Z wycieczki do pobliskiego Parku
Narodowego, w piątek 11 marca 2016 roku, klimatyzowanym samochodem
wróciliśmy do Puerto Lopez, w którym byliśmy zakwaterowani w
hostelu Fregata.
Jeden z naszej
trójki podróżników po Ekwadorze, Janusz Nowak zainteresował się
ceną trzykołowej rykszy. Uznał, że takim pojazdem mógłby
jeździć po Kociewiu gdzie na stałe mieszka. Cena pojazdu tysiąca
dolarów była na tyle przystępna, że zaczął poważnie rozważać
sprowadzenie takiej rykszy do Polski. Najlepiej statkiem w
kontenerze.
Aby sfotografować
rykszę i ustalić z przewoźnikiem szczegóły transportu, musiał
kupić do swego aparatu fotograficznego dwie małe baterie. Są one
do nabycie w Ekwadorze – o czym warto wiedzieć - głównie w...
aptekach.
Z
dyscyplin sportowych bardzo popularna jest w Ekwadorze piłka nożna.
W każdej nawet najmniejszej mieścinie, nie koniecznie tylko młodzi
ludzie podzieleni są na dwa zespoły i kopią piłkę. I to grają w
nią gdziekolwiek można. Tak na kontynencie Ameryki Południowej
rodzą się piłkarskie talenty.
Przypomnijmy
przy okazji, że rozegraliśmy mecz towarzyski 13.11.2005
Polska – Ekwador, wygrywając 3:0. Ale siedem miesięcy później,
podczas MŚ 2006, faza grupowa 09.06.2006 - Veltins-Arena -
Gelsenkirchen przegraliśmy 0:2. W grupie A z trzema punktami
zajęliśmy dopiero trzecie miejsce za Niemcami (9 pkt.) i Ekwadorem
(6 pkt), a czwarta była Kostaryka (0 pkt.).
Remisem 2:2
zakończył się mecz towarzyski rozegrany 12.10.2010. Dwa gole dla
Ekwadoru zdobył Christian Benítez 32 i 78 minuta, a dla
Polski 61' Euzebiusz Smolarek i 70' Ludovic Obraniak.
Ekwador przy
ciągłej ciepłej i wilgotnej pogodzie ma wiele różnorakich drzew
owocowych i sporo warzyw. Niektóre z nich są nam w ogóle nie
znane, bo nie sprowadza się ich do Polski. Często musieliśmy
dopytywać co jest nam oferowane.
Po całym dniu
zwiedzania Parku Narodowego i oceanicznej kipieli, poczuliśmy głód.
Puste niezbyt czyste lokale restauracyjne nie zachęcały do
konsumpcji. Idąc w kierunku plaży trafiliśmy na uliczny bar
oferujący pieczone na głębokim tłuszczu bananowe placki. Te
bardziej płaskie z serem i dżemem były doskonałe. I kosztowały
zaledwie po 0,5 dol. sztuka. Takie podłużne z rybą w środku, po
słodkim już mniej smakowały.
Pragnienie
ugasiliśmy w znanym już nam plażowym lokalu, w którym schłodzony
butelkowy pilsner kosztował 1,5 dolara.
Obok
przed sklepem spożywczym, podobnie jak dzień wcześniej – co
zauważyliśmy – zgromadziły się na ploteczki miejscowe kobiety.
W tej małej
rybackiej mieścinie tuż przy plaży znajdowała się siedziba Banco
Pichincha. W niej bez żadnych przeszkód ze zwykłej karty Visa
pobrałem 200 dolarów, ratując kociewskiego podróżnika z trudnej
sytuacji.
Otóż jednemu z
naszej trójki zablokowano kartę bankową, bo wcześniej jeszcze w
Cuence pobierając dolary wbił w nią wadliwy numer PIN-u A miał
na niej specjalnie założone na tą wyprawę oddzielne konto
dewizowe. Teraz znajdując się około 11 tys. km od Gdańska nie
miał do niego dostępu.
Z
kolei na początku wyprawy, na trasie z Quito do Latacunga,
drugiemu z nas podczas jazdy autobusem, z podręcznej torby
podróżniczej wyciągnięto telefon komórkowy i okulary. Ważniejsza
była dla okradzionego kurtka przewieszona przez kolana niż wsadzona
pod siedzenie niewielka torba podróżnicza. Siedzący z tyłu
pasażer widocznie musiał się nią zainteresować.
Gdy przed tą podróżą jeszcze na autobusowym dworcu doradzaliśmy, aby kurkę zapakować do plecaka, to usłyszeliśmy odpowiedź, że właśnie z kurtką przewieszoną przez torbę poszkodowany podróżował kilkanaście lat temu po Indiach. I tam też go okradli – jak wspominał - tyle że z pieniędzy.
Gdy przed tą podróżą jeszcze na autobusowym dworcu doradzaliśmy, aby kurkę zapakować do plecaka, to usłyszeliśmy odpowiedź, że właśnie z kurtką przewieszoną przez torbę poszkodowany podróżował kilkanaście lat temu po Indiach. I tam też go okradli – jak wspominał - tyle że z pieniędzy.
Pechowiec
co do karty bankowej, do której nie zapisał sobie PIN-u, zdając
się na zawodną pamięć, zadowolony z przypływu gotówki nabrał
na tyle energii, że samoistnie włączył się do plażowej gry w
piłkę nożną.
Przy
malowniczej plaży w Puerto Lopez, dopiero chyba niedawno temu
zaczęto budować utwardzoną drogę i most. Są to inwestycje
niezbędne, bo ruch kołowy jest bardzo duży. Przyjeżdżają
odbiorcy ryb odłowionych przez rybaków, a także sporo turystów.
W
Ekwadorze gdziekolwiek się nie ruszysz, wszędzie mają ludzie
telefony komórkowe. Co rusz słychać te same dźwięki dzwonków co
u nas w kraju i w Europie. Mieszkańcy noszą też koszulki znanych
światowych marek, jak choćby Adidas.
Pod
wieczór jeszcze raz udaliśmy się na lokalne molo, aby z wody
podziwiać zachód słońca.
Przy
molo, jak na tę porę dnia, panował jeszcze dość spory ruch, bo
spóźnialscy rybacy powracali z łowisk.
Na
swoich mężów rybaków czekały ich żony z małymi dziećmi. My
myślami byliśmy z najbliższymi, którzy czekali na nas w Polsce.
Podczas
ostatniego dnia pobytu w Puerto Lopez, śniadanie we własnym
zakresie zjedliśmy na tarasie pełnym rozwieszonych hamaków.
Tradycyjnie dostarczane po porannym bieganiu przez Janusza Nowaka
słodkawe bułeczki, topiony ser, dżem i kawa.
Po
śniadaniu pożegnaliśmy się z gospodynią, robiąc sobie z nią
przed hostelem Fregata wspólne pamiątkowe zdjęcie. Jej znajomy
samochodem za dwa dolary podwiózł nas z coraz cięższymi plecakami
od zbieranych muszelek na pobliski dworzec autobusowy. Naszym
kolejnym miastem na trasie półtoramiesięcznej wyprawy była
miejscowość Manta. (cdn)
Tekst i zdjęcia:
Włodzimierz Amerski
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń