czwartek, 5 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 27)

Notą protestacyjną zabronił nam przedstawiciel warszawskiej filii wydawnictwa pelplińskiego Bernardinum (wydawcy naszej drugiej książki podróżniczej) publikację kolejnego odcinka z naszej obecnej wyprawy, a dotyczącej szczegółów kambodżańskiego bum! bum! Zatem następny odcinek, to wycieczka na jezioro Tonle Sap. Jadąc do niego tuk tukiem, po drodze kupiliśmy banany.
Po 1,5 godziny jazdy tuk tukiem dotarliśmy do wodnego kanału, prowadzącego do jeziora Tonle Sap. Wsiedliśmy na jedną z wielu pomalowanych na niebiesko łódek.
Tonle Sap jest największym jeziorem w Azji Południowo-Wschodniej. Jego powierzchnia zmienia się od 2700 km. kw. w porze suchej (przy jednym metrze głębokości), do 16 tys. km. kw. w porze deszczowej. Płynięcie wąskim kanałem nie jest takim prostym zadaniem. Staliśmy na rufie i robiliśmy zdjęcia.
Na jeziorze Tonle Sap znajduje się wiele pływających wiosek, które przemieszczają się w zależności od pory roku. Gdzieś po godzinie dotarliśmy do jedej z pływających wysepek.Z karty menu wybraliśmy najdroższe danie za 10 dolarów, potrawkę z… krokodyla.
Aby sprostać naszemu kulinarnemu zamówieniu, najpierw trzeba było wydobyć z klatki małego krokodyla.
Wraz z Januszem Nowakiem cieszyliśmy się, że dopiero podczas tej wyprawy po Indochinach mieliśmy możliwość zjeść danie przyrządzone z krokodyla.
Mam to już w zwyczaju, że robię zdjęcia potrawom, które przychodzi mi konsumować, a co dopiero potrawkę z… krokodyla. Przypominającą trochę kurczaka, a trochę słodkowodną rybę.
Przez ponad godzinę przebywaliśmy na jednej z drewnianych wysepek, pływających po jeziorze Tonle Sap, znajdującym się w odległości około 8 km. od świątyń Angkoru. Do nich wybieraliśmy się następnego dnia.
Nasza wycieczka na jezioro Tonle Sap, 22.03.2018 w czwartek kosztowała nas 69 dolców, czyli po 23 dolarów od łepka. Nie potrzebnie ją przepłaciliśmy, bo gdybyśmy wybrali się bez pośrednictwa, kosztowała by znacznie mniej. Łodzie dowożące turystów na jezioro mają zamontowane silniki na długim stalowym wyciągu. Bardzo głośno pracują i pozostawiają za sobą dziwnego kształtu żółty od wody kilwater.
Wzdłuż kanału mieszka w domkach postawionych na wysokich palach wiele rodzin rybackich. Poniżej na wodzie cumuje wiele rybackich jednostek. Ich widok jest niesamowity.
Robiąc temu nietypowemu osiedlu rybackiemu wiele zdjęć zauważyłem, jak ubrane w biało granatowy mundurek dwie uczennice próbują przedostać się jedną z łodzi na drugi brzeg.
Takie domki rybackie, płynąc łódką, ogląda się niemal przez godzinę. Większość z nich jest pomalowana na niebiesko, który to kolor odstrasza owady.
Gdzieś po 3 godzinach zakończył się nasz rejs na jezioro Tonle Sap. Doszliśmy do wniosku, że zbyt mało po nim popływaliśmy, bo trzem „Białasom” z Polski, raptem zachciało się po raz pierwszy w życiu skonsumować kosztowną potrawkę z… krokodyla. (dcn.)

środa, 4 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 26)

Tak ładnie jest oświetlone kambodżańskie centrum turystyczne w miejscowości Siem Reap. Jest pełno świateł i pełno turystów. Życie zaczyna się o zmierzchu, kiedy słonce już tak nie grzeje, a kończy o świcie nad ranem.
Już przy samym wejściu do turystycznego centrum w Siem Reap, kucharze przygotowujący dania na ulicy zachęcali do zjedzenia ich różnych dań.
Przy wejściu do centrum jest też kilka salonów pilingu stóp wykonywanego za 5 dolarów przez małe wygłodniałe rybki. Myśmy z tej oferty nie skorzystali, ale poważnie ją rozważaliśmy.
Bardziej nas interesował zakup szali z jedwabiu, których cena w wyniku targowania się spadła z 30 na 20 dolarów.
Czuliśmy się niemal tak, jak byśmy byli w sopockim kurorcie. Tyle tylko, że w biednej Kambodży, swoją powierzchnią i rozmachem na o wiele większą skalę. Co rusz podchodziły do nas urocze kelnerki zapraszając na kolację.  
Nas zamiast jedzenie, bardziej interesowały sklepy nie koniecznie z rodzimą sztuką.
Co rusz w tym turystycznym centrum stały małe kioski, w których wyciskano soki i kręcono, a właściwie… wyklepywano lody.
Najczęściej „Białasy”, czyli Europejczycy i Amerykanie decydowali się na zakup koktajli i lodów.
W pewnym momencie podeszło do nas kilku miejscowych mężczyzn i zaproponowało nam bum! bum! Jak naiwni spytaliśmy, co to znaczy? A jeden z nich z uśmiechem na ustach wyciągnął smartfona i pokazał zdjęcie kilkunastu wystrojonych dziewcząt siedzących do wyboru w rzędzie. Podjęliśmy temat, pytając jaka jest tego dolarowa stawka? Pokazali nam na jednej dłoni pięć palców, a na drugiej zero.
Aby zmieścić się w dobowej stawce finansowej, najpierw jednak postanowiliśmy zjeść kolację. Skonsumowaliśmy po sporym udzie kurczaka na lekko słodko za 1,5 dolara porcja. I przyznam się Wam szczerze, że jak dotychczas było to najsmaczniejsze danie. (dcn.)

wtorek, 3 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 25)

W kambodżańskiej miejscowości Siem Reap, w hotelu o nazwie Kok Meng Lodge Wiesław Baska dochodził do siebie po bardzo wyczerpujących nocach z uwagi na roztrój żołądka w Phnom Penh - stolicy Kambodży, zaś ja i Janusz Nowak zwiedzaliśmy miasto. W pobliskim parku trafiliśmy na dwa słonie, dla których zobaczenia żywych specjalnie wykupiliśmy kambodżańskie wizy po 38 dolarów od osoby.
Kociewiacy bądźcie pewni, że tego lata zmniejszy się u Was na Kociewiu populacja pewnych owadów, w których podczas pobytu w Kambodży rozsmakował się Janusz Nowak Te robaki kupił kilka razy w kołowym kiosku parkującym w tym samym miejscu przy ulicy. Zapewniał nas, że były lekko słodkawe i bardzo smaczne oraz podobnie jak landrynki chrzęściły w zębach.
Wspólnie w trójkę doszliśmy do wniosku, że Kambodżanki są ładniejsze niż Wietnamki i są bardziej ugrzecznione oraz wstydliwe wobec mężczyzn. I jeśli się zdecydujemy na sprowadzenie do Polski nowej towarzyszki życia, to raczej z Kambodży niż z Wietnamu.
Takim postanowieniem bardzo ucieszył się Janusz Nowak i postanowił to opić dobrą wódką z myślą również o cierpiącym Wiesławie, któremu wewnętrzne odkażenie z uwagi na roztrój żołądka było jak najbardziej wskazane.
Kilka głębszych od razu pomogło i Wiesław Baska wreszcie stanął na nogi. Poczuł się na tyle dobrze, że wraz z Januszem Nowakiem nawet rozważali zażyczenie sobie masażu nie koniecznie erotycznego w cenie zaledwie 6 dolarów za godzinę.
Po kolejnej utracie energii długim spacerem po mieście Siem Reap trzeba było to nadrobić solidnym obiadem. Skonsumowaliśmy go w trójkę w znanej już nam restauracji z doskonałą obsługą i klimatyzacją.
Nawet zafundowaliśmy sobie lody z wisienką za 1,5 dolara porcja.
Widok z tarasu restauracji obrzydzały przewody energetyczne prowadzone - tak w Kambodży jak i Wietnamie - na słupach.  
Wracając pod wieczór do hotelu trafiliśmy na uliczny kiosk prowadzony przez całą rodzinę. Kobiecie pomagały małe dzieci. Jedno z nich otrzymało długopis od Wieśka Baski. Było tym niezmiernie zaskoczone. Dziewczynka podziękowała w ładnym geście składając dłonie.
W biednej Kambodży do biznesu rodzice przyzwyczają swoje pociechy już od dzieciństwa. No i jeszcze do jednego – do jazdy skuterem. Piesi nie mają racji bytu. (dcn.)

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 24)



W Phnom Penh, stolicy Kambodży, będąc przy forsie po wzięciu z banku po kilkuset dolarów, bez ograniczeń buszowaliśmy po wielkim bazarze.

Wiesiek Baska, chociaż zarzekał się, że podczas tej 1,5-miesięcznej wyprawy po Indochinach, nic nie kupi z pamiątek do domu w Starogardzie Gdańskim, to jednak poważnie rozważał czy nie kupić jakieś rzeźby wykonanej z drewna.

Bardzo sympatyczny i usłużny właściciel tuk tuka o imieniu Sukun, zawiózł nas do miejsca religijnych obrzędów wyznawców buddyzmu. Wstęp kosztował nas po 1 dolarze, ale warto było zobaczyć w jaki sposób oddają oni cześć swemu Buddzie.

Jak dotychczas tylko w kilku hotelach i hostelach w recepcji wisiały ścienne zegary ukazujące różne godziny w różnych państwach świata. W tym przypadku w hostelu Khmer Vilage w Kambodży od lewej: Phnom Penh, Nowy Jork, Paryż i Japonia.

Po krótkim odpoczynku w hostelu ponownie udaliśmy się na bulwar, na którym było kilkunastu wróżbitów i ich klientów, z uwagą wsłuchujących się w to co mówią.

Ponad sto masztów z łopocącymi w wietrze flagami jest ustawionych na nabrzeżu rzeki Mekong w stolicy Kambodży. Znaleźliśmy maszt z biało czerwoną flagą. Długo nie myśląc, u podstawy masztu przykleiłem herb Gdańska. Siedzące obok na ławeczce brytyjskie małżeństwo doskonale wiedziało jakiego miasta herb przykleiłem. Jak usłyszało, że robię to tak od siebie jako turysta, powiedzieli, że jest to doskonała promocja hanzeatyckiego miasta i jego władze powinny mnie w jakiś sposób za to wynagrodzić.

Wieczorem nabrzeże spacerowe zamienia się diametralnie. Za dnia jest niewiele osób z powodu upału. Gdy się ściemnia, zaczynają dorośli, głównie kobiety wspólnie wykonywać ćwiczenia w rytm głośnej muzyki. Dzieci naśladując dorosłych, też tańczyły na publicznej ławce. Po kolacji i powrocie do hostelu, wykupiliśmy autobusowe bilety po 10 dolarów na 400 km trasę na Wschód, do miejscowości Siem Reap.  

Następnego dnia z rana tuk tukiem podjechaliśmy na przystanek autobusowy. Janusz Nowak pokazuje nazwę kolejnego miasta Siem Reap, do którego prowadziła nasza 1,5 miesięczna wyprawa po Indochinach.

Podczas kilkugodzinnej jazdy autobusem, jest co najmniej jedna przerwa na posiłek. Gdzieś w połowie drogi do Siem Reap, przy wysiadaniu na podróżnych czekali żebracy oczekujący na jakieś wsparcie. W porównaniu do Wietnamu o wiele biedniejsza jest Kambodża.

Bardzo troszczący się o swoje zdrowie Wiesław Baska, chyba po bardzo wyczerpujących z uwagi na roztrój żołądka nocach w Phnom Penh, stolicy Kambodży, na czas autobusowej podróży do Siem Reap wykupił miejsce leżące.

Po 4 godzinach jazdy klimatyzowanym autobusem, 20 marca zameldowaliśmy się w recepcji hotelu Kok Meng Lodge, w którym odzyskaliśmy połączenie internetowe. Otrzymaliśmy pokój nr 9 na pierwszym piętrze. Nasz hotel w Siem Reap. znajdował się tuż przy „sopockim Monciaku."
Tak nazwaliśmy miejsce bez ruchu kołowego, a przeznaczone głównie dla turystów. Było pełne restauracji, kawiarenek i sklepów z pamiątkami. Życie rozpoczynało się wieczorem i trwało do rana. Dla najbardziej wytrwałych czynna była też wypożyczalnia skuterów elektrycznych.
Przy jednym z hoteli nad rzeczką przecinającą miasto stało wiele rowerów, które można było wypożyczyć po w miarę przystępnej cenie.

Po w sumie nie męczącej podróży, trzeba było jednak coś zjeść. Oczywiście najlepiej przyswajalne w upałach były zupy. Po spacerze, wieczorem z Januszem trafiliśmy do ładnej restauracji z klimatyzacją i zamówiliśmy dwie zupy rosołowe po 2,5 dolara, on z kurczakiem, a ja ze świniną.
Rosół z makaronem lub ryżem i warzywami oraz kurczakiem musiał mieć też dodatek czerwonej tej najostrzejszej chili, którą tutaj nauczyliśmy się konsumować połykając małe kawałeczki bez rozgryzania. Mimo tego paliło w buzi.   (dcn.)

niedziela, 1 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 23)

Kiść ponad stu bananów w zamian za jajeczne święconki wysyłamy z Kambodży wszystkim naszym bliskim osobom i wielu znajomym z okazji Świąt Wielkanocnych. Po dwóch dobach odcięci od internetu ponownie 1 kwietnia 2018 mamy kontakt ze światem. 
Nasza trójka podróżników po Indochinach czuje się dobrze. Świętujemy przy temperaturze w granicach 30 st. C. Whisky z lodem i colą znakomicie rozwesela i uśmierza tęsknotę za Wami oraz gasi pragnienie Niedzielę po porannej konsumpcji oczywiście jajek, poświęciliśmy na pokonanie miniwanem granicy Kambodży z Wietnamem. Po pobycie w miejscowości Ban Lung jesteśmy w wietnamskim Pleiku. Tu lepiej karmią i jest taniej.

Co do chronologii, to przebywając przez trzy dni w Phnom Penh, w poniedziałek 19.03 wybraliśmy się do największej Pagody w stolicy Kambodży, płacąc za wstęp po 10 dolarów. Niestety tylko od zewnątrz można było robić zdjęcia, wewnątrz było zakazane. Zaczęliśmy więc „pstrykać” już od wejścia.

Główną Pagodę można było podziwiać tylko od zewnątrz, no i przez uchylone okna.

W Srebrnej Pagodzie, stojącej obok głównej, zgromadzono wiele pamiątkowych przedmiotów, w większości pokrytych złotem. Z powodu panującego upału, zepsuł się Wieśkowi telefon, po prostu przestał całkowicie działać. Pojechaliśmy tuk tukiem do salonu Samsunga i telefon raptem sam zaskoczył, bo się wystudził.

Mieszkając w dzielnicy wszelakich uciech w Phnom Penh, jakoś dziwnie szybko wyszczuplały nam portfele. Musieliśmy podjechać tym samym tuk tukiem aż do trzech banków, aby wreszcie trafić na ten, w którym można było wybrać pieniądze przy pomocy plastikowej karty.

Wynajętym wyłącznie do naszej dyspozycji tuk tukiem, następnie podjechaliśmy do restauracji Kabbas, głównie przeznaczonej dla „Białasów”. Wewnątrz na wszystkich ścianach wisiały różne rysunki, wykonane przez klientów, w tym też przez Polaków. Obrys powierzchni naszego kraju był zamalowany w połowie na czerwono, co z białą górą przypominało nasze barwy narodowe. Ja przykleiłem w tym lokalu aż trzy gdańskie herby. Jak ktoś z rodaków na nie trafi, proszę o informację amerski49@wp.pl

Kociewiak Wiesław Baska zamówił z karty na podstawie zdjęcia solidnie wyglądającego omleta z warzywami, tj. z pięcioma plasterkami ogórka i marchewki.

Moje danie, w podobnej cenie 3 dolarów, kolorystycznie wyglądało mniej efektownie, ale było równie smaczne.

W restauracji o nazwie Kabbas z polskimi symbolami, wypiliśmy po dwa kufle piwa, bo było w promocji i kosztowało zaledwie po 0,5 dolara. Toast wznieśliśmy za pomyślność naszej wyprawy.

Jako byli lekkoatleci, ja i Janusz Nowak, zawodnicy klubu AZS AWFiS Gdańsk, koniecznie musieliśmy postawić swoje stopy na bieżni stadionu olimpijskiego w stolicy Kambodży. Było jednak tak upalnie, że wielką trudnością byłoby choćby przebiegnięcie jednego okrążenia, czyli 400 metrów. Ograniczyliśmy się do pamiątkowego zdjęcia.

Jak już wspominałem, Janusz Nowak i Wiesław Baska w biurze turystycznym w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc, rozmienili 50 dolarowe banknoty. Jak się później okazało, to spośród pięciu, dostali po 10-dolarowym już wycofanym z obiegu banknocie. W stolicy Kambodży, dzięki uczynności naszego przewoźnika o imieniu Sukun, w jednym z banków wymieniono nam te 20 dolarów, na 10 dolarów nowych, będących w obiegu.
Będąc ponownie przy forsie, ruszyliśmy na wielki bazar. Zaczęliśmy od zakupów na stoisku z wyrobami ze srebra... (dcn.)