czwartek, 4 lutego 2016

20 kg zrzucił w cztery miesiące

Zjadł już 7 pączków, bo to przecież dzisiaj tłusty czwartek, a kolejne 6 ma przy sobie w szafce i zostaną spałaszowane na kolację. 
 

Pan Bernard ma 72 lata. Mierzy 162 cm zrostu. Do niedawna jego obwód w pasie wynosił 145 cm. Jak mówi, był szerszy niż wyższy, bo różnica wynosiła zaledwie 17 cm. Ważył 135 kg. Po czterech miesiącach regularnego chodzenia niemal codziennie na ćwiczenia do pływalni i na siłownię hotelu Posejdon w Gdańsku Jelitkowie, zrzucił 20 kg. Oznacza to, że w okresie 4 miesięcy, tj. tracił po 5 kg na miesiąc, w okresie od października 2015 do stycznia 2016. Znacznie, bo o ponad 20 cm zmniejszył się też jego obwód w pasie. Spodnie już mu opadają i musi kupić nowe.
W sierpniu 2015 r. miał poważny wypadek samochodowy. Duże problemy z żebrami i miednicą. Lekarze bali się go zoperować z uwagi na nadwagę. Zapisali mu wózek inwalidzki, aby nim się poruszał, bo panewka biodrowa była popękana od uderzenia podczas wypadku. Dostał też kule, na których od początku rehabilitacji kuśtykał. Wózek odstawił w bok. Postanowił chodzić i utrzymać ciało we względnej kondycji.
Na basen i siłownię hotelu Posejdon w Jelitkowie przyjeżdża z Wrzeszcza tramwajem, bo samochód opel poszedł na złom, tak mocno był rozbity. Mieszka na ulicy Sobótki 12, w budynku w którym przez wiele lat był sklep spożywczy.
Tak słucham tego wspólnie wypacając się w mokrej saunie, a przecież od lat 50- do 70-tych był to doskonale zaopatrzony sklep. Ja go też doskonale pamiętam, bo do niego chodziłem jako mały chłopiec z kanką po mleko, bo mieszkałem też na Sobótki nr 8, tuż przy wysokich schodach prowadzących do gdańskiej telewizji. Ale wtedy to było prawdziwe mleko, jak postało trochę w kuchni, to na wierzchu wytrącała się śmietana. A zapach pszennych bułeczek do dzisiaj też pamiętam. 

Pan Bernard pamięta z kolei rozgrywki piłki nożnej na Kaczym Dołku, szaleńcze zjazdy na sankach z góry tuż obok późniejszego gmachu telewizji. A także niedawny, sprzed dwóch lat, festiwal Narracje, kiedy właśnie Wrzeszcz i ulica Sobótki była dziwnie oświetlona, i zwiedziło ją wielu młodych ludzi.
Po 4 miesiącach pan Bernard schudł o 20 kg i ma teraz wagę około 113 kg. Jego plan jest taki, aby do świąt wielkanocnych zejść poniżej setki. Wtedy dopiero będzie się nadawał do ewentualnego przeprowadzenia operacji.
Za młodu pracował przez wiele lat w firmie Dora, która m.in. modernizowała statki na promy pasażerko towarowe, z montowaniem w środkowym pokładzie szyn kolejowych. Takie dwa promy przerabiano w Gdańsku i Gdyni. Pierwszy prom odbierano w Gdańsku. Polskie notable wbiły się w garnitury i dumnie oczekiwały na szwedzką delegację. Odbiorcy promu zjawili się po jakimś czasie wspólnie podjeżdżając mikrobusem, a nie jak nasi czarnymi limuzynami. Wszyscy patrzą ze zdziwieniem, gdyż z mikrobusu wysiedli panowie ubrani w kombinezony robocze, a z ich kieszeni wystawały narzędzia pomiarowe. Jak nasza vipowska delegacja to zobaczyła, to obok w hali się przebrała, wypożyczając robocze kombinezony od stoczniowców i nakładając je na swoje ciemne garnitury. Choćby tym chcieli dorównać do szwedzkich odbiorców promu.
Tak sobie rozmawialiśmy z panem Bernardem, posiadaczem już trójki prawnucząt, to trochę w siłowni, to trochę w basenie, a także w mokrej saunie. On urodził się w Gdyni, dzieciństwo wraz z rodzicami spędził w Sopocie, a w 1952 roku sprowadzili się do Wrzeszcza i nadal mieszka w tym samym komunalnym budynku przy ul. Sobótki 12, wymagającym kapitalnego remontu. 

Kiedy na koniec spytałem, ile zjadł już pączków, bo to przecież dzisiaj tłusty czwartek, odparł, że już siedem, a kolejne 6 ma przy sobie w szafce i zostaną spałaszowane na kolację. To jak się to ma do narzuconej sobie diety, spytałem? Odparł, że co jak co, ale w tłusty czwartek, przypadający raz na rok, sam sobie dal dyspensę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz