Jednego z nielicznych rowerzystów zobaczyliśmy z okien
autobusu, którym jeszcze w ramach wykupionej za 67 dolarów trzydniowej wycieczki
po rzece Mekong, jechaliśmy do odległej miejscowości nadmorskiej o nazwie Rach Gia.
Tylko z plecakami, bo część
bagażu zdeponowaliśmy w sajgońskim hotelu Quy Hung, tym razem zameldowaliśmy
się w hotelu Kiet Hong. Znajdował się on w pobliżu portu pasażerskiego, z którego
następnego dnia o godzinie 8.00 odpływaliśmy na wyspę Phu Quoc. Otrzymaliśmy
pokój o numerze 101. Poprzednie dwa pokoje miały zbliżone numery, w Sajgonie
401, a na trasie wycieczki 201. Ten w portowej miejscowości Rach Gia nie miał
windy i musieliśmy nasze plecaki taszczyć na drugie piętro po schodach.
Po wzięciu kąpieli, naszym
priorytetowym zadaniem było odprawienie się w porcie. Jak to uczynić,
zasięgnęliśmy informacji u pracowników portu. Kierując się ich wskazówkami, tuż
za mostem trafiliśmy do budynku dworca. Po sprawdzeniu naszej wcześniejszej
opłaty i paszportów, wydano nam trzy bilety na prom.
Już spokojniejsi, że mieliśmy
zapewniony dalszy transport na wyspę Phu Quoc, zaczęliśmy szukać jakieś
restauracji aby coś ciepłego zjeść. Nic nam jednak nie podchodziło do gustu z
uwagi głównie na brak higieny, no i ostatecznie bardzo głodni zdecydowaliśmy
się na uliczną pizzę. Właściciel zrobił nam wspólne zdjęcia, chyba po to, aby
się pochwalić jakie trafiły do niego „białasy”. Tak zawyżył nam rachunek, że z
15 dolarów, po ostrej wymianie zdań zjechaliśmy do 10 dolarów za 3 małe pizzy i 3 piwa.
Aby jeszcze kupić coś solidniejszego
do picia, weszliśmy do pobliskiego marketu, w którym akurat bardzo głośno
obchodzono Dzień Kobiet. Dla dzieci stworzono oddzielne stanowisko smakowych
uciech.
Market miał stoisko warzyw i
owoców. Wiesław Baska prowadząc
własny biznes nauczył się liczyć mamonę i zaczął porównywać ceny marketu z
tymi z rzecznego bazaru na rzece Mekong. Tutaj mango było nieco droższe, niż to
kupione z kutrowej burty. W markecie rozdawali kwiaty goździki, bo hucznie
obchodzono 8 marca Międzynarodowy Dzień Kobiet. Udało nam się otrzymać dwa
zawinięte w celofan kwiaty, które podarowaliśmy recepcjonistce. Zaprocentowało
to tym, że pozostawiony w pokoju hotelowym przewodnik pt. Wietnam, wysłany w
sobotę 10 marca, dotarł do nas na wyspę już w poniedziałek 12 marca. Koszt
przesyłki 2 dolary, opłacił Janusz Nowak.
Tak przyglądając się tym egzotycznym
dla polskiego „białasa” owocom doszliśmy do wniosku, że wielka szkoda, iż niektórych
tutejszych nie sprowadza się do naszego kraju. Ciekawe, jaki byłby u nas ich
popyt?
Nasz prom, a właściwie
wodolot, odpływał o godzinie 8 rano. Przy odprawie panował istny rwetes.
Najgłośniejsze były dźwięki gdaczących kur i piejących kogutów. Na metalowej
poręczy siedzieli tragarze wyczekujący na jakieś transportowe zlecenie któregoś
z podróżnych. Nam na trapie dokładnie sprawdzono paszporty i bilety z
oznaczonymi miejscami zajmowanych foteli.
Wodolot dwupokładowy, prawdopodobnie
produkcji radzieckiej z około 400 pasażerami, płynął z astronomiczną prędkością
50 km na godzinę. Ustaliliśmy to w naszych smartfonach. Po niespełna 2,5 godzinach
pokonaliśmy ponad sto kilometrów, docierając na wyspę Phu Quoc, Dotarliśmy do miejsca znajdującego
się blisko granicy z Kambodżą.
Po wyjściu pasażerów, z promu w tradycyjny sposób zaczęto wynosić różne bagaże. W tym i gdaczący drób.
Po wyjściu pasażerów, z promu w tradycyjny sposób zaczęto wynosić różne bagaże. W tym i gdaczący drób.
Na podróżnych wysiadających z
promu czekali taksówkarze oferujący swoje usługi. Trafiliśmy do dobrej kompani,
bo kierowca pod zielonym krawatem dopiero nas wtedy pożegnał, kiedy za kolejnym
razem trafiliśmy do odpowiadającego nam hotelu.
Ten hotel o nazwie Gecko
House, jeszcze jadąc taksówką, wyszukał w smartfonie Wiesław Baska i był to
strzał w dziesiątkę. Podał adres usłużnemu kierowcy zielonej taksówki, któremu
zapłaciliśmy 13 dolarów. Radośnie powitała nas urocza właścicielka urokliwego obiektu.
Otrzymaliśmy pokój o numerze
11, a do basenu o 20 m długości, od naszych drzwi dzieliło nas zaledwie 3
metry. Jedynie palma stała nam w linii prostej na przeszkodzie w dojściu do
basenu, której mimo podjętych starań nie udało mi się przesunąć, co ilustruje powyższe
zdjęcie. (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz