Jak tam było podczas waszego
sześciotygodniowego pobytu w Ekwadorze? Pytają mnie znajomi. Trudno
jest odpowiedzieć jednym zdaniem. Najczęściej jednak mówię, że
było bardzo ciepło, wręcz upalnie, ogólnie brudnawo, jedzenie
mało urozmaicone w porównaniu do polskiego. Było bezpiecznie dzięki dużej ilości policji i służb ochrony, no i spotkaliśmy wielu
życzliwych wobec nas ludzi.
Ekwador, ku
naszemu zaskoczeniu, to doskonale rozwinięta komunikacja autobusowa,
z pięknymi dużymi dworcami. Nasz gdański PKS, to niechlubny
zabytek z minionej epoki. Tylko jeden raz, i to z własnego wyboru,
spaliśmy pod namiotami, w nocy odczuwając chłód (opis w części
4). Kwaterowaliśmy się w hostelach, płacąc po około 10
dolarów od osoby za dobę. Nie wszystkie serwowały śniadania.
Dotychczas
zwiedziliśmy 16 miast, docierając do nich doskonale rozwiniętą
komunikacją autobusową. Po wylądowaniu 15 lutego 2016 roku w
ekwadorskiej stolicy Quito, mieszkaliśmy i byliśmy kolejno w takich
m.in. miastach, jak: Banios, Riobamba, Puyo, Lacacumba, Alausi, Cuenca,
Loja, Guayaguil, Salinas, Puerto Lopez, Manta, Monte Cristi i Bahia.
Przez sprzyjający
nam przypadek 14 marca 2016 roku znaleźliśmy się w rybackiej
miejscowości Canoa. Tak nas ona zauroczyła, że zamieszkaliśmy w
niej na cztery doby, w hostelu Coco Loco zlokalizowanym tuż nad
brzegiem Oceanu Spokojnego.
Większość czasu
spędzaliśmy na plaży przyglądając się pracy miejscowych
rybaków. Podziwialiśmy jak rodzicom pomagają ich dzieci w
załadunku sieci na łódź.
Około południa
przy odpływie, a przez to szerokiej na około sto metrów plaży,
trzeba było łodzie rybackie na drewnianych palach przepychać w
stronę wody. Nie jest to takie łatwe, bo łódź swoje waży i
trudno ją przetransportować po piachu.
Wśród
kilkudziesięciu łodzi, tylko jedna miała na stałe zamocowane
rusztowania, aby na łowisku w piekącym słońcu rozpostrzeć na
nich ochronne plandeki.
Mnie najbardziej
fascynował widok łodzi rybackich próbujących przebić się przez
silne przybrzeżne wysokie fale, aby wypłynąć na łowiska.
Niektóre z łodzi stawały niemal w pionie, przypominając start
samolotów w powietrze do góry.
Tym niemal
ekwilibrystycznym poczynaniom rybaków z trwogą przyglądały się
ich żony, rodzice, babcie, które przyszły na plażę z wnukami.
Pobyt na
ekwadorskiej piaszczystej plaży, dzieci wykorzystywały do takich
samych zabaw jak u nas nad Bałtykiem.
Po południu
przedostatniego dnia pobytu w Canoa poszliśmy przejść się po pobliskich
sklepach na zakupy. W jednym z ulicznych sklepów przy nabywaniu
koszulek z napisem Canoa, tj. miejscowości w której mieszkaliśmy,
mogliśmy przejrzeć się w przenośnym lustrze. Młoda ekspedientka
była uczynna i zadowolona z naszych sporych zakupów.
W tym samym
sklepie, dzięki chyba zapachowi lub bogatej kolorystyce
rozwieszonych ciuchów, latało kilka ciekawie ubarwionych motyli.
Jeden z naszej trójki podróżników Janusz Nowak
zaniósł do pobliskiej pralni swoje ciuchy, które po krótkim
czasie czyste odebrał i za 2,5 kg zapłacił 3,25 dolarów. Ja w
tym czasie w sąsiednim ośrodku wczasowym, najbardziej chyba
ekskluzywnym w Canoa, podziwiałem uroczą turystkę, która pod
natchnieniem Buddy nawiązywała kontakt ze światem poprzez
internet.
W tym samym
ośrodku, pod palmami stał stół do ping ponga. Rozegrałem z
Januszem trzy sety i je przegrałem 7:11. Ale tylko dlatego, bo
miałem problemy z kręgosłupem.
Wróciliśmy do
hostelu Coco Loco i okazało się, że podczas naszej nieobecności,
obok naszego pokoju zakwaterowała się młoda para pochodząca z
Peru. Urocza brunetka z naszego wspólnego tarasu próbowała zrobić
zdjęcie zachodzącego słońca.
Poprosiłem rosłą
Peruwiankę, aby zbliżyła się do mnie. Podeszła z niepewnością,
ale jak zobaczyła jak piękny mamy widok słońca z okna naszego
pokoju, była nim niezmiernie zaskoczona.
Tego dnia w naszym
hostelu zakwaterowała się też inna młoda para z Kolumbii,
wyposażona w doskonały sprzęt do fotografowania. Tą zakochaną w
sobie parę zobaczyłem pod wieczór, jak robiła z plaży zdjęcia
zachodowi słońca.
A słońce inaczej
wyglądało z tarasu, a całkowicie inaczej z plaży, gdzie odbijało
się od lustra wody.
Tego naszego ostatniego wieczoru w Canoa zachód
słońca przy braku chmur trwał wyjątkowo długo.
Jeszcze silne
promienie zachodzącego słońca wykorzystywali plażowicze.
Ostatniego dnia
pobytu w Canoa 18 marca 2016 roku, przy pięknym porannym słońcu, poszedłem
po raz ostatni na plażę, aby się z nią pożegnać. Mimo odpływu
oceanu i tym samym szerokiej plaży, z której pozbierałem jeszcze
sporo muszelek, na łowiska wypływały rybackie łodzie.
Widok
przebijających się przez wysokie fale rybackich łodzi był
fascynujący.
Do tego stopnia był to zadziwiający widok, że nawet okoliczni rolnicy z
zaciekawieniem przyglądali się poczynaniom rybaków, po przyjeździe
na plażę na swoich koniach.
Rybaków
wypływających z rana na łowiska Oceanu Spokojnego, gdzieś tak w
połowie na wysokości zachodniego Ekwadoru, żegnały ich żony i
dzieci.
Ten widok
startującej niemal jak do lotu łodzi rybackiej w Canoa będę długo
pamiętał.
Skończyła się sesja zdjęciowa. Przyszedł czas na
dalszą podróż po Ekwadorze. Naszymi kolejnymi docelowymi miastami
były Perdenales, a następnie San Domingo.
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz
Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz