White mischief - tak ładnie
się nazywała. Ku naszemu zaskoczeniu pochodziła aż z Indii. Wspólnie się
składając, kupiliśmy ją sobie na cały wieczór. Chociaż miała 42,8 procentów. Owszem, miała nawet sporą
pojemność, bo aż 750 ml. Kosztowała nas zaledwie 7 dolarów. I wyobraźcie sobie,
że w trójkę ją skonsumowaliśmy z odrobiną coli. Zakąskę stanowiły jakieś
rodzime orzeszki, paczka aż \za dwa dolary. Tuż przed zawarciem znajomości z
Indiami, chociaż odrobinkę poczuliśmy balsamiczny w ustach smak Alexand Specjal
Whysky.
W ramach 56 urodzinowych obchodów Wiesława Baski, dojechawszy do kambodżańskiej miejscowości Kratie, poszliśmy
na kolację do restauracji Jasmine Boat, zlokalizowanej na wysokim brzegu rzeki
Mekong, tuż przy łodziowej przystani.
Za kolację ja i solenizant zapłaciliśmy po 5,25 dolara, w
sumie za kiepskie jedzenie. Zawijasy warzywne bez smaku i podobnie zupa ze zmiksowanego
kurczaka. Znacznie lepiej wybrał Janusz
Nowak, pięć kanapek z pikantną sałatką rybną i zapłacił 4,5 dolara. Tylko
miejsce konsumpcji było urzekające, bo u stóp mieliśmy majestatycznie płynącą
rzekę Mekong.
Wracając do chronologii, to jeszcze
podczas pobytu w kambodżańskim Kampocie, po wycieczce w góry słoniowe, pod
wieczór czekał nas jeszcze rejs statkiem po rzece, w ramach wycieczki
wykupionej za 13 dolarów. Pasażerowie rozsiedli się na dachu, aby mieć lepszą
widoczność.
Ja i Janusz Nowak siedzieliśmy w pierwszym rzędzie na dziobie statku,
obok sternika, no i w nowo zakupionych koszulkach przy zachodzącym słońcu podziwialiśmy
otaczającą nas przyrodę.
Jako wieloletni mieszkaniec
Gdańska, doceniający jego wszelakie walory, niemal jak nawiedzony w miejscach szczególnych
gdzie przebywaliśmy i gdzie można było, to przyklejałem naklejkę herbu naszego
grodu nad Motławą. Tak też zrobiłem na dziobie kambodżańskiego statku
pasażerskiego w mieście Kampot.
Kilku pasażerów, w tym i
nasza trójka gdańskich turystów, w ramach półtoramiesięcznej podróży po Indochinach,
zaczęła ze statku robić zdjęcia zachodowi słońca.
Obok nas płynął drugi statek
nieco mniejszy, ale pełen pasażerów, którzy wcześniej wnieśli na pokład dużo
jedzenia i napojów. Widocznie obchodzili jakąś uroczystość rodzinną.
Na naszym statku pasażerowie
też mogli zamówić coś do picia i jakieś danie z karty.
Podczas godzinnej przerwy przeznaczonej
na pływanie w rzece, jako pierwsza skoczyła z dachu statku do wody jakaś Holenderka,
oczywiście przy aplauzie współpasażerów.
Nie była jej dłużna druga
Holenderka, która też przy aplauzie widzów wskoczyła do wody. I tylko tyle osób
było odważnych.
Smutni w tym momencie byli
moi dwaj polscy współtowarzysze podróży, bo - mogę już o tym napisać - leczyli
rany odniesione przy wywrotce na skuterze jeszcze podczas pobytu w miejscowości
Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc.
Jednak Janusz i Wiesiek byli
tak bardzo spragnieni popływania sobie wpław, że nawet zamoczyli same stopy w
rzece, schodząc po drabince zamontowanej na rufie pasażerskiego statku.
Tu w Kambodży jak się ściemni, to zapalają się różnokolorowe światła w tym i na dużych obiektach budowlanych, jak na przykład na mostach. (dcn.)
Tu w Kambodży jak się ściemni, to zapalają się różnokolorowe światła w tym i na dużych obiektach budowlanych, jak na przykład na mostach. (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz