piątek, 22 kwietnia 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 14

W Ekwadorze po niedawnym trzęsieniu ziemi najgorsza sytuacja panuje na zachodnim wybrzeżu. Zawalone budynki i ogromne zniszczenia objęły mieszkańców takich miast, jak: Manta, Pedernales, Bahia de Caraquez i Portoviejo.
Lotnisko w Mancie, w której mieszkaliśmy w marcu 2016 roku przez trzy dni, jest zamknięte do odwołania. Właśnie do Manty, miasta naszego tymczasowego zakwaterowania,wróciliśmy pod wieczór w niedzielę 13 marca 2016 roku, po zwiedzeniu jednego dnia dwóch miejscowości Montecristi i Portoviejo.


Wróciliśmy liniowym autobusem, płacąc po cztery dolary od osoby, docierając na końcowy dworcowy przystanek. Autobus był nowy i jego kierowca nie znał chyba jego prawidłowej obsługi. Na trasie z Portoviejo do Manty wewnątrz było wyjątkowo chłodno, bo klima musiała być nastawiona na maksimum. Na siedzeniach przy oknach, gdzie najbardziej dmuchało zimnem, było nie do wytrzymania. Lokalnym pasażerom to jednak nie przeszkadzało. Nikt nie interweniował u kierowcy lub jego pomocnika.
Ja jako pierwszy z naszej trójki podróżników przesiadłem się do przodu na zwolnione miejsce. Następnie kiwnąłem na Janusza Nowaka, który też się przesiadł na przednie siedzenie, gdzie było znośniej, bo przez otwarte drzwi wlatywało cieplejsze powietrze. Janusz widocznie po miesiącu pobytu w tym południowoamerykańskim państwie też wtopił się w mentalność Ekwadorczyków, bo u nas w kraju z pewnością by interweniował. Ba, znając polską buńczuczną mentalność, u nas w kraju doszło by do wielkiej awantury z kierowcą. Ekwadorczycy to ludzie raczej potulni nie szukający zwady.



W dworcowej jadalni po dotarciu do Manty zjedliśmy ciepłą kolację (kurczak z ryżem), a pragnienie ugasiliśmy schłodzonym piwem Pislner (tam pisze się przez s).


Następnego dnia planowaliśmy jechać dalej na północ, do oceanicznej miejscowości Bahio. Dlatego na autobusowym terminalu w punkcie informacji, znający najlepiej język hiszpański Janusz Nowak, dopytywał o szczegóły odjazdu autobusu. W Ekwadorze są bowiem trasy obsługiwane dość często, ale są i miejscowości, do których połączenie jest sporadyczne. Tak też było z wybranym przez nas miastem Bahio.


Do zmierzchu mieliśmy jeszcze trochę wolnego czasu, więc poszliśmy na zwiedzanie części brzegowej Manty. Dotarliśmy do sporej wielkości pomnika rodziny rybackiej oplątanej sieciami. Mieszkańcy żyją tutaj głównie z rybołówstwa.


Bezpośrednio z plaży wypływają na łowiska łodzie rybackie. W wolnych chwilach rybacy na piaszczystej plaży grają w siatkówkę. Są okresy, że jest to utrudnione, bo plaża z rana jest zalewana wodą podczas przypływów. Uwiecznione na powyższym zdjęciu, a znajdujące się na drugim planie zbite z desek budki służą za... szatnie.


Dzika zatoka w centrum Manty, liczącej ponad 220 tys. mieszkańców, pełna jest wodnego ptactwa.


Na nasz widok większość ptaków wzbiła się w powietrze.


Kilka ptaków jednak nas się nie wystraszyło, w tym też sporej wielkości pelikan. Okazało się, że ma chyba złamane skrzydło i nie może fruwać. Im jednak podchodziliśmy bliżej brzegu, pozostałe ptaki odfrunęły, a pelikan odpłynął.

 

Niezagospodarowana zatoka jest też miejscem dla osób bezdomnych, które wśród nadbrzeżnych skał mają swoje legowiska.


Idąc w stronę centrum, na nabrzeżu było coraz więcej ludzi. Mimo wieczoru, przy utrzymującym się cieple, w różny sposób odpoczywali mieszkańcy Manty.


W sprzyjającym oświetleniu przy zachodzącym słońcu, ładna dziewczyna ozdabiała twarz swego partnera.


Tam gdzie spotykają się ludzie, tam też natychmiast pojawiają się handlarze oferujący również napoje chłodzące.


Kierując się z powrotem w stronę autobusowego terminalu, natknęliśmy się na matkę z trójką małych dzieci. Chyba brakowało im ojca, bo robiąc sobie z nimi wspólne zdjęcie, potraktowali nas jak członków rodziny.


Aby dojść na terminal, nadmorską drogę trzeba było pokonać przez most. Z niego na przydrożnym słupie informacyjnym oprócz aktualnej daty, dostrzegliśmy aktualną temperaturę, mimo wieczornej pory, wynoszącą... 29,19 st. C.


Do hostelu wróciliśmy podmiejskim autobusem pełnym powracających po spacerach mieszkańców Manty.


W drodze do hostelu w pobliskim sklepie kupiliśmy bułki na śniadanie.


A w znajdującym się niemal na przeciwko dużym sklepie samoobsługowym planowaliśmy kupić jakiś mocniejszy trunek, na nasz frasunek, że powoli nasza sześciotygodniowa wyprawa zbliża się do końca. Ceny win były jednak zbyt wysokie. Najtańsze wino kosztowało 16 dolarów, tj. około 64 zł.


Myśleliśmy, że w podobnej cenie co wina będą wódki. Ku naszemu zaskoczeniu były one o wiele droższe, przy średniej 40 dolarów butelka. Z zakupu mocniejszego alkoholu zrezygnowaliśmy. Ograniczyliśmy się tylko do piwa pilsner po 1,50 dolara pół litra oraz do. 3 litrów sprita, w cenie 1,75 $. 
Na śniadanie dokupiliśmy też dżem w woreczku plastikowym, ser biały w plastikowym kartoniku i sześć jajek, w sumarycznej cenie 7,14 dolarów. Następnego dnia z rana planowaliśmy wyjazd na północ do miasta Bahia.

Tak teraz rozważam, że opisywane wcześniej przez nas mini tsunami na Oceanie Spokojnym w miejscowości Salinas (część 6 relacji), chyba już wtedy zwiastowało to silne trzęsienie ziemi, które nastąpiło w kilka tygodni po naszym wylocie. 
Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 553 osób, a rannych jest już ponad 4,5 tys. Pierwsze dane mówiły o... 28 zabitych. Władze oceniają, że w całym kraju zawaliło się ponad 800 budynków.
Teraz światowe media cytują prezydenta Rafaela Correa Delgado, który na konferencji prasowej w stolicy Quito powiedział, że odbudowa kraju po zniszczeniach spowodowanych trzęsieniem ziemi z 16 kwietnia 2016 roku, pochłonie co najmniej 3 mld dolarów, tj. 13 proc. ekwadorskiego PKB. (cdn)

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz