środa, 4 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 26)

Tak ładnie jest oświetlone kambodżańskie centrum turystyczne w miejscowości Siem Reap. Jest pełno świateł i pełno turystów. Życie zaczyna się o zmierzchu, kiedy słonce już tak nie grzeje, a kończy o świcie nad ranem.
Już przy samym wejściu do turystycznego centrum w Siem Reap, kucharze przygotowujący dania na ulicy zachęcali do zjedzenia ich różnych dań.
Przy wejściu do centrum jest też kilka salonów pilingu stóp wykonywanego za 5 dolarów przez małe wygłodniałe rybki. Myśmy z tej oferty nie skorzystali, ale poważnie ją rozważaliśmy.
Bardziej nas interesował zakup szali z jedwabiu, których cena w wyniku targowania się spadła z 30 na 20 dolarów.
Czuliśmy się niemal tak, jak byśmy byli w sopockim kurorcie. Tyle tylko, że w biednej Kambodży, swoją powierzchnią i rozmachem na o wiele większą skalę. Co rusz podchodziły do nas urocze kelnerki zapraszając na kolację.  
Nas zamiast jedzenie, bardziej interesowały sklepy nie koniecznie z rodzimą sztuką.
Co rusz w tym turystycznym centrum stały małe kioski, w których wyciskano soki i kręcono, a właściwie… wyklepywano lody.
Najczęściej „Białasy”, czyli Europejczycy i Amerykanie decydowali się na zakup koktajli i lodów.
W pewnym momencie podeszło do nas kilku miejscowych mężczyzn i zaproponowało nam bum! bum! Jak naiwni spytaliśmy, co to znaczy? A jeden z nich z uśmiechem na ustach wyciągnął smartfona i pokazał zdjęcie kilkunastu wystrojonych dziewcząt siedzących do wyboru w rzędzie. Podjęliśmy temat, pytając jaka jest tego dolarowa stawka? Pokazali nam na jednej dłoni pięć palców, a na drugiej zero.
Aby zmieścić się w dobowej stawce finansowej, najpierw jednak postanowiliśmy zjeść kolację. Skonsumowaliśmy po sporym udzie kurczaka na lekko słodko za 1,5 dolara porcja. I przyznam się Wam szczerze, że jak dotychczas było to najsmaczniejsze danie. (dcn.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz