Żegnamy piękną Lacacungę nad którą góruje wspomniany wulkan Cotopaxi. Kierujemy się na południe do Banios. Miejscowości typowo wypoczynkowo uzdrowiskowej. Słynącej z leczniczych kąpieli w gorących źródłach.
Po dotarciu do Banios jedziemy nad wodospad Pallio Diablo, który robi na nas ogromne wrażenie.
Szlak turystyczny prowadzi przez kilka wiszących mostków.
A także pod ogromnym wodospadem spadającej z wysokości 70 m. wody.
Robi na nas wodospad istotnie ogromne wrażenie.
Za 10 dolarów można się poczuć niczym ptak, przelatując na uwięzi i na stalowej linie nad rzeką.
Korzystamy też z innej atrakcji, jaką jest rafting na górskiej rwącej rzece Rioplatatta.
Po półgodzinnej instrukcji prowadzonej przez młodego Australijczyka, w ósemkę (w tym 5 młodych Hiszpanek) przez półtorej godziny walczymy z wodnym żywiołem.
Walory krajobrazowe lasów deszczowych i uprawnych poletek na wzgórzach, poznajemy podczas pieszej wycieczki wokół Banios.
Słońce doskwiera, pot leje się z czoła. Widoki urzekające, bo i miasto mamy u stop.
Tutaj w Banos góruje aktywny wulkan Turgoraga (5023 m npm), który w 1999 roku ponownie ożył i dal się we znaki okolicznym mieszkańcom. Na ewakuację - jak mówi nam Rafael, właściciel hostelu - mieli tylko 10 minut.
Na zdjęciu ukwiecone wejście do miejskiego parku w Banios.
Po trzech dniach pobytu w Banios jedziemy na wschód do miejscowości Puyo.
Jest ona początkiem naszego wypadu do dżungli. Po raz pierwszy pada deszcz i robi się coraz bardziej parno. Kolejnym autobusem z Puyo kierujemy się bezpośrednio do skraju dżungli.
Po wyjściu z autobusu współpasażer 10-letni Dzordan doprowadza nas do zabudowań drewnianych, w których nocujemy. Dostał od nas w podzięce czerwony długopis z napisem "Jestem z Gdańska", z czego się bardzo ucieszył.
Śpimy w chacie zbitej z desek na wysokich palach. Nie ma szyb, proste prycze.
Przy zakładaniu posłania, z prycz uciekają pająki i inne owady. W nocy słyszymy odgłosy dżungli, lecz najbardziej we znaki dają się nam natarczywe muszki, siadające na twarzy i dłoniach.
W wypożyczalni za 1,5 dolara dostajemy kalosze i wytyczoną dla turystów ścieżką udajemy się w głąb dżungli.
Jest wokół zielono i parno. Zauważamy przy ścieżce patyczaka i kolorowe żabki.
Jak mówi nam przewodnik, idący z maczetą w dłoni, niektóre z roślin mają właściwości lecznicze.
Oczywiście wykorzystują te rośliny Indianie.
Ścieżkę kilkakrotnie przecina rzeka, którą pokonujemy prymitywnymi mostkami.
Na niektórych z mostków rosną grzyby o dziwnych kształtach.
Docelowym punktem wyprawy jest piękna kaskada spływająca z wysokości około 30 metrów.
Jest to też miejsce służące do kąpieli, a zażywanej przez turystów.
Nieopodal, miejscowi artyści wyrzeźbili w ogromnym głazie wizerunek pierwotnego luda. Swoją miną raczej odstrasza.
Jest to też miejsce służące do kąpieli, a zażywanej przez turystów.
Nieopodal, miejscowi artyści wyrzeźbili w ogromnym głazie wizerunek pierwotnego luda. Swoją miną raczej odstrasza.
Z uwagi na uciążliwe warunki bytowe skracamy pobyt w dżungli.
Na niektórych z nas zrobiła dziwne wrażenie, i dlatego kierujemy się dalej na poñudnie.
Nocleg zastał nas w Cajabanbie - ośrodku rekreacyjno wypoczynkowym.
Po kolacji w miejscowej restauracji (kurczak i frytki) na dużym placu, po konsultacjach z miejscowymi, jako jedyni rozbijamy dwa namioty.
Wieczór robi się chłodny, bo znajdujemy się na wysokości 3200 m npm. Odczuwamy spore trudności z regularnym oddychaniem. Po prostu brakuje nam tlenu.
Po kolacji w miejscowej restauracji (kurczak i frytki) na dużym placu, po konsultacjach z miejscowymi, jako jedyni rozbijamy dwa namioty.
Wieczór robi się chłodny, bo znajdujemy się na wysokości 3200 m npm. Odczuwamy spore trudności z regularnym oddychaniem. Po prostu brakuje nam tlenu.
Ranek wita nas pięknym słońcem i dobrym śniadaniem w tej samej pobliskiej restauracji.
Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie z flagą Gdańska.
Łapiemy przy głównej drodze autobus do miejscowości Alausi, słynnej z 19-wiecznej kolejki górskiej.
Następnego dnia po przyjeździe za 20 dolarów fundujemy sobie szynową podróż kotliną Andów.
Wagoniki retro, sympatyczna obsługa i informacja w języku angielskim i niemieckim.
A to dlatego, bo wraz z nami jadą wycieczki emerytów z USA i Niemiec.
Na jednej ze stacji oglądamy występy artystyczne, rodzime tance i śpiewy. Pasażerowie wciągani są do wspólnej zabawy.
Robimy zdjęcia lamom i objuczonym koniom.
Zwiedzamy też muzeum tutejszego kolejnictwa.
Zabytkowe stacje są odpowiednio oznaczone.
Robimy sobie pamiątkowe zdjęcie z flagą Gdańska.
Łapiemy przy głównej drodze autobus do miejscowości Alausi, słynnej z 19-wiecznej kolejki górskiej.
Następnego dnia po przyjeździe za 20 dolarów fundujemy sobie szynową podróż kotliną Andów.
Wagoniki retro, sympatyczna obsługa i informacja w języku angielskim i niemieckim.
A to dlatego, bo wraz z nami jadą wycieczki emerytów z USA i Niemiec.
Na jednej ze stacji oglądamy występy artystyczne, rodzime tance i śpiewy. Pasażerowie wciągani są do wspólnej zabawy.
Robimy zdjęcia lamom i objuczonym koniom.
Zwiedzamy też muzeum tutejszego kolejnictwa.
Zabytkowe stacje są odpowiednio oznaczone.
W sklepie przy końcowej stacji robimy zakupy upominków dla naszych najbliższych. Szale i ponczo wykonane są ze znakomitej wełny alpaki.
Udaje nam się jeszcze porobić ciekawe zdjęcia na miejscowym targowisku. Jest tłoczno i bardzo kolorowo. Przeważa czerwień.
Można śmiało stwierdzić, że całe miasto zamienia się w niedzielę w wielki plac handlowy. Główny oferowany towar, to różne gatunki bananów i ananasy, a także ziemniaki, różne warzywa i ryby.
Na targu jemy świninę prosto z rożna i później popijamy piwem pilznerem serwowanym jedynie w znanej już nam restauracji.
W centrum Alausi znajduje się nadal czynna corrida, bo to bardzo popularne w krajach hiszpańskojęzycznych widowisko polegające na walce ludzi z bykiem.
Następnego dnia, tj. 29 lutego 2016 roku o 6 rano wyjeżdżamy autobusem z Alausi, kierując się za 6 dolarów przez 4 godziny jazdy, na południe Ekwadoru do Cuency.
Jest to 6-tys miasto z dużym kompleksem starówki i około 30 kościołami. Urokliwe są dobrze zadbane pokolonialne kamieniczki.
Duże wrażenie na nas robi ogromna XV wieczna ceglana katedra i jej nowsza cześć będąca zwieńczeniem w postaci trzech niebieskiego koloru kopulami.
Na mieście, blisko katedry, przy której sprzedawane są kwiaty - ku zbiegowi okoliczności - spotykamy tych samych niemieckich turystów z którymi dzień wcześniej odbywaliśmy podróż zabytkowym pociągiem.
Można śmiało stwierdzić, że całe miasto zamienia się w niedzielę w wielki plac handlowy. Główny oferowany towar, to różne gatunki bananów i ananasy, a także ziemniaki, różne warzywa i ryby.
Na targu jemy świninę prosto z rożna i później popijamy piwem pilznerem serwowanym jedynie w znanej już nam restauracji.
W centrum Alausi znajduje się nadal czynna corrida, bo to bardzo popularne w krajach hiszpańskojęzycznych widowisko polegające na walce ludzi z bykiem.
Następnego dnia, tj. 29 lutego 2016 roku o 6 rano wyjeżdżamy autobusem z Alausi, kierując się za 6 dolarów przez 4 godziny jazdy, na południe Ekwadoru do Cuency.
Jest to 6-tys miasto z dużym kompleksem starówki i około 30 kościołami. Urokliwe są dobrze zadbane pokolonialne kamieniczki.
Duże wrażenie na nas robi ogromna XV wieczna ceglana katedra i jej nowsza cześć będąca zwieńczeniem w postaci trzech niebieskiego koloru kopulami.
Na mieście, blisko katedry, przy której sprzedawane są kwiaty - ku zbiegowi okoliczności - spotykamy tych samych niemieckich turystów z którymi dzień wcześniej odbywaliśmy podróż zabytkowym pociągiem.
W Cuence jest sporo zagranicznych turystów, głównie samotnych amerykanek, jak i par dokonujących wspólnie zakupów różnych pamiątek.
Nam przy katedrze udało się zakupić kolorowe zimowe czapki w barwach ekwadorskich.
Nam przy katedrze udało się zakupić kolorowe zimowe czapki w barwach ekwadorskich.
W tym urokliwym mieście, posiadającym stadion piłkarski Clubu Deportivo Cuenca, pobędziemy z trzy dni, bo i nocleg mamy dobry w Hostelu Alvanos, za 10 dol doba od osoby. Znajduje się on w pobliżu starówki.
Za oknem naszego pokoju wywiesiliśmy biało-czerwoną flagę.
Kolejnym miastem naszej 1,5-miesięcznej wyprawy po Ekwadorze jest miasto Loja, oddalone o 4 godziny drogi na południe od Cuency.
Jak czytamy w przeglądarkach, to w Europie jest nawałnica zimna i wiatrów. Polska "karmiona" jest głównie Wałęsą i Kiszczakiem.
A my jesteśmy sporą odległość od tego krajowego "piekełka", i w ciepełku od podszewki poznajemy Ekwador, śląc pocztówki do naszych znajomych
A my jesteśmy sporą odległość od tego krajowego "piekełka", i w ciepełku od podszewki poznajemy Ekwador, śląc pocztówki do naszych znajomych
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz