Trzymając się chronologii w naszej blogowej relacji, to rejs statkiem był kolejnym punktem wykupionej wycieczki za 17 dolarów od osoby, podczas naszego pobytu w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc. Rozsiedliśmy się w trójkę na górnym osłonecznionym pokładzie, oczywiście obok europejskich „białasek”. Były dwie, chyba Brytyjki, wyjątkowo małomówne i skupione na sobie. Ale raczej nie wyglądały na… lesbijki.
Już o wiele bardziej
sympatyczne były Wietnamki. To od nich załoga statku zaczęła zbierać oferty na
dania z owoców morza.
Zanim jednak doszło do
lunchu, zaproszono wszystkich uczestników wycieczki do połowów ryb. Polegało to
na odwijaniu i zwijaniu żyłki na ręczny, wykonany z plastiku kołowrotek. Jako pierwszy rybkę złapał
stojący obok nas starszy wiekiem Wietnamczyk. Cieszył się z tego faktu
niesamowicie. Gdzieś po kwadransie miał już łzy w oczach, bo kolejną rybkę
wyłowiła jego członkini rodziny i z tych emocji haczyk wbił mu się w palec
ręki.
Po chwili już kolejny młodszy wiekiem Wietnamczyk wyciągnął z wody rybkę na żyłce. Ależ był z tego dumny. Cała jego
rodzina i liczni znajomi zaczęli robić mu zdjęcia.
Ba, rybka stała się nawet
przechodnią i ta cała rodzina i znajomi zaczęli sobie robić indywidualnie
zdjęcia z tym samym okazem dyndającym na żyłce.
Doszliśmy do wniosku, że pod
wodą jakiś płetwonurek chyba nadziewał rybki na haczyki Wietnamczyków.
Kociewiak Janusz Nowak do tego
stopnia był tym faktem zdegustowany i tym, że na próżno to rozwijał to zwijał
żyłkę, że markotny siadł na rufie statku i chłodził złe emocje… mrożoną
kawą.
Markotnego Janusza Nowaka z Kociewia nawet nie
rozweselił widok młodych Wietnamek robiących sobie pamiątkowe zdjęcia na
dziobie naszego turystycznego statku.
Kociewiakowi Januszowi Nowakowi przeszła melancholia
dopiero wtedy, kiedy na statku rozpoczął się lunch. Wraz z naszą trójką podróżników, przy
wspólnym stole zasiadali Polak o imieniu Karol,
pochodzący z Torunia oraz jego kandydatka na żonę 26-letnia Wietnamka o imieniu
Chanel, pochodząca z Sajgonu. Oboje
od roku wspólnie mieszkają w Anglii, ale on od 15 lat jest tam kierowcą tirów,
a ona jest urzędniczką. Posiłek na statku był bardzo smaczny. Gulasz z
wieprzowiny połączony z krewetkami dodawałem sobie kilkakrotnie do znakomitego tutaj ryżu. Super zupy rybnej z warzywami też sobie nie żałowaliśmy.
Przez cały czas trwania rejsu,
uwiecznieni na powyższej fotografii miejscowi faceci grali w karty, co nas
trochę dziwiło.
Atrakcję podczas rejsu
stanowiło dwukrotne nurkowanie. Zatrzymaliśmy się w dwóch różnych zatoczkach
przy brzegu i po otrzymaniu odpowiedniego sprzętu płetwonurków rzekomo można
było podziwiać świat podwodny. W sumie niewiele było widać, bo woda nie była
przezroczysta, tak jak u nas w Europie w Morzu Śródziemnym. Wietnam to wielki
brud i szambo. Jeśli tego nie poprawią i nie postawią na ekologię, niech nie
myślą o masowym rozwoju turystyki.
Niebywałą atrakcję z
pewnością stanowi kolejka linowa prowadząca na sporej wysokości pomiędzy
kilkoma wyspami. Przyznam, że patrząc nawet z dołu od strony wody robiło to
spore wrażenie. Na powyższym zdjęciu widać też restaurację na wodzie do której podpływają
niektóre statki pasażerskie z wygłodniałymi pasażerami.
Tak kiepskawo z pokładu
statku wygląda portowe nabrzeże, od którego odpływają i do którego dobijają
liczne statki pasażerskie.
Uczestnictwo w takim rejsie
łączy się z dużym ryzykiem. Tak przy wsiadaniu od strony burty, jak i wysiadaniu
ze statku od strony rufy, można wpaść do wody i nawet stracić życie. Nie używa się tutaj trapów. Statek to wznosi się na falach do góry, to opada w dół i trzeba w
odpowiednim momencie zeskoczyć z pokładu na ląd. A co by było, gdyby się ktoś
pośliznął? O zgrozo! W tego typu turystyce nie ma zachowanego choćby minimum
bezpieczeństwa! (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz