W Ekwadorze po niedawnym trzęsieniu
ziemi najgorsza sytuacja panuje na zachodnim wybrzeżu.
Zawalone budynki i ogromne zniszczenia objęły
mieszkańców takich miast, jak: Manta, Pedernales, Bahia de Caraquez
i Portoviejo.
Lotnisko w Mancie, w której
mieszkaliśmy w marcu 2016 roku przez trzy dni, jest
zamknięte do odwołania. Właśnie do Manty, miasta
naszego tymczasowego zakwaterowania,wróciliśmy pod wieczór w
niedzielę 13 marca 2016 roku, po zwiedzeniu jednego dnia
dwóch miejscowości Montecristi i Portoviejo.
Wróciliśmy
liniowym autobusem, płacąc po cztery dolary od osoby, docierając
na końcowy dworcowy przystanek. Autobus był nowy i jego kierowca
nie znał chyba jego prawidłowej obsługi. Na trasie z Portoviejo do
Manty wewnątrz było wyjątkowo chłodno, bo klima musiała być
nastawiona na maksimum. Na siedzeniach przy oknach, gdzie najbardziej
dmuchało zimnem, było nie do wytrzymania. Lokalnym pasażerom to
jednak nie przeszkadzało. Nikt nie interweniował u kierowcy lub
jego pomocnika.
Ja
jako pierwszy z naszej trójki podróżników przesiadłem się do
przodu na zwolnione miejsce. Następnie kiwnąłem na Janusza Nowaka,
który też się przesiadł na przednie siedzenie, gdzie było
znośniej, bo przez otwarte drzwi wlatywało cieplejsze powietrze.
Janusz widocznie po miesiącu pobytu w tym południowoamerykańskim
państwie też wtopił się w mentalność Ekwadorczyków, bo u nas w
kraju z pewnością by interweniował. Ba, znając polską buńczuczną
mentalność, u nas w kraju doszło by do wielkiej awantury z
kierowcą. Ekwadorczycy to ludzie raczej potulni nie szukający
zwady.
W dworcowej jadalni po dotarciu do Manty zjedliśmy ciepłą kolację (kurczak z ryżem), a pragnienie ugasiliśmy schłodzonym piwem Pislner (tam pisze się przez s).
Następnego dnia planowaliśmy jechać
dalej na północ, do oceanicznej miejscowości Bahio. Dlatego na
autobusowym terminalu w punkcie informacji, znający najlepiej język
hiszpański Janusz Nowak, dopytywał o szczegóły odjazdu autobusu.
W Ekwadorze są bowiem trasy obsługiwane dość często, ale są i
miejscowości, do których połączenie jest sporadyczne. Tak też
było z wybranym przez nas miastem Bahio.
Do zmierzchu mieliśmy jeszcze trochę
wolnego czasu, więc poszliśmy na zwiedzanie części brzegowej
Manty. Dotarliśmy do sporej wielkości pomnika rodziny rybackiej
oplątanej sieciami. Mieszkańcy żyją tutaj głównie z
rybołówstwa.
Bezpośrednio z plaży wypływają na
łowiska łodzie rybackie. W wolnych chwilach rybacy na piaszczystej
plaży grają w siatkówkę. Są okresy, że jest to utrudnione, bo
plaża z rana jest zalewana wodą podczas przypływów. Uwiecznione
na powyższym zdjęciu, a znajdujące się na drugim planie zbite z
desek budki służą za... szatnie.
Dzika zatoka w centrum Manty, liczącej
ponad 220 tys. mieszkańców, pełna jest wodnego ptactwa.
Na nasz widok większość ptaków
wzbiła się w powietrze.
Kilka ptaków jednak nas się nie
wystraszyło, w tym też sporej wielkości pelikan. Okazało się, że
ma chyba złamane skrzydło i nie może fruwać. Im jednak
podchodziliśmy bliżej brzegu, pozostałe ptaki odfrunęły, a
pelikan odpłynął.
Niezagospodarowana zatoka jest też
miejscem dla osób bezdomnych, które wśród nadbrzeżnych skał
mają swoje legowiska.
Idąc w stronę centrum, na nabrzeżu
było coraz więcej ludzi. Mimo wieczoru, przy utrzymującym się
cieple, w różny sposób odpoczywali mieszkańcy Manty.
W sprzyjającym oświetleniu przy
zachodzącym słońcu, ładna dziewczyna ozdabiała twarz swego
partnera.
Tam gdzie spotykają się ludzie, tam
też natychmiast pojawiają się handlarze oferujący również
napoje chłodzące.
Kierując się z powrotem w stronę
autobusowego terminalu, natknęliśmy się na matkę z trójką
małych dzieci. Chyba brakowało im ojca, bo robiąc sobie z nimi
wspólne zdjęcie, potraktowali nas jak członków rodziny.
Aby dojść na terminal, nadmorską
drogę trzeba było pokonać przez most. Z niego na przydrożnym
słupie informacyjnym oprócz aktualnej daty, dostrzegliśmy aktualną
temperaturę, mimo wieczornej pory, wynoszącą... 29,19 st. C.
Do hostelu wróciliśmy podmiejskim
autobusem pełnym powracających po spacerach mieszkańców Manty.
W drodze do hostelu w pobliskim sklepie
kupiliśmy bułki na śniadanie.
A w znajdującym się niemal na
przeciwko dużym sklepie samoobsługowym planowaliśmy kupić jakiś
mocniejszy trunek, na nasz frasunek, że powoli nasza
sześciotygodniowa wyprawa zbliża się do końca. Ceny win były
jednak zbyt wysokie. Najtańsze wino kosztowało 16 dolarów, tj.
około 64 zł.
Myśleliśmy, że
w podobnej cenie co wina będą wódki. Ku naszemu zaskoczeniu były
one o wiele droższe, przy średniej 40 dolarów butelka. Z zakupu
mocniejszego alkoholu zrezygnowaliśmy. Ograniczyliśmy się tylko do
piwa pilsner po 1,50 dolara pół litra oraz do. 3 litrów sprita, w
cenie 1,75 $.
Na śniadanie dokupiliśmy też dżem w woreczku plastikowym, ser biały w plastikowym kartoniku i sześć jajek, w sumarycznej cenie 7,14 dolarów. Następnego dnia z rana planowaliśmy wyjazd na północ do miasta Bahia.
Na śniadanie dokupiliśmy też dżem w woreczku plastikowym, ser biały w plastikowym kartoniku i sześć jajek, w sumarycznej cenie 7,14 dolarów. Następnego dnia z rana planowaliśmy wyjazd na północ do miasta Bahia.
Tak
teraz rozważam, że opisywane wcześniej przez nas mini tsunami na
Oceanie Spokojnym w miejscowości Salinas (część 6 relacji), chyba
już wtedy zwiastowało to silne trzęsienie ziemi, które nastąpiło
w kilka tygodni po naszym wylocie.
Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 553 osób, a rannych jest już ponad 4,5 tys. Pierwsze dane mówiły o... 28 zabitych. Władze oceniają, że w całym kraju zawaliło się ponad 800 budynków.
Liczba ofiar śmiertelnych wzrosła do 553 osób, a rannych jest już ponad 4,5 tys. Pierwsze dane mówiły o... 28 zabitych. Władze oceniają, że w całym kraju zawaliło się ponad 800 budynków.
Teraz
światowe media cytują prezydenta Rafaela
Correa Delgado,
który na konferencji prasowej w stolicy Quito powiedział, że
odbudowa kraju po zniszczeniach spowodowanych trzęsieniem ziemi z 16
kwietnia 2016 roku, pochłonie co najmniej 3 mld dolarów, tj. 13
proc. ekwadorskiego PKB. (cdn)
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz
Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz