poniedziałek, 16 maja 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 19

Jak tam było podczas waszego sześciotygodniowego pobytu w Ekwadorze? Pytają mnie znajomi. Trudno jest odpowiedzieć jednym zdaniem. Najczęściej jednak mówię, że było bardzo ciepło, wręcz upalnie, ogólnie brudnawo, jedzenie mało urozmaicone w porównaniu do polskiego. Było bezpiecznie dzięki dużej ilości policji i służb ochrony, no i spotkaliśmy wielu życzliwych wobec nas ludzi.
 

Ekwador, ku naszemu zaskoczeniu, to doskonale rozwinięta komunikacja autobusowa, z pięknymi dużymi dworcami. Nasz gdański PKS, to niechlubny zabytek z minionej epoki. Tylko jeden raz, i to z własnego wyboru, spaliśmy pod namiotami, w nocy odczuwając chłód (opis w części 4). Kwaterowaliśmy się w hostelach, płacąc po około 10 dolarów od osoby za dobę. Nie wszystkie serwowały śniadania.


Dotychczas zwiedziliśmy 16 miast, docierając do nich doskonale rozwiniętą komunikacją autobusową. Po wylądowaniu 15 lutego 2016 roku w ekwadorskiej stolicy Quito, mieszkaliśmy i byliśmy kolejno w takich m.in. miastach, jak: Banios, Riobamba, Puyo, Lacacumba, Alausi, Cuenca, Loja, Guayaguil, Salinas, Puerto Lopez, Manta, Monte Cristi i Bahia.


Przez sprzyjający nam przypadek 14 marca 2016 roku znaleźliśmy się w rybackiej miejscowości Canoa. Tak nas ona zauroczyła, że zamieszkaliśmy w niej na cztery doby, w hostelu Coco Loco zlokalizowanym tuż nad brzegiem Oceanu Spokojnego.


Większość czasu spędzaliśmy na plaży przyglądając się pracy miejscowych rybaków. Podziwialiśmy jak rodzicom pomagają ich dzieci w załadunku sieci na łódź.


Około południa przy odpływie, a przez to szerokiej na około sto metrów plaży, trzeba było łodzie rybackie na drewnianych palach przepychać w stronę wody. Nie jest to takie łatwe, bo łódź swoje waży i trudno ją przetransportować po piachu.


Wśród kilkudziesięciu łodzi, tylko jedna miała na stałe zamocowane rusztowania, aby na łowisku w piekącym słońcu rozpostrzeć na nich ochronne plandeki.


Mnie najbardziej fascynował widok łodzi rybackich próbujących przebić się przez silne przybrzeżne wysokie fale, aby wypłynąć na łowiska. Niektóre z łodzi stawały niemal w pionie, przypominając start samolotów w powietrze do góry.


Tym niemal ekwilibrystycznym poczynaniom rybaków z trwogą przyglądały się ich żony, rodzice, babcie, które przyszły na plażę z wnukami.


Pobyt na ekwadorskiej piaszczystej plaży, dzieci wykorzystywały do takich samych zabaw jak u nas nad Bałtykiem.


Po południu przedostatniego dnia pobytu w Canoa poszliśmy przejść się po pobliskich sklepach na zakupy. W jednym z ulicznych sklepów przy nabywaniu koszulek z napisem Canoa, tj. miejscowości w której mieszkaliśmy, mogliśmy przejrzeć się w przenośnym lustrze. Młoda ekspedientka była uczynna i zadowolona z naszych sporych zakupów.


W tym samym sklepie, dzięki chyba zapachowi lub bogatej kolorystyce rozwieszonych ciuchów, latało kilka ciekawie ubarwionych motyli.


Jeden z naszej trójki podróżników Janusz Nowak zaniósł do pobliskiej pralni swoje ciuchy, które po krótkim czasie czyste odebrał i za 2,5 kg zapłacił 3,25 dolarów. Ja w tym czasie w sąsiednim ośrodku wczasowym, najbardziej chyba ekskluzywnym w Canoa, podziwiałem uroczą turystkę, która pod natchnieniem Buddy nawiązywała kontakt ze światem poprzez internet.
W tym samym ośrodku, pod palmami stał stół do ping ponga. Rozegrałem z Januszem trzy sety i je przegrałem 7:11. Ale tylko dlatego, bo miałem problemy z kręgosłupem.


Wróciliśmy do hostelu Coco Loco i okazało się, że podczas naszej nieobecności, obok naszego pokoju zakwaterowała się młoda para pochodząca z Peru. Urocza brunetka z naszego wspólnego tarasu próbowała zrobić zdjęcie zachodzącego słońca.
 

Poprosiłem rosłą Peruwiankę, aby zbliżyła się do mnie. Podeszła z niepewnością, ale jak zobaczyła jak piękny mamy widok słońca z okna naszego pokoju, była nim niezmiernie zaskoczona.


Tego dnia w naszym hostelu zakwaterowała się też inna młoda para z Kolumbii, wyposażona w doskonały sprzęt do fotografowania. Tą zakochaną w sobie parę zobaczyłem pod wieczór, jak robiła z plaży zdjęcia zachodowi słońca. 

A słońce inaczej wyglądało z tarasu, a całkowicie inaczej z plaży, gdzie odbijało się od lustra wody. 


Tego naszego ostatniego wieczoru w Canoa zachód słońca przy braku chmur trwał wyjątkowo długo.


Jeszcze silne promienie zachodzącego słońca wykorzystywali plażowicze.


Ostatniego dnia pobytu w Canoa 18 marca 2016 roku, przy pięknym porannym słońcu, poszedłem po raz ostatni na plażę, aby się z nią pożegnać. Mimo odpływu oceanu i tym samym szerokiej plaży, z której pozbierałem jeszcze sporo muszelek, na łowiska wypływały rybackie łodzie.


Widok przebijających się przez wysokie fale rybackich łodzi był fascynujący.


Do tego stopnia był to zadziwiający widok, że nawet okoliczni rolnicy z zaciekawieniem przyglądali się poczynaniom rybaków, po przyjeździe na plażę na swoich koniach.


Rybaków wypływających z rana na łowiska Oceanu Spokojnego, gdzieś tak w połowie na wysokości zachodniego Ekwadoru, żegnały ich żony i dzieci.


Ten widok startującej niemal jak do lotu łodzi rybackiej w Canoa będę długo pamiętał. 
Skończyła się sesja zdjęciowa. Przyszedł czas na dalszą podróż po Ekwadorze. Naszymi kolejnymi docelowymi miastami były Perdenales, a następnie San Domingo.

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz