Od kupna najbardziej nam smakującego mango
rozpoczęliśmy kolejny dzień pobytu w miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie
Phu Quoc,
Idąc główną arterią miasta
Doung Dong, naszą uwagę zwróciły leżące na płask palmy oferowane do sprzedaży w
przydrożnym sklepie ogrodniczym.
Na zjedzenie ryby w ramach
obiadokolacji udało mi się nakłonić pozostałą dwójkę podróżników, argumentując
im, że jest właśnie piątek 9 marca 2018 roku i w Polsce obowiązuje post. Z
kilku gatunków rozłożonych na lodzie oferowanych ryb, wybraliśmy okazały
kawałek tuńczyka.
Trzy kawałki ryby były przyrządzane na
naszych oczach na ulicznym rożnie, oczywiście po uprzednim wypatroszeniu. Tuż
po nas do restauracji przyszła rodzina Rosjan, kelnerowi pokazując na naszą
rybę, ale niestety dla nich tuńczyka już zabrakło.
Tak wyglądała moja, nawet
sporej wielkości porcja tuńczyka. Do niej dodano nieco ryżu, cienko pokrojone dwa
plasterki pomidora i ogórka oraz jakąś zieleninę, a w miseczce rybny sos. Za
takie danie zapłaciliśmy po 100 tys. dongów. My dodatkowo kupiliśmy po butelce
piwa o nazwie Sajgon export, w cenie po 15 tys. dongów. Przypominam, że 1 dolar,
to 22 600 wietnamskich dongów.
Następnego dnia w sobotę 10
marca, idąc w kierunku centrum Duong Dong,
spotkaliśmy Szweda, mieszkańca Uppsala, miasta do którego dojechaliśmy w
2002 roku z Januszem Nowakiem rowerami
z Nyneshamn. Nasz szwedzki rozmówca – jak nam powiedział - wszystkie europejskie
zimy spędza w ciepłych krajach. Wzajemnie porobiliśmy sobie zdjęcia.
Schodząc w kierunku plaży, po
15 tys. dongów kupiliśmy dla ugaszenia pragnienia po okazałym kokosie z
wydrążoną dziurką, do której wkłada się słomkę. Po raz pierwszy udało mi się z
ręki uwiecznić wspólnie naszą trójkę podróżników. Jednakowe ochronne czapki i niebieskie
koszulki kupiliśmy w Gdańsku Przymorzu.
Spacer plażą przy
temperaturze dochodzącej do 40 st. C był dla nas dużą przyjemnością. Tego dnia
ja się mocno spaliłem od słońca, bo nie posmarowałem się kremem z filtrem
40-ką.
Po plaży przechadzała się
drobna kobieta oferująca rodzime owoce. Zrobiło nam się jej żal i kupiliśmy od
niej cały pęk małych, ale jakże słodkich bananów.
Wracając do naszego
urokliwego hotelu, weszliśmy do najbardziej okazałego w tej miejscowości
budynku. Nocą mieniącego się różnorodnością barw. U wejścia była rozwieszona
duża reklamowa mapa Wietnamu.
Ten budynek został wzniesiony
chyba wyłącznie dla bogaczy. Wewnątrz do kupienia było bardzo dużo kosztownych
wyrobów ze złota, srebra i mieniących się kamieni. Wśród potencjalnych klientów
przeważał język rosyjski. Jeden z naszej trójki Janusz Nowak, uroczym wietnamskim hostessom zachwalał nasz bałtycki
bursztyn (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz