Podczas
Euro 2016 w Paryżu nie miało się odczucia, że odbywają się
Mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Dopiero w obrębie stadionu
gromadzące się grupy kibiców świadczyły o tym, że za kilka
godzin rozegrany zostanie finał pomiędzy gospodarzami czyli
reprezentacją Francji przeciw Portugalii.
Do
Paryża doleciałem samolotem z Warszawy. Już
o wiele wcześniej poprzez internet oficjalnie kupiłem bilet na ten
finał, płacąc sporo, bo aż 900 euro.
Za
mecz finałowy podczas mistrzostw świata w 2014 roku rozgrywany w
Rio de Janeiro zapłaciłem - według oficjalnego cennika FIFA -
tysiąc dolarów amerykańskich.
Wtedy
tymi mistrzostwami żyła cała Brazylia. Tam do finału weszła
Argentyna i Niemcy, które dopiero pod koniec dogrywki strzeliły
zwycięskiego gola.
Przy
doskonałej obronie niemieckiej, nie strzelił gola dla swojej
narodowej reprezentacji nawet słynny Argentyńczyk Lionel
Messi
-
prawdopodobnie najlepszy piłkarz
w historii piłki nożnej (na zdjęciu powyżej).
Tam,
aby wejść choćby w obręb słynnego stadionu Maracana,
mieszczącego po modernizacji ponad 78 tys. kibiców, musiałem
przejść trzy szwadrony zwarto ustawionej policji. Była to
najdroższa impreza w historii Brazylii.
W
uroczym krajobrazowo Rio de Janeiro, był to także rekordowy mundial
pod względem wydatków na ochronę i zapewnienie bezpieczeństwa.
Dużo policji i wojska było też na mieście. Koszty tej operacji
przekroczyły 600 mln euro. Oznaczało to, że uczestników imprezy i
kibiców strzegło o 22 proc. więcej funkcjonariuszy niż podczas
mundialu w RPA 2010 roku. Natomiast w Paryżu tych uzbrojonych
struktur prawie się nie widziało.
Na
finał w stolicy Francji wylosowałem rząd 25 na istniejących 28, i
miałem swoje wyznaczone miejsce pośród prawie 76 tys. kibiców.
Noc
przedmeczową przespałem w hotelu Avenir, płacąc 80 euro, bez
śniadania. Miałem tylko 20 minut jazdy metrem do stadionu.
Po
drodze do metra zjadłem na mieście doskonałego hamburgera (zdjęcie
powyżej) i smaczne francuskie serki.
Metro
francuskie stawiam na ostatnim miejscu pod względem czystości, po
kanadyjskim w Toronto, które znam osobiście, no i po włoskim i
warszawskim. Z tej czwórki – w mojej ocenie – to warszawskie
jest najczystsze.
Na
stadion w Paryżu dojechałem już o 18,30, tj. pół godziny po jego
otwarciu dla kibiców, a na 2,5 godz. przed rozpoczęciem meczu
finałowego. Był tylko jeden szwadron służb ochronnych, któremu
należało okazać bilet.
Po
dotarciu do mego środkowego sektora mogłem się w nim swobodnie
poruszać. Podczas rozgrzewki stałem nawet przy murawie i robiłem
zdjęcia piłkarzom.
Jak
tak oceniam, to na widowni jedną piątą stanowili kibice z
Portugalii. Byli doskonale zorganizowani. Jednakowo poubierani, z
ogromną rozpostartą na początku meczu narodową flagą. Mimo, że
było ich znacznie mniej od Francuzów, byli o wiele głośniejsi.
Mieli zorganizowany dźwiękowy, bardzo donośny doping i to przez
cały mecz, wraz z dogrywką.
Muszę
przyznać, że stadion Maracana w Rio dr Janeiro ma wygodniejsze i
przestronniejsze siedzenia, co potwierdza powyższe zdjęcie.
Te
w Paryżu są zbyt twarde i wąskie, jak na trzy godziny siedzenia.
Podczas
przerwy udaliśmy się wraz ze znajomym do stadionowego sklepu. Było
bardzo ciepło i chciało się pić. Aby ugasić pragnienie, z
kubeczków plastikowych o pojemności 0,33 litra, wypiłem cztery
bezalkoholowe piwa, płacąc za każdy kubek po... 7 euro, tj. około
30 polskich złotych.
Podczas
meczu finałowego w Brazylii było dostępne „normalne” piwo w
cenie 5 dolarów za pół litra, też podawane w plastikowych
kubkach. I jakoś kibice się nim nie upili. Tam rząd musiał nawet
wydać specjalne zezwolenie, aby podczas tych mistrzostw na stadionie
można było spożywać piwo. Nie to co w Niemczech, na każdym
meczu, nawet ligowym, można kupić „normalne” piwo i wypić z
półlitrowych kubków również plastikowych.
Szkoda,
że w Paryżu na stadionie nie było hamburgerów, a jedynie hod dogi
w cenie 6 euro porcja.
Nie
podobało mi się to, że sfaulowano brutalnie portugalskiego
napastnika Cristiano Ronaldo, którego trzeba było znieść na
noszach z boiska. Takie faule powinny być surowiej karane.
Po
wygranej Portugalii dopiero pod koniec dogrywki, a więc podobnie jak
podczas brazylijskich mistrzostw świata, tyle, że tam wygrały
Niemcy z Argentyną, tutaj szalała portugalska publiczność.
Mam
naoczne porównanie tych dwóch wielkich imprez piłkarskich i mogę
stwierdzić, że przebieg meczu finałowego w Paryżu był ciekawszy
niż tego w Rio de Janeiro. Ale ten brazylijski był o wiele ostrzej
chroniony i o wiele lepiej przeprowadzony.
Tu po meczu w Paryżu
tworzyły się zatory opuszczających stadion kibiców. A to dlatego,
bo na wszystkie rodzaje komunikacji, w tym i na metro, trzeba było
kupić sobie bilet. Przez to tworzyły się ogromne kolejki.
W
Rio de Janeiro posiadanie biletu z meczu finałowego upoważniało
tego dnia do skorzystania bezpłatnego z komunikacji miejskiej.
Dzięki temu ogromny stadion i jego okolice szybko opustoszały.
W
Paryżu po meczu byliśmy z kolegą Cezarym nieco głodni i poszliśmy
coś oryginalnego przegryźć. Jako że byliśmy we Francji kupiliśmy
danie ze ślimaków (zdjęcie powyżej).
Takie
ślimakowe danie, to jedynie mała przekąska. Dodatkowo więc
zamówiliśmy... żabie udka. Każda porcja w cenie 25 euro. Przyznam
szczerze, że oba dania to nic nadzwyczajnego, mi one nie podeszły
smakowo, bo były zbyt mdłe. Może bym tego nie wyczuł, gdybym
oglądał mecz finałowy francuzów z polakami.
Żałuję
bardzo, że do paryskiego finału nie weszli Polacy, a mieli bardzo
duże szanse. No, ale przegrali mecz ćwierćfinałowy z późniejszymi
mistrzami Europy - Portugalią, która w finale ME pokonała
aktualnego mistrza świata Niemcy.
Ciekawe,
czy nasza futbolowa reprezentacja zakwalifikuje się na mistrzostwa
świata, które za dwa lata odbędą się w Rosji? Oczywiście, że
na te piłkarskie zmagania też się wybieram!
Tekst
i zdjęcia: Bartosz Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz