W ramach reminiscencji z naszego pięciodniowego pobytu w miejscowości
Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc wspomnę, że w pensjonacie Gecko
House naprzeciwko nas pod numerem 6
parterowego apartamentu mieszkało małżeństwo z Warszawy. Wojtek handlujący
drukarkami 3 D, a więc obeznany z techniką, doradzał nam jak się prawidłowo
jeździ skuterami, i jak się je naprawia.
Wojtek z
Warszawy z obrośniętą klatką piersiową wzbudzał spore zainteresowanie u miejscowych.
A to dlatego, bo Wietnamczycy nie są tak obrośnięci jak Europejczycy. Widocznie
w nas „białasach” pozostało więcej z przeszłości. Żona Wojtka o imieniu Ania - jak
ją chwalił mąż - to wysokiej klasy specjalistka od parzenia kawy. Niestety nie
mieliśmy okazji tego sprawdzić.
Tak od wejścia wyglądał nasz hotel
o nazwie Gecko House, a właściwie pensjonat z basenem, w którym ja pływaniem co
najmniej trzy razy na dobę. Tutaj o północy temperatura powierza też
utrzymywała się w granicach 30 st. C. Pływając na plecach, patrząc w niebo, poprzez
smukłe liście palm dostrzegało się świecące gwiazdy. Bardzo mi się też to
podobało, że łazienka i toaleta miały po oddzielnym oknie i było w nich bardzo
widno.
W pobliżu naszego hotelu o
nazwie Gecko House co rusz spotykaliśmy tą samą młodą rowerzystkę, która
poruszając się tym jednośladem dokonywała różnych zakupów. Po jej fartuchowym
uniformie można było wywnioskować, że pracuje w jakimś innym pobliskim hotelu.
W pobliżu naszego hotelu o
nazwie Gecko House spotkaliśmy też znanych już nam z wycieczki Karola Pawłowskiego i jego wybrankę na żonę Chanel. On dzięki niej już
dokładnie poznał Sajgon, z którego ona pochodzi. Nam powiedział, że tego lata,
jeszcze przed planowanym ślubem, poleci ze swoją wybranką serca do jego
rodzinnego Torunia. Był mile zaskoczony tym, że właśnie do Torunia jeździmy
każdej zimy na miting Copornicus Cup i halowe mistrzostwa Polski w
lekkoatletyce.
Przy głównej drodze idąc w
kierunku centrum miasta, tak nędznie i niechlujnie wyglądało większość przydrożnych
straganików z oferowanymi lokalnymi owocami osłoniętymi plandeką przed słońcem.
Te osłonowe przed słońcem namioty wielokrotnie służą sprzedawcom za
pomieszczenia mieszkalne. Do spania rozwiesza się hamaki, bo i nocami jest
bardzo ciepło.
Już bardziej higienicznie, bo
w lodzie, były oferowane różnych gatunków ryby do sprzedaży i upieczenia na
miejscu na grillu
Podobało mi się również, jak Wiesiek Baska w rodzimym języku o
kociewskich naleciałościach, próbował się targować głównie podczas często
kupowanego mango. Czasami jego kupieckie
umiejętności przynosiły korzystne dla nas rezultaty, bo było choćby nieco
taniej, a to najbardziej nas cieszyło.
W miejscowości Duong Dong na wietnamskiej wyspie Phu Quoc czuliśmy
się bardzo bogaci, no i ważni. W restauracji obok naszego hotelu Gecko House
kilkakrotnie - z uwagi na temperaturę powietrza powyżej 30 st. C - jedliśmy zupkę frutti di mare z jakże
osławionymi w naszym kraju ośmiorniczkami. Przywiązujący do jedzenia dużą wagę Wiesiek Baska, jak i Janusz Nowak, obaj z Kociewia, tymi
ośmiorniczkami się rozsmakowywali.
W biurze podróży, w którym
wykupiliśmy wycieczkę, Wiesław Baska
i Janusz Nowak dokonali wymiany
dolarów o nominale 50 na drobniejsze „zielone”. Dopiero po wyjeździe z wyspy Phu
Quoc okazało się, że otrzymali po jednej wycofanej z obiegu 10-dolarówce. W
żadnym sklepie nie chcieli nam ich przyjąć.
Przelicznik wymiany walut w
Wietnamie jest taki, że za 1 dolara otrzymuje się 22 tys. dongów. Ja otrzymałem
banknoty o nominale aż 500 000, czyli pół miliona dongów. Ale miałem też podobnie ładne banknoty o nominałach 200 000 i 100 100 dongów. Aż się prosi,
aby do Wietnamu przybył były polski wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz i przeprowadził -
tak jak u nas - reformę denominacji tutejszej waluty. (dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz