poniedziałek, 22 stycznia 2018

Wyswatał dwadzieścia sportowych małżeństw

Wychował ponad setkę biegaczy i tak prawdę powiedziawszy został swatem około dwudziestu par małżeńskich spośród podległych mu zawodników i zawodniczek. Trener Henryk Tokarski dla wielu z nich spełniał też rolę ojca, bo ich wychowywał, uczył w sporcie jak i w życiu zwyciężać, ale co równie istotne także i przegrywać.

W dniu 90-urodzin i imienin trenera „królowej sportu” Henryka Tokarskiego, byli jego zawodnicy złożyli mu serdeczne podziękowania za to, co dla nich uczynił. Z nim zrobili też sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.

Kiedy spytałem ich, który z jego wychowanków był najbardziej utytułowanym zawodnikiem, chórem odpowiedzieli, że Leszek Boguszewicz. - Dlaczego? - Bo startował na 5000 m podczas igrzysk olimpijskich w Tokio w 1964 roku. Traw chciał, że w drugim biegu eliminacyjnym Boguszewicz zajął czwarte miejsce w stawce 13 zawodników, a jego wynik (13:52,8 min) był siódmym rezultatem całych eliminacji. Jednak awans uzyskiwało jedynie trzech pierwszych biegaczy z każdego biegu i nasz polski reprezentant z sopockiego klubu nie awansował do finału. Był za to kilkukrotnym mistrzem Polski na dystansie 5 tys. metrów.
Dopytując, kto jeszcze sięgnął po tytuły mistrzowskie, usłyszałem odpowiedź, że oczywiście Wojciech Ratkowski, rocznik 54. Został on mistrzem Polski w maratonie w 1984 roku z rekordem życiowym 2:12:49.
Na trasie maratonu w Dębnie – jak powiedział mi Ryszard Różycki - pomagali mu w uzyskaniu tego mistrzowskiego tytułu klubowi koledzy Waldemar Szaniawski i Ryszard Urbanek. Jednocześnie Ratkowski wywalczył nominacje na Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, ale ze względu na bojkot igrzysk na nie nie pojechał. Obecnie prof. nadzw. dr hab. Wojciech Ratkowski, Dziekan Wydział Turystyki i Rekreacji AWFiS Gdańsk, wcześniej regularnie biegał na 5 tys. i 10 tys. metrów. Podczas jubileuszowej 90-ki Henryka Tokarskiego osobiście złożył swemu trenerowi podziękowania i go wycałował oraz mocno wyściskał.

Jubilata mocno też wyściskał nieco spóźniony prof. Zbigniew Mroczyński, W latach 1960–1972 trener kadry narodowej Polski w lekkiej atletyce (biegi sprinterskie, skok w dal, trójskok). Od 1969 roku pracownik gdańskiej uczelni sportowej.
Zbigniew Mroczyński wspominał, jak to w okresie 1987–1990 był prorektorem do spraw nauki, a w latach 1990–1996 rektorem gdańskiej AWF. Przypomniał, że podczas jego kadencji udało się oddać do użytku baseny wioślarski i kajakowy, zaczął też działać – jako pierwsza placówka w kraju – Ośrodek Promocji Zdrowia i Sprawności Dziecka, nawiązano współpracę ze Stowarzyszeniem Naukowców Polskich w Wilnie oraz Uniwersytetem Gdańskim..

Niektórzy znani mi z różnych lekkoatletycznych stadionów zawodnicy, w końcu byłem sprinterem klubu AZS Gdańsk, przypomnieli mi innych znamienitych wychowanków trenera Tokarskiego. Byli nimi m.in. Bogdan Dulleck, który specjalizował się w biegu na 3 tys. metrów z przeszkodami, czy Leszek Chludziński (na powyższym zdjęciu ten w czerwonym pulowerze), mój sąsiad z Zaspy Rozstaje.

Leszek Chludziński podczas studiów na WSWF Gdańsk (pierwszego rocznika 1969), byliśmy w jednej grupie wraz ze słynnym później spikerem telewizyjnym Dariuszem Szpakowskim. „Chluda” specjalizował się w biegu na 400 metrów. Po studiach pracował przez wiele lat w Zakładzie Lekkoatletyki oliwskiej uczelni sportowej. Ma ksywę „Znikający punkt”, bo gubił podczas zajęć z LA biegnące za nim grupy studentów.

Inny wychowanek trenera Tokarskiego, to mistrz Polski w przełajach w latach 60-tych Czesław Wajda. Wtedy mistrzem Polski na 5 km został też Wojciech Jaworski, niestety zmarł w 2015 roku w Berlinie.

Z ciekawością wysłuchałem, jak to sportowy spiker Ryszard Różycki (na zdjęciu z lewej) i kierownik zakładu LA w AWFiS Gdańsk Wojciech Ratkowski, 17 grudnia 1983 roku po złożeniu kwiatów przy pomniku ofiar grudnia 1970 roku w Gdyni, zostali aresztowani na 24 godziny. Zanim ich jednak osadzono w celi, zawieziono ich do szpitala gdzie przeszli badania, czy czasem nie mają śladów po pobiciu przez milicję.

- Jak tylko zostałem wypuszczony z aresztu, najpierw zadzwoniłem z ulicznej butki telefonicznej do rodziców, uspokajając ich, że żyję – opowiadał Wojtek Ratkowski. - Byłem w tak dużym stresie, że aby odreagować pojechałem do sopockiego klubu, przebrałem się w strój sportowy i pobiegłem do lasu. Jak tak sobie przypomina, to miałem w sobie tyk dużo stresowej energii, że chyba właśnie wtedy biegałem najszybciej w swoim życiu.

Od Renaty Walendziak dowiedziałem się, że dzięki trenerowi Tokarskiemu zdobyła wysokie siódme miejsce wśród pań w maratonie w Nowym Jorku w 1985 roku. Uczestniczyło w nim 50 tys. zawodników. Trasa tego maratonu jest dość ciężka, bo jest sporo podbiegów, miejskich mostów, a najgorsza jest końcówka przed metą znajdującą się na długim wzniesieniu. Podczas tego maratonu nagrody pieniężne otrzymali zawodnicy i zawodniczki pierwszej dziesiątki, bez zróżnicowania na płeć, jak to zwyczajowo przez długie lata było w Europie i Polsce.

Rozmawiając w grupce wraz z Andrzejem Magierem i Januszem Radwanem-Wiatrowskim dowiedziałem się, że Renata Walendziak jako młoda zawodniczka w 1979 roku uczestniczyła w pierwszym Maratonie Warszawskim komentowanym wówczas przez redaktora sportowego TVP Tomasza Hopffera, niestety już nie żyjącego. Uzyskała w tym biegu czas 2,50 godz. Ale gdy miała już 26 lat, a było to w 1976 roku, zdobyła tytuł mistrzyni Polski w przełajach. Zdobyła też tytuł mistrzyni Polski w maratonie rozgrywanym w 1986 roku w Dębnie, gdzie uzyskała rekord kraju czasem 2,32:30 godz.

W ocenie Renaty Walendziak, trener Henryk Tokarski był bardzo tolerancyjny, zawsze przed treningiem pytał o samopoczucie zawodnika. Był z nią na biegu sylwestrowym, który był rozgrywany o północy w Sau Paulo. Teraz pani Renata biega z pieskiem po gdyńskiej plaży i bulwarze. Przez wiele lat była zawodniczką klubu Bałtyk Gdynia, a trenowała w Sopocie u Henryka Tokarskiego i dojeżdżała na stadion leśny w Sopocie.

Andrzej Magier mistrz świata i Europy, z uśmiechem wspominał swój bieg na 100 km w Kaliszu w 1991 roku, w którym uczestniczyło 300 zawodników. Pokonanie tej długiej trasy zajęło mu około 6,30 godzin Nagrodę główną stanowił samochód osobowy marki fiat 126p. Kolejne kilometry pokonywał w czasie po 3 minuty i 46 sekund. Ale przypomina też sobie, że wcześniej w jakimś wywiadzie swoje bieganie na długich dystansach uzasadnił tym, że w ten sposób szuka żony. - I to co mnie najbardziej zdziwiło – powiedział z uśmiechem - że na trasie w Kaliszu i na mecie stało wiele bardzo ładnych dziewcząt uśmiechających się do niego.

Miło było słuchać, że Andrzej Magier, to supermaratończyk. Brązowy medalista World Challenge (nieoficjalne mistrzostwa świata) w biegu na 100 km (1997), srebrny (1994) i brązowy medalista mistrzostw Europy na tym dystansie (1995, 1996), a także dwukrotny złoty (1994, 1996) oraz srebrny medalista ME w drużynie (1995). Czterokrotny zwycięzca Supermaratonu Calisia w Kaliszu (1991, 1994, 1996, 1999), trzykrotny zwycięzca supermaratonu w Winschoten (1996, 1998, 2003). Rekord życiowy w biegu na 100 km – 6:24:11 (1996).

Wiele serdeczności wymienili między sobą trener Henryk Tokarski i jego wychowanek młodszego pokolenia Leszek Zblewski ze Starogardu Gdańskiego. Leszka obfotografowywałem i pisałem o nim na kilku mistrzowskich zawodach. Specjalnie przyjechał z Kociewia do Gdańska na jubileusz swego trenera, aby dać też przykład młodym sportowcom, że nie można zapominać o swoich wychowawcach.

Na koniec pobytu w mojej również macierzystej uczelni, spytałem Janusza Radwana-Wiatrowskiego, czy może mi podać jakiś przykład lekkoatletycznego małżeństwa. Prężnie stanął obok jak ich przedstawił Małgorzaty i Grzegorza Szymańskich, mówiąc, że jest to klubowe małżeństwo dyskoboli, które ma już nawet dwoje wnucząt.

Tak sobie wspominaliśmy nasze młodzieńcze sportowe lata, a Henryk Tokarski co rusz odbierał telefoniczne życzenia urodzinowe i imieninowe. Żegnając się ze mną powiedział, że zawodników zaczął trenować w 1955 roku, a skończył z tym zawodem dziesięć lat temu.

Parał się zatem trenerką ponad pół wieku. Swoją opieką objął około setki zawodników, w tym jedną piątą kobiet. Z tej setki zawiązało się około dwadzieścia sportowych małżeństw.

1 komentarz:

  1. Też miałem okazję trenować kilka lat pod opieką Pana Tokarskiego w latach 80 tych.

    OdpowiedzUsuń