Tak ładnie jest
oświetlone kambodżańskie centrum turystyczne w miejscowości Siem Reap. Jest pełno
świateł i pełno turystów. Życie zaczyna się o zmierzchu, kiedy słonce już tak
nie grzeje, a kończy o świcie nad ranem.
Już przy samym
wejściu do turystycznego centrum w Siem Reap, kucharze przygotowujący dania na
ulicy zachęcali do zjedzenia ich różnych dań.
Przy wejściu do
centrum jest też kilka salonów pilingu stóp wykonywanego za 5 dolarów przez
małe wygłodniałe rybki. Myśmy z tej oferty nie skorzystali, ale poważnie ją rozważaliśmy.
Bardziej nas
interesował zakup szali z jedwabiu, których cena w wyniku targowania się spadła
z 30 na 20 dolarów.
Czuliśmy się niemal tak,
jak byśmy byli w sopockim kurorcie. Tyle tylko, że w biednej Kambodży, swoją
powierzchnią i rozmachem na o wiele większą skalę. Co rusz podchodziły do nas
urocze kelnerki zapraszając na kolację.
Nas zamiast jedzenie,
bardziej interesowały sklepy nie koniecznie z rodzimą sztuką.
Co rusz w tym
turystycznym centrum stały małe kioski, w których wyciskano soki i kręcono, a właściwie…
wyklepywano lody.
Najczęściej „Białasy”,
czyli Europejczycy i Amerykanie decydowali się na zakup koktajli i lodów.
W pewnym momencie
podeszło do nas kilku miejscowych mężczyzn i zaproponowało nam bum! bum! Jak
naiwni spytaliśmy, co to znaczy? A jeden z nich z uśmiechem na ustach wyciągnął
smartfona i pokazał zdjęcie kilkunastu wystrojonych dziewcząt siedzących do wyboru w rzędzie. Podjęliśmy temat,
pytając jaka jest tego dolarowa stawka? Pokazali nam na jednej dłoni pięć palców, a
na drugiej zero.
Aby zmieścić się w
dobowej stawce finansowej, najpierw jednak postanowiliśmy zjeść kolację. Skonsumowaliśmy
po sporym udzie kurczaka na lekko słodko za 1,5 dolara porcja. I przyznam się
Wam szczerze, że jak dotychczas było to najsmaczniejsze danie. (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz