W Phnom Penh, stolicy Kambodży, będąc przy forsie po
wzięciu z banku po kilkuset dolarów, bez ograniczeń buszowaliśmy po wielkim bazarze.
Wiesiek Baska, chociaż zarzekał się, że podczas tej 1,5-miesięcznej
wyprawy po Indochinach, nic nie kupi z pamiątek do domu w Starogardzie
Gdańskim, to jednak poważnie rozważał czy nie kupić jakieś rzeźby wykonanej z
drewna.
Bardzo sympatyczny i
usłużny właściciel tuk tuka o imieniu Sukun,
zawiózł nas do miejsca religijnych obrzędów wyznawców buddyzmu. Wstęp kosztował
nas po 1 dolarze, ale warto było zobaczyć w jaki sposób oddają oni cześć swemu
Buddzie.
Jak dotychczas tylko w
kilku hotelach i hostelach w recepcji wisiały ścienne zegary ukazujące różne
godziny w różnych państwach świata. W tym przypadku w hostelu Khmer Vilage w
Kambodży od lewej: Phnom Penh, Nowy Jork, Paryż i Japonia.
Po krótkim odpoczynku w
hostelu ponownie udaliśmy się na bulwar, na którym było kilkunastu wróżbitów i
ich klientów, z uwagą wsłuchujących się w to co mówią.
Ponad sto masztów z
łopocącymi w wietrze flagami jest ustawionych na nabrzeżu rzeki Mekong w
stolicy Kambodży. Znaleźliśmy maszt z biało czerwoną flagą. Długo nie myśląc, u
podstawy masztu przykleiłem herb Gdańska. Siedzące obok na ławeczce brytyjskie
małżeństwo doskonale wiedziało jakiego miasta herb przykleiłem. Jak usłyszało,
że robię to tak od siebie jako turysta, powiedzieli, że jest to doskonała
promocja hanzeatyckiego miasta i jego władze powinny mnie w jakiś sposób za to
wynagrodzić.
Wieczorem nabrzeże
spacerowe zamienia się diametralnie. Za dnia jest niewiele osób z powodu upału.
Gdy się ściemnia, zaczynają dorośli, głównie kobiety wspólnie wykonywać
ćwiczenia w rytm głośnej muzyki. Dzieci naśladując dorosłych, też tańczyły na
publicznej ławce. Po kolacji i powrocie do hostelu, wykupiliśmy autobusowe
bilety po 10 dolarów na 400 km trasę na Wschód, do miejscowości Siem Reap.
Następnego dnia z rana
tuk tukiem podjechaliśmy na przystanek autobusowy. Janusz Nowak pokazuje nazwę kolejnego miasta Siem Reap, do którego
prowadziła nasza 1,5 miesięczna wyprawa po Indochinach.
Podczas kilkugodzinnej
jazdy autobusem, jest co najmniej jedna przerwa na posiłek. Gdzieś w połowie
drogi do Siem Reap, przy wysiadaniu na podróżnych czekali żebracy oczekujący na
jakieś wsparcie. W porównaniu do Wietnamu o wiele biedniejsza jest Kambodża.
Bardzo troszczący się o
swoje zdrowie Wiesław Baska, chyba po bardzo wyczerpujących z uwagi na roztrój żołądka nocach w Phnom
Penh, stolicy Kambodży, na czas autobusowej podróży do Siem Reap wykupił
miejsce leżące.
Po 4 godzinach jazdy klimatyzowanym
autobusem, 20 marca zameldowaliśmy się w recepcji hotelu Kok Meng Lodge, w
którym odzyskaliśmy połączenie internetowe. Otrzymaliśmy pokój nr 9 na
pierwszym piętrze. Nasz hotel w Siem Reap. znajdował się tuż przy „sopockim
Monciaku."
Tak nazwaliśmy miejsce
bez ruchu kołowego, a przeznaczone głównie dla turystów. Było pełne
restauracji, kawiarenek i sklepów z pamiątkami. Życie rozpoczynało się
wieczorem i trwało do rana. Dla najbardziej wytrwałych czynna była też wypożyczalnia skuterów
elektrycznych.
Przy jednym z hoteli nad
rzeczką przecinającą miasto stało wiele rowerów, które można było wypożyczyć po
w miarę przystępnej cenie.
Po w sumie nie męczącej
podróży, trzeba było jednak coś zjeść. Oczywiście najlepiej przyswajalne w
upałach były zupy. Po spacerze, wieczorem z Januszem trafiliśmy do ładnej
restauracji z klimatyzacją i zamówiliśmy dwie zupy rosołowe po 2,5 dolara, on z
kurczakiem, a ja ze świniną.
Rosół z makaronem lub
ryżem i warzywami oraz kurczakiem musiał mieć też dodatek czerwonej tej
najostrzejszej chili, którą tutaj nauczyliśmy się konsumować połykając małe
kawałeczki bez rozgryzania. Mimo tego paliło w buzi. (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz