Podczas kolejnego dnia pobytu w
ekwadorskiej miejscowości Canoa, leżącej tuż nad brzegiem Oceanu
Spokojnego, z rana po śniadaniu, w połowie marca 2016 roku,
wspólnie wybraliśmy się na dłuższy spacer.
W centrum
niewielkich zabudowań dostrzegliśmy napis Canoa. Był wymalowany na
budynku wewnątrz którego mieściła się jedna z kilku wypożyczalni
sprzętu wodniackiego.
Takim wodniackim
sprzętem są także niewielkich rozmiarów deski surfingowe
wbite w plażowy piasek i czekające na amatorów ślizgania się po
falach.
Już z rana można
spotkać na plaży sprzedawcę kapeluszy i okularów.
Niezatapialne
deski były wbite w plażowy piach w różnych miejscach i czekały
na amatorów surfingu. Koszt wynajmu był w miarę przystępny
cenowo.
Droga, którą
podążaliśmy brzegiem oceanu, prowadziła też przez ciekawej
konstrukcji most przewieszony nad rzeką.
Tuż za mostem po
prawej stronie znajdował się za ogrodzeniem strzeżony przez
wartownika ośrodek wypoczynkowy. Wśród zieleni w rzędzie stało
kilka drewnianych bungalowów, a przy recepcji niewielki basenik.
Idąc
brzegiem dotarliśmy do naturalnej przeszkody w
postaci wysokich skał. Na końcu zatoki dostępnej dla pieszych,
ktoś wybudował szałas z wyrzuconych przez ocean patyków i desek
Robiło to niesamowite wrażenie. Pozwalało wrócić wspomnieniami
do czytanych za młodu książek przygodowych.
Nasyciwszy się
pięknymi widokami i wspomnieniami, tym samym brzegiem wracaliśmy do
naszego hostelu. Na tym samym pokonywanym przez nas moście, tym
razem siedzieli rozmarzeni lokalni chłopcy wypatrujący co
ładniejsze dziewczyny przechadzające się po plaży.
Po dwóch godzinach spaceru
wróciliśmy do naszego hostelu „Coco loco”. Podczas konsumpcji w
cieniu tropikalnej roślinności drugiego śniadania, od strony
piaszczystego deptaku zajechał ładny samochód. Wysiadły z niego
dwie osoby kierując się od razu w naszą stronę. Z uśmiechem na
ustach przedstawili się nam – ona Raquel Loor,
a on Torge Sehendo.
Oboje z Escuela Superior Politecnica
del Litoral (ESPOL). Wśród turystów odwiedzających Ekwador
przeprowadzają ankietę na temat doświadczeń
w marketingu miejsc turystycznych i produktów globalnych
rynków turystycznych.
Zaoferowali nam do
wypełnienia po jednej z dwóch ankiet, krótszą w języku
angielskim lub dłuższą w języku hiszpańskim, składającą się
z pięciu stron. W tej dłuższej było więcej pytań i wariantów
odpowiedzi. A pytania dotyczyły m.in. celu i terminu przyjazdu,
miejsca i warunków zamieszkiwania w Ekwadorze, zastosowanych metod
aby skorzystać z usługi turystycznej.
Z
tłumaczeniem niektórych pytań z hiszpańskiego na język polski i
ich zrozumieniem było trochę kłopotu. Pytano o ocenę estetyczną
Ekwadoru, jego przystosowania dla potrzeb turystów.
Ale
były też i łatwe pytania, jak na przykład: - Ile pieniędzy
przeznaczasz rocznie na cele turystyczne? Było kilka wariantów
odpowiedzi: do 3 tys. dolarów, od 3 do 5 tys., od 5 do 8 tys. i
powyżej. Ile pieniędzy planujesz wydać podczas tej podróży po
Ekwadorze?
Kolejne
pytanie dotyczyło stosowanych metod płatności podczas różnych
zakupów. Opisywaliśmy to w poprzednich częściach tej relacji. Jak
nas zaskoczyła uczynność pracowników bankowych, którzy służyli
pomocą przy pobieraniu przez nas pieniędzy używając kart
bankowych. I to w miejscach dla nas egzotycznych, bo w rybackich
małych miasteczkach, w których placówka bankowa znajdowała się
tuż przy plaży w porcie rybackim.
Tak
było w miejscowości Puerto Lopez, w której tuż przy plaży
znajdowała się siedziba Banco Pichincha i bez problemu, ale z
pomocą pracownika ochrony, pobrałem 200 dolarów (opis w części 8
i 9 relacji).
Zdziwiło mnie jednak, że pobrane banknoty były bardzo zużyte, czego u nas w Polsce jakoś nie doświadczyłem.
Zdziwiło mnie jednak, że pobrane banknoty były bardzo zużyte, czego u nas w Polsce jakoś nie doświadczyłem.
Nasi
ekwadorscy ankieterzy nie byli tym zaskoczeni. Pieniądze, w tym
przypadku amerykańskie dolary obowiązujące w Ekwadorze, są w
ciągłym obiegu i nie ma czasu na ich wymianę na nowe w tak
odległych zakątkach kraju.
Po
wypełnieniu trzech ankiet, dwóch w języku angielskim i jednej w
hiszpańskim, ankieterzy dla udokumentowania swojej pracy zrobili nam
zdjęcia. My w rewanżu podarowaliśmy im po czerwonym długopisie z
napisem „Jestem z Gdańska” oraz po odznace z godłem Sopotu,
również robiąc sobie z nimi wspólne pamiątkowe zdjęcie.
Odpowiedziawszy na
wiele pytań związanych z turystyką i czynnym wypoczynkiem, raptem
jeden z naszej trójki podróżników Janusz Nowak postanowił
popływać na falach przy użyciu deski surfingowej. Dopytał się
o ceny wynajmu w pobliskiej wypożyczalni. W zależności od długości
deski i czasu wypożyczenia, ceny kształtowały się od 5 do 20
dolarów.
Traf chciał, że
przy naszym hostelu z taką deską wracał z plaży nasz lokalny sąsiad.
Nie robił problemu gdy poprosiliśmy go o wypożyczenie jego deski,
aby sobie na niej z godzinę popływać. Zgodził się nawet na
połowę ceny, tj. zaledwie 2 dolary.
Z takim pływaniem na falach nie ma żartów. Przed wejściem do wody postanowiliśmy zatem zrobić sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.
Z takim pływaniem na falach nie ma żartów. Przed wejściem do wody postanowiliśmy zatem zrobić sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie.
Z naszej trójki
tylko Janusz odważył się wykorzystać długie i wysokie fale do
popływania na desce. Przez cały czas pilnował go młodszy około
pięcioletni brat właściciela deski. Nawet się rozpłakał z tego
powodu, że ktoś obcy pływa na desce jego starszego brata.
Widocznie nic nie wiedział o tym, że jego starszy brat ją nam
wypożyczył.
Janusz tym swoim
pływaniem na falach musiał zrobić spore wrażenie na plażowiczach.
Z kilkuosobowej grupy jedna z odważniejszych pań poprosiła o
zrobienie jej wspólnego zdjęcia właśnie z wybranym przez nią
Januszem.
Towarzysząca tej
kobiecie rodzina i znajomi mieli niezły ubaw z tej zabawnej
sytuacji. A to dlatego, bo oprócz wspólnego pozowanego zdjęcia,
odważna Ekwadorka na pożegnanie wycałowała naszego polskiego
Janusza, rodem z pomorskiego Kociewia.
W takiej
dwuznacznej sytuacji postanowiłem sam poszukać plażowego
szczęścia. W pojedynkę udałem się na spacer w przeciwną do
poranka lewą stronę. Po drodze napotkałem samotną bardzo ładną
lalkę, tyle że nic nie mówiącą.
W pobliżu tej
samotnej plażowiczki znajdował się zatopiony w tropikalnej zieleni okazały ośrodek wypoczynkowy
z wydzielonym miejscem do lądowania śmigłowców.
Myśmy dotarli do
Canoa autobusem, z wcześniejszym przylotem z holenderskiego
Amsterdamu do ekwadorskiej stolicy Quito. Z niej podążaliśmy Andami na południe, po czym wracaliśmy na północ brzegiem oceanicznym.
Na pocieszenie kończącego
się dnia pozostało mi zrobienie zdjęcia zachodzącego słońca nad
Oceanem Spokojnym u wybrzeży kontynentu Ameryki Południowej. (cdn)
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz
Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz