wtorek, 26 kwietnia 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 15

Po miesiącu pobytu w Ekwadorze, w poniedziałek 14 marca 2016 roku, opuściliśmy hostel Rosa Mar, w którym mieszkaliśmy przez trzy doby i taksówką, za uzgodnione 2 dolary dojechaliśmy na terminal autobusowy w centrum Manty.


Jak zwykle było to najbardziej oblegane miejsce w mieście liczącym około 222 tys. mieszkańców.


Rodzice z dziećmi podążali w obranym kierunku, aby udać się w podróż autobusem, bo jest on głównym środkiem transportu w tym południowoamerykańskim państwie.


Ledwo co wyjechaliśmy, a z lewej strony ukazał nam się widok stoczni remontującej łodzie rybackie i wielki teren bazarowy. Oj, żałowaliśmy, że podczas kilkudniowego pobytu w Mancie nie dotarliśmy w to miejsce.


Za 85-km trasę z Manty na północ do Bahia de Caraquez, tj, półtorej godziny jazdy, za trzy osoby zapłaciliśmy zaledwie 5 dolarów i 70 centów amerykańskich, bo taka waluta obowiązuje w Ekwadorze. Kobiety z dziećmi mają ulgę i one na tej trasie najczęściej się wymieniały.


Jak jedne wysiadały, to drugie wsiadały, nawet z kilkutygodniowymi maleństwami. 


W Ekwadorze nie obowiązują tak jak u nas wyznaczone przystanki. Owszem są takowe przy zabudowaniach lub większych skrzyżowaniach, ale jeśli przy drodze stoi człowiek i macha ręką na autobus, to kierowca się zatrzymuje i chętnie go zabiera do środka pojazdu. Z tego to wynika, że linie autobusowe obsługiwane są w większości przez prywatne firmy i w ich interesie jest, aby jak najwięcej zarobić na pasażerach.
Tylko na niektórych liniach wydawane są bilety. Przeważnie pomocnicy kierowców pobierają ustalone opłaty za przejazd na danym odcinku trasy i drobne pieniądze chowają do kieszeni. Banknoty w charakterystyczny sposób trzymają w dłoni poprzeplatane pomiędzy palcami.

Pomocnik kierowcy naszego autobusu jadącego do Bahia de Caraquez, po zatrzymaniu się poza przystankiem, przebiegł na drugą stronę ulicy, aby kupić sobie... całego arbuza. I nikt z pasażerów temu się nie sprzeciwił. U nas w kraju kierowca niech by spróbował, to dopiero była by awantura. Ale takie dowolne kupowanie na trasie jest u nas chyba niedozwolone.


Po dotarciu do autobusowego dworca w Bahia de Caraquez, pomocnik kierowcy wydobył z tylnego bagażnika nasze trzy plecaki. Były tak bardzo zakurzone od drogowego pyłu, że z obrzydzeniem je przenieśliśmy do poczekalni. W niej znajdował się niewielki punkt handlowy, w którym można było kupić gazetę z relacją na pierwszej stronie z piłkarskiego meczu i dużym tytułem mówiącym o tym, że fundusze bezrobocia byłyby finansowane przez stowarzyszonych.
U niepełnoletniej sprzedawczyni, która pod opieką miała małe dziecko, można też było kupić lokalne słodkości zapakowane w plastikowe pudełeczka.


Z kolei obok u młodocianej równie urokliwej dziewczyny, kierowcy składali jakieś zamówienia i dokonywali opłat z góry.
Z dworca taksówką pojechaliśmy do centrum pod wskazany adres hostelu Casa hej-Sol. Taksówkarz nie mógł jednak do niego trafić, mimo dopytywań przez telefon w swojej centrali. Zaczepiliśmy przechodnia i on mówiąc po angielsku wskazał nam drogę do innego hostelu Bahia de Coraquez. Jak dowiedział się, że jesteśmy z Polski, uśmiechnął się i powiedział, że w swoim życiu miał jedną cudowną przygodę miłosną z wyjątkowo kochliwą Polką.


Podjechaliśmy pod wskazany adres i okazało się, że nie ma wolnych miejsc.


Janusz Nowak od razu zaczął pytać napotkanych turystów amerykańskich, gdzie w najbliższej okolicy można znaleźć tanie zakwaterowanie. Owszem w Bahia de Coraquez. jak wyczytaliśmy w folderze, jest jedenaście hoteli, mają nawet wolne miejsca, ale kilka spędzonych w nich dób, szybko wyczerpałyby nasz cały turystyczny budżet.


Amerykańskie małżeństwo pochodzące z Waszyngtonu, w obecności kierowcy taksówki, doradziło nam pojechać w ogóle gdzie indziej. Do odległej aż o 25 km miejscowości Canoe, leżącej nad samym Oceanem Spokojnym. Kierowca zgodził się na tak odległą trasę ustalając z góry koszty na 13 dolarów.
Już ruszaliśmy dalej szukając noclegowej bazy, to za nami wybiegło amerykańskie małżeństwo. Co się stało u licha? Czyżby tutaj raptem znalazło się wolne miejsce? A może pomyłkowo wskazali nam zły adres? Starsza pani niosła w dłoniach... czerwoną czapeczkę i okulary Janusza pozostawione na stole.
1

Ruszywszy w drogę najpierw musieliśmy pokonać długi most, a następnie pojechać wzdłuż wybrzeża na północny wschód Jadąc przez tereny prawie niezabudowane, wreszcie dotarliśmy do miejscowości Canoa. Taksówka zatrzymała się przed hostelem o nazwie  Coco Loco.


Janusz był cały szczęśliwy, bo dogadał się z amerykańską właścicielką hostelu (na zdjęciu powyższym z lewej), że na piętrze jest wolny pokój i zapłacimy za niego tylko 20 dolarów za dobę. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Z braku wolnych miejsc nie zamieszkaliśmy w zabetonowanym mieście, ale tuż przy plaży w niewielkim hostelu zmontowanym głównie z drewna. 
Obiekt był wtopiony w zieleń, co przy prażącym słońcu okazało się zbawienne. Mniejsze też były o 10 dolarów dobowe koszty naszego pobytu w Canoa.


Po wzięciu tuszu i małej przekąsce, jako człowiek wychowany nad bałtyckim morzem w Gdańsku Brzeźnie, z aparatem fotograficznym udałem się nad brzeg oceaniczny. Moim oczom ukazał się cudowny widok. Podobny do tego z dzieciństwa, kiedy właśnie na plaży w Brzeźnie rybacy powracali z łowisk i kotwicząc żółtymi łodziami, suszyli sieci rozpostarte na drewnianych słupach.


W ekwadorskim Canoa oceaniczne fale są o wiele wyższe i dłuższe od tych bałtyckich. Ponadto są odpływy i przypływy, odsłaniające plażę nawet do szerokości stu metrów.

Po przepchnięciu rybackiej łodzi na brzeg, z rufy odczepiany jest silnik firmy yamaha, zwijane są sieci, które rybacy zanoszą do swoich pobliskich domostw. Odłowione ryby, bezpośrednio z łodzi oferowane są do kupienia.


Oferowane do kupna ryby są różnego gatunku, co uzależnione jest chyba od tego, na którym łowisku rybak je łowił.


Tak podglądając i utrwalając w miejscowości Canoa pracę ekwadorskich rybaków, zauważyłem coś dziwnego. Już wtedy robiąc zbliżeniowe zdjęcie pomyślałem o zagadce, którą teraz zadaję Czytelnikom swego bloga. 
Co przedstawia powyższe zdjęcie? 
Odpowiedzi można nadsyłać na mailowy adres amerski49@wp.pl 
W następnym odcinku podam rozwiązanie.


Ekwadorscy rybacy jak wracali po południu z łowisk, najczęściej był odpływ i trzeba było łodzie przetaczać po piaszczystej plaży do góry.


Do tego celu używa się okrągłych drewnianych drągów, które na zmianę podkłada się pod łódkę. Najtrudniej jest wepchnąć ją pod uformowane naturalnie od fal wzniesienie. W pojedynkę nie da się tego zrobić. Potrzebnych jest wiele ludzkich rąk.


Tego dnia w poniedziałek 14 marca 2016, jak tak oceniam nasz czterodniowy pobyt w Canoa, rybacy mieli najbardziej obfity połów. Sprzedali sporo skrzynek kilka gatunków ryb. Wśród nich były ryby koloru czerwonego.


Położona z dziecięcej ciekawości pojedynczo na wadze czerwona ryba, ważyła ponad kilogram.


Odłowione ryby były też ważone w specjalnych plastikowych skrzynkach. Każdy ich gatunek był ważony i rozliczany przez hurtowego nabywcę oddzielnie. Jak tak zdołałem się zorientować, za 30 kilogramów, rybak otrzymywał wynagrodzenie w wysokości 140 dolarów. Czyli za jeden kilogram wychodzi niespełna pięć dolarów. 
Myśmy tyle płacili, ale za około 150-200 gramową porcję smażonej ryby w miejscowości Puerto Lopez, co jest opisane w części siódmej tej ekwadorskiej relacji. (cdn)


Skoro tam niedawno temu byliśmy przez sześć tygodni, to nadal nas ciekawią skutki trzęsienia ziemi o sile 7,8 stopnia Richerta, do którego doszło 17 kwietnia 2016 roku. Liczba ofiar śmiertelnych po tygodniu poszukiwań wzrosła do ponad 650 osób, a rannych jest już ponad 12 tysięcy, zaś 58 osób uważa się za zaginione. Ponad 25 tys. poszkodowanych pozostaje w tymczasowych schroniskach.
  1. Caritas Polska, odpowiadając na apel skierowany do wspólnoty międzynarodowej przez Caritas Ekwador i Caritas Internationalis, rozpoczęła zbiórkę w związku z tą tragedią. Przekazano już kwotę 20 tys. euro.
Aby pomóc ofiarom kataklizmu w Ekwadorze, należy wysłać SMS z hasłem POMAGAM na numer 72052 (2,46 zł z VAT) lub dokonać wpłaty na konto Caritas Polska z dopiskiem EKWADOR. 
Zbiórka poprzez SMS prowadzona będzie do 18 maja 2016.


Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz