środa, 4 maja 2016

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 17

Podczas kolejnego dnia pobytu w ekwadorskiej miejscowości Canoa, leżącej tuż nad brzegiem Oceanu Spokojnego, z rana po śniadaniu, w połowie marca 2016 roku, wspólnie wybraliśmy się na dłuższy spacer.


W centrum niewielkich zabudowań dostrzegliśmy napis Canoa. Był wymalowany na budynku wewnątrz którego mieściła się jedna z kilku wypożyczalni sprzętu wodniackiego.


Takim wodniackim sprzętem są także niewielkich rozmiarów deski surfingowe wbite w plażowy piasek i czekające na amatorów ślizgania się po falach.


Już z rana można spotkać na plaży sprzedawcę kapeluszy i okularów.


Niezatapialne deski były wbite w plażowy piach w różnych miejscach i czekały na amatorów surfingu. Koszt wynajmu był w miarę przystępny cenowo.


Droga, którą podążaliśmy brzegiem oceanu, prowadziła też przez ciekawej konstrukcji most przewieszony nad rzeką.


Tuż za mostem po prawej stronie znajdował się za ogrodzeniem strzeżony przez wartownika ośrodek wypoczynkowy. Wśród zieleni w rzędzie stało kilka drewnianych bungalowów, a przy recepcji niewielki basenik.



Idąc brzegiem dotarliśmy do naturalnej przeszkody w postaci wysokich skał. Na końcu zatoki dostępnej dla pieszych, ktoś wybudował szałas z wyrzuconych przez ocean patyków i desek Robiło to niesamowite wrażenie. Pozwalało wrócić wspomnieniami do czytanych za młodu książek przygodowych.




Nasyciwszy się pięknymi widokami i wspomnieniami, tym samym brzegiem wracaliśmy do naszego hostelu. Na tym samym pokonywanym przez nas moście, tym razem siedzieli rozmarzeni lokalni chłopcy wypatrujący co ładniejsze dziewczyny przechadzające się po plaży.



Po dwóch godzinach spaceru wróciliśmy do naszego hostelu „Coco loco”. Podczas konsumpcji w cieniu tropikalnej roślinności drugiego śniadania, od strony piaszczystego deptaku zajechał ładny samochód. Wysiadły z niego dwie osoby kierując się od razu w naszą stronę. Z uśmiechem na ustach przedstawili się nam – ona Raquel Loor, a on Torge Sehendo. Oboje z Escuela Superior Politecnica del Litoral (ESPOL). Wśród turystów odwiedzających Ekwador przeprowadzają ankietę na temat doświadczeń w marketingu miejsc turystycznych i produktów globalnych rynków turystycznych.
Zaoferowali nam do wypełnienia po jednej z dwóch ankiet, krótszą w języku angielskim lub dłuższą w języku hiszpańskim, składającą się z pięciu stron. W tej dłuższej było więcej pytań i wariantów odpowiedzi. A pytania dotyczyły m.in. celu i terminu przyjazdu, miejsca i warunków zamieszkiwania w Ekwadorze, zastosowanych metod aby skorzystać z usługi turystycznej.



Z tłumaczeniem niektórych pytań z hiszpańskiego na język polski i ich zrozumieniem było trochę kłopotu. Pytano o ocenę estetyczną Ekwadoru, jego przystosowania dla potrzeb turystów. Ale były też i łatwe pytania, jak na przykład: - Ile pieniędzy przeznaczasz rocznie na cele turystyczne? Było kilka wariantów odpowiedzi: do 3 tys. dolarów, od 3 do 5 tys., od 5 do 8 tys. i powyżej. Ile pieniędzy planujesz wydać podczas tej podróży po Ekwadorze?
Kolejne pytanie dotyczyło stosowanych metod płatności podczas różnych zakupów. Opisywaliśmy to w poprzednich częściach tej relacji. Jak nas zaskoczyła uczynność pracowników bankowych, którzy służyli pomocą przy pobieraniu przez nas pieniędzy używając kart bankowych. I to w miejscach dla nas egzotycznych, bo w rybackich małych miasteczkach, w których placówka bankowa znajdowała się tuż przy plaży w porcie rybackim.


Tak było w miejscowości Puerto Lopez, w której tuż przy plaży znajdowała się siedziba Banco Pichincha i bez problemu, ale z pomocą pracownika ochrony, pobrałem 200 dolarów (opis w części 8 i 9 relacji). 
Zdziwiło mnie jednak, że pobrane banknoty były bardzo zużyte, czego u nas w Polsce jakoś nie doświadczyłem.
Nasi ekwadorscy ankieterzy nie byli tym zaskoczeni. Pieniądze, w tym przypadku amerykańskie dolary obowiązujące w Ekwadorze, są w ciągłym obiegu i nie ma czasu na ich wymianę na nowe w tak odległych zakątkach kraju.


Po wypełnieniu trzech ankiet, dwóch w języku angielskim i jednej w hiszpańskim, ankieterzy dla udokumentowania swojej pracy zrobili nam zdjęcia. My w rewanżu podarowaliśmy im po czerwonym długopisie z napisem „Jestem z Gdańska” oraz po odznace z godłem Sopotu, również robiąc sobie z nimi wspólne pamiątkowe zdjęcie.


Odpowiedziawszy na wiele pytań związanych z turystyką i czynnym wypoczynkiem, raptem jeden z naszej trójki podróżników Janusz Nowak postanowił popływać na falach przy użyciu deski surfingowej. Dopytał się o ceny wynajmu w pobliskiej wypożyczalni. W zależności od długości deski i czasu wypożyczenia, ceny kształtowały się od 5 do 20 dolarów.


Traf chciał, że przy naszym hostelu z taką deską wracał z plaży nasz lokalny sąsiad. Nie robił problemu gdy poprosiliśmy go o wypożyczenie jego deski, aby sobie na niej z godzinę popływać. Zgodził się nawet na połowę ceny, tj. zaledwie 2 dolary. 
Z takim pływaniem na falach nie ma żartów. Przed wejściem do wody postanowiliśmy zatem zrobić sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.


Z naszej trójki tylko Janusz odważył się wykorzystać długie i wysokie fale do popływania na desce. Przez cały czas pilnował go młodszy około pięcioletni brat właściciela deski. Nawet się rozpłakał z tego powodu, że ktoś obcy pływa na desce jego starszego brata. Widocznie nic nie wiedział o tym, że jego starszy brat ją nam wypożyczył.


Janusz tym swoim pływaniem na falach musiał zrobić spore wrażenie na plażowiczach. Z kilkuosobowej grupy jedna z odważniejszych pań poprosiła o zrobienie jej wspólnego zdjęcia właśnie z wybranym przez nią Januszem.


Towarzysząca tej kobiecie rodzina i znajomi mieli niezły ubaw z tej zabawnej sytuacji. A to dlatego, bo oprócz wspólnego pozowanego zdjęcia, odważna Ekwadorka na pożegnanie wycałowała naszego polskiego Janusza, rodem z pomorskiego Kociewia.


W takiej dwuznacznej sytuacji postanowiłem sam poszukać plażowego szczęścia. W pojedynkę udałem się na spacer w przeciwną do poranka lewą stronę. Po drodze napotkałem samotną bardzo ładną lalkę, tyle że nic nie mówiącą.


W pobliżu tej samotnej plażowiczki znajdował się zatopiony w tropikalnej zieleni okazały ośrodek wypoczynkowy z wydzielonym miejscem do lądowania śmigłowców.


Myśmy dotarli do Canoa autobusem, z wcześniejszym przylotem z holenderskiego Amsterdamu do ekwadorskiej stolicy Quito. Z niej podążaliśmy Andami na południe, po czym wracaliśmy na północ brzegiem oceanicznym.
Na pocieszenie kończącego się dnia pozostało mi zrobienie zdjęcia zachodzącego słońca nad Oceanem Spokojnym u wybrzeży kontynentu Ameryki Południowej. (cdn)

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz