiękowa związana z zakończeniem remontu hali sportowo widowiskowej Olivia w Gdańsku była 23 listopada 2016 roku połączona również ze zmianą nazwy klubu hokejowego z Robotniczego Klubu Sportowego „Stoczniowiec” na MH Automatyka Gdańsk.
- Nowa nazwa jest ukłonem w stronę sponsorów. Włożyli duże pieniądze, bardzo mocno się zaangażowali w budowę nowego klubu. To jest firma MH Automatyka i Miasto Gdańsk z Miejskim Ośrodkiem Sportu i Rekreacji. Chcieliśmy, żeby byli lepiej promowani - wyjaśnia wiceprezes klubu Arkadiusz Bruliński. Debiut pod nową nazwą gdańscy hokeiści mieli tego samego dnia w środę 23 listopada o godz. 18.30 w Olivii w przegranym meczu z GKS-em Tychy. Ostateczny wynik, to 2:7 (1:3, 0:2, 1:2).
Kibice nie zgadzają się z wyrzuceniem słowa "Stoczniowiec" z nazwy klubu. Przez dwie tercje, w ramach protestu milczeli, nie prowadząc zorganizowanego dopingu. Na trybunach nie powiewały klubowe flagi. Doping wrócił dopiero w ostatniej tercji. Kibice krzyczeli m.in. "My chcemy gola, Stoczniowiec, my chcemy gola!" oraz "W Gdańsku bez zmiany, Stoczniowca wciąż w sercu mamy"...
Hala Olivia po niedawnym liftingu (kosztem 22 mln zł) ma też poprawione warunki lodowe, z czego bardzo zadowolony jest trener Henryk Zabłocki, prowadzący drużynę żeńską.
W środku Olivii remont przeszła maszynownia, a w małej hali rozbudowano tor curlingowy. Na lato przyszłego roku planowane są wymiany band na głównej hali oraz systemu doprowadzania wody.
Po efektownej iluminacji, wraz z Piotrem Mirowiczem z Radia Eska, udało nam się porozmawiać z Jerzym Mależem, pierwszym trenerem zespołu hokejowego RKS Stoczniowiec Gdańsk. Jak nam powiedział, przyjechał do naszego miasta z Bydgoszczy w 1969 roku, bo dowiedział się, że zrodził się tutaj plan budowy hali sportowo widowiskowej Olivia ze sztucznym lodowiskiem. Za realizacją tej idei bardzo zabiegał Kazimierz Mądrala, z biura konstrukcyjnego Stoczni Północnej w Gdańsku. Jako pierwszy szef obiektu "Olivia", doprowadził do zakończenia budowy i otwarcia w grudniu 1972 r. sportowej hali o nietypowym kształcie.
To za namową szefa Olivii, nasz rozmówca pozostał w Gdańsku i zaczął tworzyć drużynę hokejową m.in. poprzez ściągnięcie zawodników z Bydgoszczy i Torunia. Po czterech latach szkolenia w 1976 roku RKS Stoczniowiec awansował do ekstraligi. W sezonie 2002/2003 Stoczniowiec Gdańsk osiągnął swój największy sukces zdobywając III miejsce w lidze i brązowy medal Mistrzostw Polski.
Trener Jerzy Mależ wspomniał, że prowadził też kadrę do lat 20 i w 1966 roku zdobył z nią mistrzostwo świata grupy B. W finale ograli gospodarzy Austriaków 10:2 i weszli do grupy A.
W grupie A podczas mistrzostw świata uczestniczyło osiem zespołów, a jego podopieczni zajęli 5 miejsce. Ale wówczas - wspomina Jerzy Małeż - młodzież chętnie garnęła się do hokeja. Obecnie hokej w Polsce upada, bo nie ma wielu chętnych do tej trudnej i wyczerpującej dyscypliny sportowej.
Ale wówczas w Gdańsku było kilka klas sportowych hokeja na lodzie, liczących do 30 uczniów. Obecnie takich klas jest zbyt mało, aby wyłuskać hokejowe talenty. W opinii trenera Jerzego Małeża, aby prowadzić zespół w ekstraklasie hokeja, trzeba dysponować rocznym budżetem w wysokości około 3-4 mln zł. Czy nowy klub MH Automatyka Gdańsk bez historycznej nazwy RKS Stoczniowiec temu podoła, pokażą najbliższe lata...

Włodzimierz Amerski

Adam Michnik po raz pierwszy na wystawie w ECS

Adam Michnik, redaktor naczelny "Gazety Wyborczej", we wtorek 22 listopada 2016 spotkał się z czytelnikami w Europejskim Centrum Solidarności w Gdańsku. Spotkanie odbywało się w ramach cyklu „Wyborcza na żywo". Było tak duże nim zainteresowanie, że bardzo szybko rozeszło się ponad 700 wejściówek. Tylko tyle osób mogło się zmieścić w ECS. I to też musiano dokonać podziału na dwie grupy, bo około 400 osób zajęła miejsca siedzące w głównej sali widowiskowo konferencyjnej, a 300 obok w sali wystawowej i oglądała spotkanie na dużym telebimie.
Bezpośrednio przed spotkaniem z liczną publicznością, Adam Michnik po raz pierwszy zwiedził stałą wystawę w ECS. Miał na to tylko jedną godzinę, bo zaczął zwiedzać od godz. 16, a spotkanie zaczynało się o godz. 17. Asystował mu dyrektor ECS Basil Kerski (na zdjęciu z prawej) i osobisty przewodnik oprowadzający wycieczki po ECS.
- Ta wystawa jest ze wszech miar warta obejrzenia. Dla mnie ma ona jeszcze znaczenie sentymentalne - powiedział Adam Michnik, witając się z osobą oddającą mu niskie pokłony.
- Nie uczestniczyłem w strajku w Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1980 r. Zamknęli mnie wtedy. I chwała Bogu, bo uważałem wtedy, że postulat wolnych związków zawodowych był nierealny i jeszcze bym namawiał, żeby tego postulatu nie stawiać, bojąc się masakry robotników, wspominał Adam Michnik.
Dla naczelnego „Wyborczej”, miasto Gdańsk zawsze było miejscem oddechu i miastem wolności. Tu w nim się wszystko nawarstwiało. Już Grudzień 1970 roku był w Gdańsku czymś niesamowitym, bo za „głębokiej komuny” stoczniowcy dali czerwoną kartkę Władysławowi Gomułce, pierwszemu sekretarzowi rządzącej w kraju Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Po Gomółce nastał Edward Gierek, ale nadal byliśmy pod uciskiem wschodniego sąsiada. Postanowiono wybić się na niepodległość i po dziesięciu latach ponownie zaprotestowali gdańscy stoczniowcy. Ale tym razem byli już o wiele mądrzejsi, już nie wychodząc poza bramy stoczni na ulice i nie narażając się na interwencję służb.
Redaktor naczelny ukazującej się od 8 maja 1989 r. Gazety Wyborczej, był zaskoczony bogatym zbiorem i dokumentacją na stałej wystawie w ECS, którego otwarcie odbyło się 29.08.2014 roku. Nie mógł się jednak dopatrzeć, jacy to wówczas odważni dziennikarze opisywali strajkowe wydarzenia w Gdańsku? Kto miał odwagę chodzić na posiedzenia Krajowej Komisji Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” i pisać z tego relacje?
Jacy to konkretnie żurnaliści relacjonowali wydarzenia w kolebce „Solidarności”, nawet z narażeniem utraty pracy?
Mało kto wie, że na kilka „krajówek” wpuszczeni zostali tylko dwaj „obcy” - fotoreporter Centralnej Agencji Fotograficznej Stefan Kraszewski i niżej podpisany, jako jedyny przedstawiciel agencji rządowej PAP. Nieraz, z uwagi na późną porę i przekazywania do druku codziennych gazet, już  bez nabijania dziurek na taśmie, sztywnym łączem stukając w klawiaturę przesyłałem informacje bezpośrednio  do warszawskiej centrali PAP.. Pisałem co na przykład postanowili delegaci, obradujący pod kierownictwem Lecha Wałęsy. A centrala PAP rozsyłała te informacje do wszystkich redakcji. Były one kierowane na serwis krajowy i zagraniczny. Nie zawsze trafiały na oba serwisy. O tym już decydowano w biurze politycznym PZPR. Te informacje były rozsyłane przy użyciu rozstawionych w dużej sali teleksów. Wokół nich walały się kłęby podziurkowanych i wąskich gdzieś na 3 cm papierowych taśm, głównie koloru różowego. Nie daj Boże, aby ktoś taką taśmę przerwał! Obchodzono się z nimi bardzo ostrożnie, niemal jak z jajkiem.

Już kilka razy podpowiadałem dyrektorowi Basilowi Kerskiemu i kilku przewodnikom oprowadzającym po ECS, aby przeznaczono nieco miejsca właśnie dziennikarzom relacjonującymi strajkowe wydarzenia w Gdańsku. Aby wymieniono ich z imienia i nazwiska i jakie redakcje reprezentowali. A było kilku dziennikarzy gdańskich redakcji, ale i kilkunastu korespondentów gazet ogólnopolskich i regionalnych.
Miejscowi dziennikarze, to m.in. Henryk Galus z dziennika Głos Wybrzeża. Henryk Nowaczyk z Dziennika Bałtyckiego. Często się spotykałem z Tadeuszem Mickiewiczem i Adamem Kinaszewskim z TVP Gdańsk.
Stałych korespondentów miały takie redakcje, jak np. Express Wieczorny – Jarosław Balcewicz, Trybuna Ludu – red. Zbigniew Wróbel, czy trzej korespondenci Morskiego Oddziału Polskiej Agencji Prasowej PAP Włodzimierz Amerski, Czesław Jaworski i Przemysław Kuciewicz. To oni w stanie wojennym, kiedy została przerwana w kraju wszelaka łączność, jako jedyni poprzez wspomniane stałe łącze nadawali do centrali PAP w Warszawie depesze o tym, co się dzieje w Trójmieście i Pomorzu.
To oni w Domu Prasy przy Targu Drzewnym 3/7 w swojej redakcji, w pokoju. 220 na drugim piętrze, mieli do dyspozycji takie duże urządzenie do przesyłania informacji nazywające się teleks. Na papierową wąską taśmę maszyna nanosiła dziurki, odpowiednio rozstawione dla każdej litery alfabetu. Kto dzisiaj, w dobie Internetu, słyszał o takim urządzeniu służącym do przesyłania depesz i dziennikarskich relacji?
Co rusz w ECS-ie odbywają się międzynarodowe spotkania, konferencje. Mówiłem gdzieś tak rok temu Basilowi Kerskiemu, aby wyszukać taki teleks i jako eksponat umieścić na stałej wystawie w ECS. Póki co, jedynie „ważni” są bohaterowie tamtego strajkowego okresu. Ale nie było by ich bez kreujących te postaci dziennikarzy. Ludzi, którzy narażali swoje życie zawodowe przy filtrującej wszystko i wszystkich Służb Bezpieczeństwa. Mój telefon domowy 058-465236, przez cały czas był na podsłuchu, co znacznie krępowało moje życie rodzinne. Na stałym podsłuchu były też dwa telefony redakcyjne gdańskiego PAP.
Warto było by wymienić pracowników mediów, wobec których po ogłoszeniu w niedzielę 13 XII 1981 roku stanu wojennego, władze wojskowe i polityczne Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej rozpoczęły w styczniu 1982 roku weryfikację pod względem lojalności wobec władz partyjno-rządowych. Te represje popularnie nazwane „czystką”. likwidowały odradzający się pluralizm mediów, zapoczątkowany pokojową rewolucją Solidarności. Te czystki miały umożliwić zbudowanie jednolitego frontu propagandy, wspierającego stan wojenny i atakującego Solidarność oraz wszystkich przeciwników wojskowej dyktatury.
Można się chwalić zdjęciem z historycznego wystąpienia Lecha Wałęsy w amerykańskim Kongresie, który zaczął od słów: - "My naród!" – Walka Solidarności po długich latach przyniosła owoce, które każdy może zobaczyć na własne oczy. Wskazała kierunek, sposób działania, które obecnie mają wpływ na miliony ludzi na całym świecie. Stoję przed Wami jako trzeci w historii cudzoziemiec, niepiastujący żadnych wielkich funkcji państwowych, którego zaproszono, aby przemówił przed połączonymi izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych - tak mówił przewodniczący Solidarności 15 listopada 1989 roku w USA.
Przed nim, przed połączonymi izbami amerykańskiego parlamentu przemawiały tylko dwie osoby: markiz Marie Joseph de La Fayette, polityk francuski, uczestnik wojny o niepodległość USA oraz Winston Churchill, premier Wielkiej Brytanii.
Przed „grubą kreską 1990 roku” wystąpienie Lecha Wałęsy relacjonował "Głos Ameryki" ze specjalnego studia na Kapitolu w Waszyngtonie. Ktoś te studio obsługiwał /?/. Za jego pośrednictwem przekaz był transmitowany na żywo do Polski.
Owszem obecnie można to wyczytać w google, jak i o okrągłym stole. Ale można też wynaleźć informację o tym, że skala prześladowań, jakie spadły na polskich dziennikarzy, była największa tam, gdzie przemiany po sierpniu 1980 zaszły najdalej. Do takich miejsc zaliczał się Gdańsk. W całym kraju przeprowadzono 10 tysięcy rozmów weryfikacyjnych, ich negatywne skutki dotknęły (średnio) 10 proc. środowiska dziennikarskiego, natomiast w Gdańsku jedną trzecią. 
Usunięto z zawodu, zdegradowano i objęto różnymi zakazami 79 osób, w tym: 17 z tygodnika „Czas”; 15 z Gdańskiego Ośrodka Telewizyjnego (5 z obsługi technicznej); 15 z tygodnika „Samorządność”, 12 z „Głosu Wybrzeża”; 7 z „Wieczoru Wybrzeża”; 5 z Rozgłośni Gdańskiej Polskiego Radia; 3 z „Dziennika Bałtyckiego”; 2 z „Ilustrowanego Kuriera Polskiego” (oddział gdański); 1 z „Głosu Stoczniowca”; 1 ze „Słowa Powszechnego” (oddział gdański); 1 z „Wrocławskiego Tygodnika Katolickiego” (oddział gdański). Czterech dziennikarzy zostało internowanych Andrzej Drzycimski, Grzegorz Fortuna, wspomniany Adam Kinaszewski, Adam Żytkowiak (Polskie Radio Gdańsk), a dwóch Mariana Terleckiego i Mariusza Wilka ścigano listami gończymi.

Zwiedzając podobnie jak naczelny Gazety Wyborczej stałą wystawę w ECS, obejrzałem ciekawe zdjęcie Lecha Kaczyńskiego głosującego wraz z rodziną w Sopocie, ale nie dostrzegłem choćby listy z wymienieniem imion i nazwisk tych dziennikarzy oraz redakcji jakie wówczas reprezentowali. Powinno być też o wiele więcej o tym, że w miejsce zawieszonych gdańskich dzienników zaczęto wydawać „trójpolówkę”, czyli odpowiednio zweryfikowane i pro-reżimowe połączenie „Głosu Wybrzeża”, „Dziennika Bałtyckiego” i „Wieczoru Wybrzeża”.
W ECS zlokalizowanym tuż obok bramy nr 2 Stoczni Gdańskiej, powinno być więcej o tym, że represyjny charakter weryfikacji w Gdańsku przypieczętowała likwidacja najbardziej niepokornych wobec władzy tytułów prasowych, takich jak „Czasu” i „Samorządności”, co spowodowało utratę miejsc pracy przez 61 osób. Czystki w mediach trwały do połowy 1982 roku. Dotknęły w Polsce ponad tysiąc dziennikarzy. Rozwiązano 21 redakcji. Zlikwidowano też Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich, które w latach 1980–1981 dążyło do poszerzenia granic wolności słowa oraz zmiany modelu środków przekazu, narzuconego przez komunizm

Włodzimierz Amerski (zdjęcia ze zbiorów ECS w Gdańsku)

piątek, 25 listopada 2016

Naruszono dobra osobiste wiceprezydenta Gdańska

Oświadczenie, w związku z wypowiedzią Moniki Kończyk Pomorskiego Kuratora Oświaty w Dzienniku Bałtyckim z dnia 24 listopada 2016 r.
Piotr Kowalczuk Zastępca Prezydenta Miasta Gdańska ds. Polityki Społecznej wystosował pismo, w którym pisze:  
Szanowna Pani,  w związku z naruszeniem moich dóbr osobistych w postaci Pani wypowiedzi w Dzienniku Bałtyckim z dnia 24.11.2016 r. sugerującą brak zgody na spotkanie z Panią Kurator, czy organizację spotkania z Panią na terenie Gminy Miasto Gdańsk, na podstawie art. 24 Kodeksu cywilnego wzywam Panią do opublikowania w tymże Dzienniku i na stronie Kuratorium Oświaty w Gdańsku przeprosin o treści: „Oświadczam, iż moja wypowiedź - opublikowana w Dzienniku Bałtyckim 24.11.2016 r. - dotycząca Zastępcy Prezydenta Miasta Gdańska ds. Polityki Społecznej Piotra Kowalczuka jest nieprawdziwa. Przepraszam za nadużycie, godzące w dobra osobiste i organu prowadzącego placówki oświatowe Miasto Gdańsk.” 
Powyższe oświadczenie ma być opublikowane najpóźniej do dnia 1 grudnia 2016 r., bez żadnych skrótów lub komentarzy. W przeciwnym razie będę zmuszony wkroczyć na drogę sądową. 

Jednocześnie przypominam, że nigdy nie zwróciła się Pani z taką propozycją, a Miasto Gdańsk nigdy nie odmawia Pani organizacji spotkań z dyrektorami placówek w naszych budynkach. To na moją prośbę odbyliśmy pierwsze wspólne spotkanie po objęciu przez Panią urzędu, niejednokrotnie rozmawialiśmy o wszystkich sprawach podczas udziału w różnych uroczystościach, a korzystając z ostatniego Pani zaproszenia nie spotkałem Pani w Kuratorium i odbyłem spotkanie ze wskazaną osobą. Uczestniczę także w każdym spotkaniu organizowanym w imieniu Ministerstwa Edukacji Narodowej. Tym bardziej odbieram Pani nieuprawnione słowa za krzywdzące. Kolejny raz proszę także by nie wprowadzała Pani opinii publicznej w Gdańsku i na Pomorzu w błąd wyliczeniami, które nie mają oparcia w obowiązującym Prawie Oświatowym, a z racji braku przepisów szczegółowych także w projektach nowego prawa. Przypominam, że samorządy od początku merytorycznie udowadniają braki i bezsensowność tej  reformy edukacji. Odbieranie samorządom prawa decydowania o polityce oświatowej, na które w ostatniej części wypowiedzi powołuje się Pani, przeciwstawiając nas Mieszkańcom. Jest jeszcze szansa na opamiętanie! 
Piotr Kowalczuk
Zastępca Prezydenta Miasta Gdańska ds. Polityki Społecznej

czwartek, 24 listopada 2016

Barszcz i pierogi w Gdańskim Teatrze Szekspirowskim


Można było samodzielnie ugnieść pierogi i popić je kwasem chlebowym, w ramach kulinarnego wieczoru pod nazwą Ukraina od kuchni. W dniach od 19 do 24 listopada 2016 trwał w Gdańsku Tydzień Ukraiński. Oprócz wielu imprez kulturalnych organizatorzy tygodniowej imprezy postanowili przybliżyć gdańszczanom kuchnię ukraińską.
Do Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego zaproszono 24 listopada na LIVE COOKING. Przybyło około 60 osób.
Pod opieką pochodzącego z Lęborka kucharza Leszka Murawskiego, z firmy kateringowej Pyszotka, przybyli do GTS smakosze mogli popróbować wygniecenia z mąki pierogów.
Po tej kulinarnej nauce, przyszedł czas na konsumpcję gotowych pierogów. Każda z osób dostała różne pierogi, ruskie, z grzybami jak i z kaszą gryczaną.
Przygotowano pierogowych porcji dla stu osób, a było nieco mniej, zatem niektórzy „załapali” się na dokładkę. Można też było do pierogów dostać na talerz wyciągane z wysokich słoików kwaszoną marchewkę i ostrą paprykę chili. Znawca kuchni ukraińskiej Michał Turek z Radia Plus, zachwalał kwaszone warzywa mające zdrowotne właściwości, o wiele lepsze niż pełne chemii lekarstwa.
Niektórzy konsumenci pierogów i kwasu, czyli musującego napoju na bazie razowego chleba, robili zdjęcia aparatami telefonicznymi i rozsyłali fotki po znajomych i rodzicach.
Następnie uczestnicy LIVE COOKING udali się na teatralny dziedziniec, gdzie kucharze nad ogniskiem, w kotle, jakich używali przed wiekami koczownicy na stepach Ukrainy, ugotowali ukraiński barszcz o posmaku palonego drewna. Żywiczną gałązkę sosnową urwał specjalnie w okolicach Otomina Michał Turek i nią po rozgrzaniu nad ogniskiem mieszał zupę w kotle.
Kucharze Piotr Domański i Marcin Tomek z Somonina, ugotowali barszczu ukraińskiego dla około 150 osób. Było zatem sporo zupy na dokładkę Niektórym tak bardzo smakował barszcz ukraiński, że zjedli nawet cztery porcje. I nie ma się czemu dziwić, bo miał w sobie dużo różnego mięsa, buraków, suszonych pomidorów i dużej fasolki Jaś.