czwartek, 14 lipca 2016

Żabie udka i ślimaki po Euro 2016

Podczas Euro 2016 w Paryżu nie miało się odczucia, że odbywają się Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Dopiero w obrębie stadionu gromadzące się grupy kibiców świadczyły o tym, że za kilka godzin rozegrany zostanie finał pomiędzy gospodarzami czyli reprezentacją Francji przeciw Portugalii.

Do Paryża doleciałem samolotem z Warszawy. Już o wiele wcześniej poprzez internet oficjalnie kupiłem bilet na ten finał, płacąc sporo, bo aż 900 euro.
Za mecz finałowy podczas mistrzostw świata w 2014 roku rozgrywany w Rio de Janeiro zapłaciłem - według oficjalnego cennika FIFA - tysiąc dolarów amerykańskich. Wtedy tymi mistrzostwami żyła cała Brazylia. Tam do finału weszła Argentyna i Niemcy, które dopiero pod koniec dogrywki strzeliły zwycięskiego gola.

Przy doskonałej obronie niemieckiej, nie strzelił gola dla swojej narodowej reprezentacji nawet słynny Argentyńczyk Lionel Messi - prawdopodobnie najlepszy piłkarz w historii piłki nożnej (na zdjęciu powyżej).

Tam, aby wejść choćby w obręb słynnego stadionu Maracana, mieszczącego po modernizacji ponad 78 tys. kibiców, musiałem przejść trzy szwadrony zwarto ustawionej policji. Była to najdroższa impreza w historii Brazylii.

W uroczym krajobrazowo Rio de Janeiro, był to także rekordowy mundial pod względem wydatków na ochronę i zapewnienie bezpieczeństwa. Dużo policji i wojska było też na mieście. Koszty tej operacji przekroczyły 600 mln euro. Oznaczało to, że uczestników imprezy i kibiców strzegło o 22 proc. więcej funkcjonariuszy niż podczas mundialu w RPA 2010 roku. Natomiast w Paryżu tych uzbrojonych struktur prawie się nie widziało.

Na finał w stolicy Francji wylosowałem rząd 25 na istniejących 28, i miałem swoje wyznaczone miejsce pośród prawie 76 tys. kibiców. Noc przedmeczową przespałem w hotelu Avenir, płacąc 80 euro, bez śniadania. Miałem tylko 20 minut jazdy metrem do stadionu.

Po drodze do metra zjadłem na mieście doskonałego hamburgera (zdjęcie powyżej) i smaczne francuskie serki.
Metro francuskie stawiam na ostatnim miejscu pod względem czystości, po kanadyjskim w Toronto, które znam osobiście, no i po włoskim i warszawskim. Z tej czwórki – w mojej ocenie – to warszawskie jest najczystsze.
Na stadion w Paryżu dojechałem już o 18,30, tj. pół godziny po jego otwarciu dla kibiców, a na 2,5 godz. przed rozpoczęciem meczu finałowego. Był tylko jeden szwadron służb ochronnych, któremu należało okazać bilet.

Po dotarciu do mego środkowego sektora mogłem się w nim swobodnie poruszać. Podczas rozgrzewki stałem nawet przy murawie i robiłem zdjęcia piłkarzom.

Jak tak oceniam, to na widowni jedną piątą stanowili kibice z Portugalii. Byli doskonale zorganizowani. Jednakowo poubierani, z ogromną rozpostartą na początku meczu narodową flagą. Mimo, że było ich znacznie mniej od Francuzów, byli o wiele głośniejsi. Mieli zorganizowany dźwiękowy, bardzo donośny doping i to przez cały mecz, wraz z dogrywką.

Muszę przyznać, że stadion Maracana w Rio dr Janeiro ma wygodniejsze i przestronniejsze siedzenia, co potwierdza powyższe zdjęcie.
Te w Paryżu są zbyt twarde i wąskie, jak na trzy godziny siedzenia.
Podczas przerwy udaliśmy się wraz ze znajomym do stadionowego sklepu. Było bardzo ciepło i chciało się pić. Aby ugasić pragnienie, z kubeczków plastikowych o pojemności 0,33 litra, wypiłem cztery bezalkoholowe piwa, płacąc za każdy kubek po... 7 euro, tj. około 30 polskich złotych.

Podczas meczu finałowego w Brazylii było dostępne „normalne” piwo w cenie 5 dolarów za pół litra, też podawane w plastikowych kubkach. I jakoś kibice się nim nie upili. Tam rząd musiał nawet wydać specjalne zezwolenie, aby podczas tych mistrzostw na stadionie można było spożywać piwo. Nie to co w Niemczech, na każdym meczu, nawet ligowym, można kupić „normalne” piwo i wypić z półlitrowych kubków również plastikowych.

Szkoda, że w Paryżu na stadionie nie było hamburgerów, a jedynie hod dogi w cenie 6 euro porcja.
Nie podobało mi się to, że sfaulowano brutalnie portugalskiego napastnika Cristiano Ronaldo, którego trzeba było znieść na noszach z boiska. Takie faule powinny być surowiej karane.

Po wygranej Portugalii dopiero pod koniec dogrywki, a więc podobnie jak podczas brazylijskich mistrzostw świata, tyle, że tam wygrały Niemcy z Argentyną, tutaj szalała portugalska publiczność.
Mam naoczne porównanie tych dwóch wielkich imprez piłkarskich i mogę stwierdzić, że przebieg meczu finałowego w Paryżu był ciekawszy niż tego w Rio de Janeiro. Ale ten brazylijski był o wiele ostrzej chroniony i o wiele lepiej przeprowadzony. 
Tu po meczu w Paryżu tworzyły się zatory opuszczających stadion kibiców. A to dlatego, bo na wszystkie rodzaje komunikacji, w tym i na metro, trzeba było kupić sobie bilet. Przez to tworzyły się ogromne kolejki.

W Rio de Janeiro posiadanie biletu z meczu finałowego upoważniało tego dnia do skorzystania bezpłatnego z komunikacji miejskiej. Dzięki temu ogromny stadion i jego okolice szybko opustoszały.

W Paryżu po meczu byliśmy z kolegą Cezarym nieco głodni i poszliśmy coś oryginalnego przegryźć. Jako że byliśmy we Francji kupiliśmy danie ze ślimaków (zdjęcie powyżej).

Takie ślimakowe danie, to jedynie mała przekąska. Dodatkowo więc zamówiliśmy... żabie udka. Każda porcja w cenie 25 euro. Przyznam szczerze, że oba dania to nic nadzwyczajnego, mi one nie podeszły smakowo, bo były zbyt mdłe. Może bym tego nie wyczuł, gdybym oglądał mecz finałowy francuzów z polakami.
Żałuję bardzo, że do paryskiego finału nie weszli Polacy, a mieli bardzo duże szanse. No, ale przegrali mecz ćwierćfinałowy z późniejszymi mistrzami Europy - Portugalią, która w finale ME pokonała aktualnego mistrza świata Niemcy.
Ciekawe, czy nasza futbolowa reprezentacja zakwalifikuje się na mistrzostwa świata, które za dwa lata odbędą się w Rosji? Oczywiście, że na te piłkarskie zmagania też się wybieram!

Tekst i zdjęcia: Bartosz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz