Prawdziwych mnichów
wreszcie zobaczyłem na własne oczy w wietnamskiej pagodzie, którą zwiedziliśmy
podczas dojazdu autobusem z Sajgonu do rzeki Mekong. Byłem nieco zaskoczony
tym, że nikt mi nie zabronił robienia zdjęć.
Po dotarciu autokarem do szerokiej rzeki Mekong, nasza różno
narodowościowa grupa wycieczkowa została zamustrowana na drewnianą dużą
jednostkę pływającą, do której wchodziło się przez specjalnie wydłużony
drewniany dziób.
Naszą pływającą jednostką, siedząc w kamizelkach
ratowniczych na… autokarowych ławkach, dotarliśmy na drugi brzeg Mekongu.
Podczas pierwszego postoju na przeciwnym brzegu rzeki, oferowanymi nam próbkami
zachęcano nas do kupienia ziołowej herbaty, miodu i jakichś leczniczych mikstur.
Do nas trzech białasów z Polski dosiadła się czteroosobowa grupa młodych ludzi
z hiszpańskiej Barcelony.
Idąc całą grupą wycieczkową wzdłuż nabrzeża Mekongu, co rusz
czekały nas jakieś atrakcje. Jedną z nich, niemal mrożącą krew w żyłach, była
możliwość owinięcia się jak szalikiem przez szyję żywym wężem z gatunku boa królewski.
Turyści miejscowi i młodzi Hiszpanie nie odpuścili i porobili sobie pamiątkowe zdjęcia
z wężem. Z naszej trójki Polaków najodważniejszym okazał się Janusz Nowak z miejscowości Kolincz
koło Starogardu Gdańskiego, który bez cienia strachu i odrazy pozwolił sobie
nałożyć tego gada na szyję. Janusz nam powiedział, że gad był nieco ślizgi i
zapachem przypominał rybę.
Na kolejnej stacji naszą grupę wycieczkową uświadamiano o tym, jak się obrabia kokosy i co się z nich wyrabia. Sok odpowiednio się podgrzewa
i z otrzymanej masy wyrabia się cukierki. Próbowaliśmy, w smaku istotnie były znakomite.
Po tych lądowych atrakcjach, jak się okazało na jednej z
licznych wysp Mekongu, naszym zadaniem było wsiąść do wąskich łodzi
przypominających czółna i odbyć rejs wyspowym kanałem,
Kanał był bardzo wąski i ledwie co mijały się płynące naprzeciw
siebie drewniane łodzie. My nie musieliśmy wiosłować, bo tą pracę wykonywali za
nas tubylcy, jeden siedzący na dziobie, a drugi na rufie. Dzięki temu mogłem swobodnie
porobić zdjęcia dwóm Kociewiakom siedzącym przede mną.
Po pływaniu łódkami przesiedliśmy się na naszą łódź i nią
dotarliśmy do brzegu, miejsca startu pierwszego dnia naszej 2-dniowej wycieczki po Mekongu.
Jadąc na zachód autobusem do nowego hotelu, po drodze
zatrzymaliśmy się w przydrożnej dużej restauracji. Mieliśmy pół godziny przerwy
na posiłek. Nasze zainteresowanie wzbudziły ogromne trzy akwaria wypełnione
wodą i różnymi rybami. W największym akwarium pływały dwie groźnie wyglądające
aż 200 kg ryby barakudy. Śniły mi się one później po nocy.
My jako wysocy wzrostem w porównaniu do Wietnamczyków "białasy", wzbudziliśmy też spore zainteresowanie u
wietnamskiej obsługi przydrożnej restauracji. Do tego stopnia, że najodważniejszy
z kelnerów podszedł do Wiesława Baski,
mieszkańca Starogardu Gdańskiego i na oczach zazdrosnych koleżanek z
zadowoleniem oraz wielką satysfakcją uścisnął jego wyjątkowo białe dłonie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz