środa, 7 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 4)



Bezpieczne przejście przez jezdnie w Wietnamie to niebywała sztuka. Tych jednośladów jeździ tysiące, nawet po chodnikach

Najsmaczniejsze do jedzenia z owoców w Wietnamie jest mango. To co sprowadzają do Polski nie umywa się do tego tutaj przez nas konsumowanego. Można je nabyć za bardzo tanie pieniądze niemal na każdym rogu ulicy. Za dolara nabywa się dwa dojrzałe naturalnie okazy.

Chodząc po centrum Sajgonu można zjeść też na każdej ulicy. Obok naszego hotelu w piętrowej jadłodajni zdecydowaliśmy się na kaczkę z ryżem, porcja 50 tys. Dongów.

Zupa rybna jest przepyszna i też w podobnej cenie.

Jako warzywo można w dowolnej ilości zjeść małą papryczkę chili. Popróbowaliśmy konsumując po dwie, ale sposobem bez rozgryzania w jamie ustnej. Celowo, aby odkazić wewnątrz organizm.

Po posiłku z uwagi na panujący gorąc (około 35 st. C), udaliśmy się do pobliskiego parku. W nim zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcia z obsługą parku, nakładając na głowy ich słomkowe kapelusze. Śmieli się z nas do rozpuku.

Tak sobie odpoczywając w cieniu parku, nabyliśmy laskowe orzeszki oferowane przez wielu sprzedawców. Wiele też starszych osób biegało lub szybko chodziło po alejkach parkowych.

W innej części jeszcze większego parku ustawione były urządzenia do różnych ćwiczeń cielesnych.  I chętnych nie brakowało.

Miejski park pełen zieleni był też miejscem nauki gry na gitarze.

W innej części Sajgonu, zamieszkałego przez 12 mln ludzi znajdowała się świątynia ogólnodostępna.

Nieopodal trafiliśmy na centrum sportu. Mnie oczywiście najbardziej zainteresowała gra starszych panów w deblowego tenisa. Pobawiłem się w sędziego, za co mi serdecznie podziękowali.

Tuż przy ogólnie dostępnego centrum sportu znajdował się dwupoziomowy parking wyłącznie na skutery i motorynki. Ich ilość mówi sama za siebie.

Na innym utwardzonym boisku trener prowadził zajęcia w judo z młodzieżą. Jeden z malców spóźnił się na trening i na oczach całej grupy musiał wykonać w ramach kary dziesięć pompek. Jak dyscyplina, to od małego trzeba ją wpajać właśnie poprzez sport.

Ja podglądałem co robią miejscowi w ramach rozwijania kultury fizycznej, a moi dwaj  współtowarzysze podróży, od lewej Janusz Nowak Wiesław Baska, mieszkańcy Starogardu Gdańskiego, prowadzili rozmowy z rodziną i znajomymi z Polski poprzez telefony komórkowe. Okazało się po niewczasie, że sporo za nie zapłacili, bo coś źle ustawili w swoich komórkach.

Zrobiło się ciemno i klucząc wracaliśmy do hotelu. Przejście przez jezdnię okazało się nie lada sztuką. Idącą obok mnie kobietę mocno pociągnąłem za sobą, aby nie potrącił jej samochód. Okazało się, że jest z Polski, konkretnie Jerzym Dawidowskim z Warszawy prowadzącym swego bloga podróżniczego. Wspólnie po Indochinach szwendają się już od trzech miesięcy.

Najistotniejszym zakupem drugiego dnia naszego pobytu w Wietnamie, było nabycie kart SIM do naszych trzech telefonów komórkowych. Zapłaciliśmy za nie 684 tys. dongów. A przelicznik jest taki, że 22 tys. dongów ma jeden dolar. Ten zakup trwał prawie 2 godziny Były problemy z wprowadzeniem kart w nasze smarthfony. U nas są numery 8 cyfrowe, a tu u nich 11 cyfrowe.

Na koniec dnia udaliśmy się do doskonale klimatyzowanej lodziarni. Mimo, że była już 22 godzina i właściwie już zamykali lokal. Ale przecież klient nasz pan! Janusz i Wiesław zamówili po dwie gałki lodów. Zapłacili za nie łącznie 218 tys. dongów. Czyli dzieląc przez cztery, za każdą maleńką gałkę lodów zapłacili po… 2,5 dolara. Dla niedowiarków zachowałem paragon. Ale nie ma to, jak klient nasz pan! Wietnam nie jest wcale taki tani, jak się nam wydaje i opowiada. (dcn.)


    

wtorek, 6 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 3)


Po wylądowaniu po 12 godzinach lotu wielkim boeningiem KLM na lotnisku w Kuala-Lumpur w Malezji, na jednej z dużych tablic szukaliśmy kolejnego, trzeciego naszego połączenia do Ho-hi-minh w Wietnamie.
Lotnisko w Kuala-Lumpur zrobiło na nas ogromne wrażenie. Zostało zaprojektowane bardziej przyjaźnie dla podróżnych w porównaniu do równie ogromnego lotniska w Amsterdamie. Nasze polskie porciki lotnicze, nawet ten warszawski, w porównaniu do tych dwóch dalekowschodnich, to ubogie kopciuszki. Odprawa biletowa u sympatycznych pań lotniczego personelu poszła nam błyskawicznie.
Mając 1,5 godziny czasu do odlotu skorzystaliśmy z toalety, która wewnątrz była upodobniona do dużego akwarium.
Jeszcze raz upewniliśmy się na dużej tablicy informacyjnej z jakiego terminalu odlatuje nasz samolot do Ho-hi-minh w Wietnamie. Do wyznaczonego terminalu H-4 dojechaliśmy specjalną koleją szynową.
Podczas odprawy zakwestionowano nam małe buteleczki z wodą, które opróżniliśmy na miejscu. Po zjechaniu ruchomymi schodami do poczekalni, za szybą ukazał się nasz samolot linii malezyjskich szykowany do naszej podróży.
W dobrze klimatyzowanej poczekalni oczekiwaliśmy na nasz odlot. Obok nas siedzieli turyści z Czech, których od razu rozszyfrowaliśmy po ich charakterystycznym języku.
W samolocie linii malezyjskiej zachwyciły nas swoją urodą stewardessy. Miały na sobie długie suknie zielonawego koloru w kwiatki.
Podobało nam się to, że na ekranach fotelowych, każdy z pasażerów mógł się zapoznać z instrukcją bezpieczeństwa.
Urokliwe stewardesy nie stawiały oporu jak robiłem im zdjęcia.
Mimo, że nasz trzeci lot trwał tylko dwie godziny, zostaliśmy poczęstowani ciepłym posiłkiem. Zamiast kurczaka w trójkę wybraliśmy rybę z ryżem i znakomitym w smaku sosem. 

Druga równie urokliwa stewardessa rozdawała pasażerom różne do wyboru napoje.
Jadąc z lotniska taksówką za 10 dolarów do hotelu Quy Hung, po drodze mijaliśmy tysiące osób na skuterach. Jest ich tutaj w 12-milionowym Sajgonie chyba więcej niż w Polsce rowerów. O tym napiszę oddzielnie.
Mimo późnawej pory około godziny 20 tutejszego czasu, o 6 godzin wstecznej różnicy do Polski, na zewnątrz było 33 st. C. Obok naszego hotelu ludzie na chodnikach w grupach spożywali kolacje.  (dcn)

poniedziałek, 5 marca 2018

Indochiny 2018 (odcinek 2)




Z ośnieżonego lotniska w Gdańsku Rębiechowie wylecieliśmy do Amsterdamu samolotem typu embraier holenderskimi liniami KLM.
Przed startem samolot podjechał pod stanowisko odmrażania skrzydeł.
Po 1,5 godzinnym przylocie do Amsterdamu jeszcze na płycie lotniska natknęliśmy się na Katarzynę z Gdyni, która leciała do swego ukochanego mieszkającego w Nicei. Właśnie tam do południowej Francji – jak nam powiedziała - przeprowadza się z Polski.
Z Amsterdamu po około 1,5 godzinnej przerwie wsieliśmy do potężnego boeninga 777, lecąc do Quala-Lumpur w Malezji. Jeden z naszej trójki podróżników Wiesław Baska, mieszkaniec Starogardu Gdańskiego, dla dodania nam animuszu poczęstował nas po „małpce” cytrynowego absoluta. Zostało to zakwestionowane przez stewardessę.
Pierwszy ciepły posiłek podano nam w samolocie już po godzinie lotu. Wybraliśmy kurczaka z ryżem i podane w małych plastikowych butelkach białe wytrawne wino wyprodukowane w RPA.
Mieliśmy wsiadając do samolotu nałożone kurtki takiego samego koloru jak ubiory holenderskich stewardes. Dzięki temu mieliśmy u nich wyjątkowe względy. Bez problemu otrzymaliśmy dodatkowe buteleczki  smacznego wina.
W tego typu samolotach przed każdym z podróżnych jest umieszczony ekran, w którym można oglądać różne filmy, ale także dokładnie śledzić trasę naszej powietrznej podróży. Z wyłączeniem blikującego i budzącego nas ekranu mieliśmy spore problemy.
Lot z Europy do Malezji trwał 12 godzin. Przed lądowaniem, na śniadanie zaserwowano ciepłą jajecznicę, kawałki mięsa i białą kawę.
Nasze miejsca znajdowały się na wysokości skrzydeł, tuż obok ryczących silników boeninga 777. Było głośniej, ale za to bardziej stabilnie. Na ogonie samolotu znacznie bardziej huśtało. W jednym rzędzie było 10 foteli 2x3 po bokach i 4 fotele w środku. (dcn.)


Indochiny 2018 (odcinek 1)





Po 20  godzinach lotu w niedzielę 4 marca 2018 wylądowaliśmy w Ho-chi-minh, stolicy południowego Wietnamu, byłego Sajgonu.

Wylatując z Gdańska w sobotę 3 marca o godzinie 17,20, mimo świecącego jaskrawo  zachodzącego słońca, leżało pełno śniegu, a temperatura powietrza wynosiła w granicach minus 15 stopni C.

Lecieliśmy w trójkę podróżników trzema różnymi samolotami linii 2xKLM i 1xSingapuru, a na lotnisku w Ho-chi-minh na konkretnych pasażerów czekało wielu tubylców.

Obsługa lotniska zaopiekowała się nami i za 10 dolarów zamówiła taksówkę do hotelu.

Kwaterując się w hotelu Quy Hung, w recepcji dowiedzieliśmy się, że mimo wieczoru temperatura wynosi 35 st. C, a odczuwalna jest 39 st. C. Istotnie już wsiadając na lotnisku do taksówki poczuliśmy się jak w ukropie. W ciągu jednej doby amplituda temperatury wyniosła dla nas aż 50 st. C. dcn

  

sobota, 3 marca 2018

Maraton Ateny 11 listopada 2018

Może byś coś napisał o swoich i kolegów przygotowaniach do maratonu w Atenach, na które wybieramy się wspólnie 11 listopada 2018 roku. One są organizowane już po raz 36. Chciałem się już akredytować, ale - jak sprawdzałem na ich stronie - jeszcze nie przyjmują zgłoszeń dziennikarzy. 
Takiej treści maila wysłałem do mego dobrego znajomego, speakera sportowego, absolwenta AWFiS Gdańsk, organizatora różnych imprez sportowych i turystycznych - Ryszarda Różyckiego, mieszkańca Tczewa.
I oto co mi odpisał: - Ja zacząłem systematyczne bieganie 4 x w tygodniu od 10 lutego. Nigdy nie biegałem maratonu. Będąc zawodnikiem KS Spójnia Gdańsk biegałem głownie biegi średnie i 3000 z przeszkodami. Na 10 km nabiegałem wtedy czas 31,27, a w półmaratonie miałem tylko jeden start na Mistrzostwach Polski w Brzeszczach i tam pobiegłem uzyskując czas 1:09,27, pokonując jednego z maratończyków z naszego klubu Ryszarda Urbanka. Myślę i zakładam, że uda mi się pokonać maraton Ateński w czasie 3:30 – 3:45. Oprócz treningów biegowych wykonuję w domu inne ćwiczenia wzmacniające, np paki, brzuszki, grzbiet, gibkość oraz przeszedłem na zdrowe i odpowiednie pod treningi jedzenie. Odrzuciłem m.in. słodycze, ciastka i kawę. 

Mój kolega Krystian Kamiński z Niestępowa, którego namówiłem do biegania dwa lata temu, teraz biega systematycznie 4 razy w tygodniu i zaliczył m.in. rok temu Maraton w Warszawie, czas około 3:52. Biegał już dłuższe dystanse, jak 60 i 75 km i to w górach. W maratonie stać go na wynik 3:30. On ma 39 lat, a ja już mam 59 lat. Czasami wykonujemy wspólne treningi, jak dwa i rok temu, gdy uczyłem go biegać i wykonywania specjalistycznych treningów. 
Inny mój znajomy Wojciech Pijanowski z Tczewa biega już chyba trzy lata, jest młody, bo ma 24 lata i posiada duży potencjał. W 2017 roku na 10 km uzyskał czas poniżej 36 minut. Myślę, że stać go na wynik poniżej 3 godzin. Najmłodszy z naszej paczki Mateusz Bożek ze Świdwina ma 18 lat i pobiegnie na 10 km. Trenuje na siłowni i karate, a bieganie traktuje jako uzupełnienie. Biegał już w zawodach na 10 km i uzyskał czas chyba poniżej 48 minut. Stać go na wynik poniżej 45 minut. Ja ich mobilizuję i im podpowiadam jak trenować i przygotować się do tego ateńskiego startu. Sam fakt że wspólnie pobiegniemy w Atenach,  bardzo nas mobilizuje. Myślę, że w Grecji będziemy godnie reprezentować Polskę i gdańskie Pomorze.
Zainspirowany postawą 59-letniego Ryszarda Różyckiego (na zdjęciu powyżej podczas IV święta Wisły w Tczewie), w internecie wyczytałem, że klasyczna trasa ateńskiego maratonu, to start z miasta Marathon z metą na stadionie Panathinaiko, na którym odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska olimpijskie. Według legendy, trasa którą przebył Filippides biegnąc z Maratonu do Aten i obwieszczając zwycięstwa Greków, wynosiła około 37-38 km. Podczas pierwszych Igrzysk nowożytnych w 1896 r w Atenach dystans ten wydłużono do 40 km. Za sprawą Króla Anglii Edwarda VII podczas Igrzysk w Londynie 1908 r. dystans ten rozegrany został na długości, która do dzisiaj obowiązuje 42 km i 195m. Życzenie króla było, by przesunąć miejsce startu pod siedzibę monarchy, meta oczywiście znajdowała się na stadionie. Po zmierzeniu okazało się, że dystans wyniósł o 2 km i 195 m więcej i tak już pozostało do dzisiaj.

czwartek, 1 marca 2018

Wiśle grozi zator lodowy

Lodową krę na Wiśle sfotografowałem na wysokości Tczewa, po raz pierwszy jadąc pociągiem pendolino z Warszawy do Gdańska. A to dlatego, bo firma Polski Bus odwołała niektóre swoje autobusy, które w rozkładzie jazdy jak wół nadal widnieją. W pendolino było drogo, ale szybko i wygodnie. Całą drogę przegadałem z Tatjaną Wojciechowską, tłumaczką przysięgłą języka słowackiego, która jechała na biznesowe rozmowy w Politechnice Gdańskiej oraz z byłym kolejarzem, mieszkańcem Gdyni, kierującym różnymi parowozami. Czesi i Słowacy – jak się dowiedziałem - też mają bardzo złożoną i burzliwą historię.
Dreszcze zaś mnie przeszyły, jak kolejarz wspomniał o dwóch przypadkach samobójczych osób leżących na szynach. Rozpędzony pociąg nie jest w stanie raptem się zatrzymać. Widok jest przerażający, bo przejeżdżasz kołami żywego człowieka. W naszym kraju dochodzi do... 5,5 tysiąca samobójstw rocznie, w większości mężczyzn.
Na Wiśle z powodu utrzymujących się niskich temperatur zrobiło się bardzo niebezpiecznie. Królowa naszych rzek już w 80 procentach pokryta jest krą, która niestety już nie spływa do Zatoki Gdańskiej. Jeśli obecne, bardzo srogie mrozy utrzymają się jeszcze przez kilka dni, rzeka całkowicie będzie skuta lodem. Dodatkowy problem w tym, że panuje bardzo niski stan wody i trudności z wypłynięciem i kruszeniem lodu mają lodołamacze. Jeszcze co gorsza, że kra może doprowadzić do zatoru, a tym samym do powodzi. Jeśli woda nie będzie miała ujścia do morza pod pokrywą lodu, to znajdzie drogę na boki.
Bryły kry nieco pomniejsza ostro świecące słońce, któremu zrobiłem zdjęcie też z pędzącego pociągu. Mimo ocieplających promieni, obecnie szczególnie wrażliwy jest 33-kilometrowy odcinek od Tczewa do ujścia Wisły w Świbnie. Gdyby doszło do zatoru lodowego, zagrożone są nie tylko domy, ale także mosty. Jeśli mrozy nie puszczą, może dojść do niebezpiecznych wezbrań na znacznym odcinku Dolnej Wisły. Mieszkańcom powiatów usytuowanych nad rzeką grozi powódź zatorowa.

Apel o remont kładki łączącej Młyniec z Rozstajami

O niezbędne przeprowadzenie remontu kapitalnego kładki pieszej nad ulicą Rzeczypospolita na gdańskiej Zaspie apelują radni Dzielnicy Rozstaje, w piśmie skierowanym do władz Miasta Gdańska. Tym samym wspierają Radę Dzielnicy Zaspa Młyniec, która również skierowała do władz Miasta pismo w tej samej sprawie. W obu tych dzielnicach mieszkańców bardzo niepokoi coraz gorszy stan techniczny tego obiektu budowlanego. Być może udało by się znaleźć na ten remont środki unijne?
Radni z Rozstajów wystosowali też pismo do Zakładu Komunikacji Miejskiej w Gdańsku o możliwość zwiększenia częstotliwości kursowania autobusu linii 124, jeżdżącego z dworca PKP we Wrzeszczu do szpitala na Zaspie. Kiedyś w godzinach szczytu kursował co 12 minut, obecnie co 20 minut. Tą linię dodatkowo nie koniecznie muszą obsługiwać duże autobusy, mogą być te mniejsze. Można też rozważyć skrócenie trasy tych dodatkowych połączeń, z nawrotką na końcu alei Jana Pawła II, lub przy linii tramwajowej w sąsiednim Brzeźnie.
Na wniosek złożony przez Przewodniczącego Rady Ryszarda Balewskiego (na zdjęciu powyżej), radni Rozstajów w drodze głosowania podjęli decyzję o częściowym wykorzystaniu dzielnicowego budżetu na 2018 rok, który wynosi 51 208 zł. Tysiąc złotych zostanie przekazane na konkurs obejmujący około 10 tys. dzieci z całej diecezji gdańskiej. Dotyczy on pogłębiania wiedzy o piśmie świętym. Rzeczowe nagrody zostaną zakupione i wręczone 60 najlepszym finalistom tego konkursu. Kolejne 616 zł przeznaczono dla zwycięzców konkursu historycznego. Ponadto ze 100 zł do 300 powiększono nagrodę pieniężną w ogłoszonym konkursie na najładniejsze logo Rady Dzielnicy Zaspa Rozstaje. Autor najładniejszego projektu otrzyma nagrodę w wysokości 200 zł, a po 50 zł autorzy dwóch prac wyróżnionych. Reasumując, do rozdysponowania na kolejnych sesjach pozostało jeszcze 49 292 zł.
Mieszkańcy Rozstajów zgłosili kilka propozycji, m.in. aby w połowie dofinansować karnety na pływalnię, współfinansować zajęcia sportowe dla młodych i dorosłych z gier zespołowych, jak siatkówka, piłka nożna czy tenis ziemny.
Ustalono, że od czwartku 1 marca rozpoczynają się cotygodniowe dyżury radnych dla mieszkańców. Dyżury odbywają się w Zespole Szkół Ogólnokształcących nr 8, przy ul. Meissnera 9 w Gdańsku - sala nr 4 (zaraz za wejściem głównym po lewej), od godziny 18:00 do 19:00. Jako pierwsi dyżury rozpoczynają 1.03.2018 r. na powyższym zdjęciu od lewej - Piotr Skiba i Wojciech Rolczyński. Radni zapraszają wszystkich zainteresowanych rozmową z radnymi, chcących poruszyć ważne tematy dotyczące tej dzielnicy, liczącej kilkanaście tysięcy mieszkańców.
DYŻURY W MARCU 2018:
08.03.2018 r. - Nowińska Stanisława i Puszkarski Jakub
15.03.2018 r. - Cieśniewska Małgorzata i Denergowska Bożena
22.03.2018 r. - Jakuszyk Anna i Makowski Marcin
29.03.2018 r. - Marcinkowska Zofia i Moskwa Halina