To
nie książka, ale raczej album powstaje z naszej wyprawy półtoramiesięcznej po Ekwadorze, która odbyła się w okresie od 15 lutego do
23 marca 2016 roku.
Na
280 stronach jest rozmieszczonych aż 250 zdjęć, w zdecydowanej
większości mego autorstwa. To publicystyczne dzieło jednego z
naszej trójki podróżników Janusza Nowaka z Kociewia, przed
drukiem przechodzi obecnie korektę. Też przez kilka godzin do
północy wyłapywałem różne błędy, aż rozbolały mnie oczy.
Rano patrzymy, a komputer nie zapisał naszych poprawek. Można się
załamać. Jednak zbliża się czas do promocji tego dzieła. Czym
prędzej wracam zatem do końcowych relacji umieszczanych w miarę
cyklicznie na moim blogu.
Przedostatnim
miejscem naszego pobytu w Ekwadorze było węzłowe miasto handlowe
Santo Domingo, liczące około 280 tys. mieszkańców.
Zakwaterowaliśmy się w nim na trzy doby, płacąc po 8 dolarów od
osoby. Nasz hotel znajdował się w niewielkiej odległości od
centralnego bazaru. Przed wyjazdem do Quito, postanowiliśmy jeszcze raz go
odwiedzić, gdyż zaczął się Wielki Tydzień przedświąteczny.
Ciągnący
się na ponad kilometr ogromny stragan dostarcza wielu wrażeń. Nie
doświadczy się takich w Europie. Kto by u nas zezwolił, aby wśród
ludzi paradowały sobie swobodnie gęsi i kaczki. Były one
delikatnie poganiane kijkiem przez ich właściciela, który był
zadowolony z tego, że robimy mu zdjęcia.
Zaraz
za tym poruszającym się swobodnie drobiem, jechał rowerowy
stragan, którego właściciel oferował pizzę pociętą na w miarę
równe porcje.
A
kolejny właściciel podobnego pojazdu zachęcał do kupna leżących
w metalowych skrzynkach różnego gatunku ryb.
Długa
aleja straganów pełna jest różnych towarów. Jest też na niej
wiele punktów usługowych, a najwięcej salonów fryzjerskich. W
naszej ocenie były one dobrze urządzone i pełne klientów. Otóż
Ekwadorczycy zamieszkujący większe miasta, szczególnie dbają o
swój zewnętrzny wizerunek. Oprócz czystych butów muszą mieć też
schludną fryzurę. Właściciel salonu przeglądający lokalną
gazetę to raczej rzadki widok. Musiała być akurat obiadowa sjesta.
Istotnie
chyba przyszła pora jedzenia, bo przy głównym kościele w samym
centrum Santo Domingo dostrzegłem kobietę karmiącą piersią swoje
dziecko.
Zrobiliśmy
kilka kroków, a ukazała nam się kolejna kobieta karmiąca w ten sam
sposób swego malca.
W
dużej kamiennej bramie, tej samej przez którą przechodziliśmy
dzień wcześniej, odbywała
się akcja pobierania krwi od honorowych dawców. Nad nimi były
rozstawione otwarte namioty i porozkładane polowe łóżka. Na nich
leżeli dawcy, czekając na swoją kolejkę.
Pomiędzy
dawcami krwi szybko uwijał się personel medyczny, bo kolejnych
chętnych do oddania krwi nie brakowało.
Krwiodawców
zabezpieczały policyjne patrole, a akcję krwiodawstwa reklamował
klaun.
W
Santo Domingo
Palmową Niedzielę Wielkanocną 20 marca 2016, otwierał Wielki
Tydzień, zwany
tu Semana Santa.
Ogromne targowisko było pełne osób kupujących. To z myślą o
nich na skrzyżowaniach ulic czynne były ruchome punkty żywienia.
Prostopadłe
do targowiska ulice też były pełne sklepów i handlarzy. Było
więc gdzie i co kupić, a nawet zjeść coś oryginalnego. Tak
właśnie z bliska wygląda Ekwador, kraj niesamowitych
kontrastów,
zaskakujących widoków i nieoczekiwanych zdarzeń.
Przyglądając
się powieszonej na haku rozpołowionej świni przeznaczonej do
konsumpcji, zastanawialiśmy się, czy taki widok jest możliwy w
Europie?
Opuszczając
to wielkie targowisko w Santo Domingo i pokonaniu ponad 2 kilometrów,
na kolację kupiliśmy sobie pomidory.
Ostatni
widok u wyjścia z targowiska w Santo Domingo, to stalowe klatki z
kurami. Następnego dnia z rana wyruszaliśmy do stolicy Ekwadoru
Quito.
Tekst
i zdjęcia: Włodzimierz Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz