W
ostatnich kilku dniach pobytu w Ekwadorze, a konkretnie jego stolicy
Quito, codziennie zaglądaliśmy do pobliskiego od naszego hotelu
dużego parku miejskiego, aby za resztę dolarów jeszcze kupić coś
atrakcyjnego.
Podróżując
przez półtorej miesiąca po Ekwadorze, na przełomie lutego i marca
2016 roku, planowaliśmy odwiedzić
największe targowisko w całej
Ameryce Południowej, które znajduje się w Otavalo, miejscowości
położonej na północ od Quito. Tamtejszy ogromny bazar – jak
wyczytaliśmy w przewodniku turystycznym - zaczyna ożywać już o
świcie i to w każdą sobotę. Mieliśmy jednak wyjątkowego farta,
bo Indianie z Otavalo, akurat podczas naszego pobytu w Quito, na dwa
tygodnie otworzyli swoje stragany wzdłuż jednej z głównych alejek
w Parque El
Ejido.
Na
kilku swoich stoiskach Indianie z Otavalo oferowali wyjątkowo kolorowe obrazy z
charakterystycznym dla Ekwadoru wizerunkiem kościołów i wulkanów.
Oferowane
do kupienia obrazy były o wyjątkowo ostrych kolorach. Niektóre z
nich znalazły nabywców wśród naszej trójki polskich podróżników
z gdańskiego Pomorza. Na przykład nasz ostatni
zakup na straganie, to oryginalny nieduży obrazek, przedstawiający
Indiankę noszącą na plecach zawinięte w kocu dziecko.
Największym
jednak dla nas polaków zaskoczeniem, był oferowany do kupienia już
wycofany z obiegu stuzłotowy banknot NBP.
W
miejskim parku – ku naszemu zdziwieniu - znajdowała się
wypożyczalnia różnego rodzaju rowerów.
Klientami
wypożyczalni rowerów najczęściej byli młodzi ludzie, jeżdżący
trzyosobowymi jednośladami po parkowych alejkach.
Podczas
upalnego dnia, pobyt w dużym miejskim parku dawał nam chwilę
wytchnienia. Siedząc w cieniu drzew na jednej z ławeczek mogliśmy
obserwować, jak matka z małym dzieckiem na plecach zajmuje się
sprzedażą chłodzących napojów.
W
wolnych chwilach, kiedy sprzedażą napojów zajmował się ojciec
dziecka, to wobec niego wiele czułości okazywała jego matka.
Na
głównej alejce parkowej swoje rękodzielnicze wyroby oferowali
młodzi ludzie, w tym również przybyszka z Kanady.
Młode
dziewczyny o jakże kruczych włosach kupiły dla siebie jakieś
drobne ozdoby, płacąc za nie gotówką.
Ilekroć
byliśmy w pobliskim parku, za każdym razem podziwialiśmy ogromnych
rozmiarów drzewa.
Aby
dojść do miejskiego parku z naszego hotelu, za każdym razem
musieliśmy przejść przez główną ulicę. Na jej jezdni, na całej
długości był oddzielny buspas. W stolicy Quito podstawową jest
komunikacja autobusowa. Nie ma pojazdów szynowych, a miejskie
autobusy, pozbawione katalizatorów, zatruwają powietrze
niesamowicie. Dotkliwie odczuwają to piesi i sporadyczni rowerzyści.
Z
naszego hotelowego pokoju, przez okna w oddali widać było wyniosły
wulkan Pichincha,
wraz z przyległymi do niego dwoma nieco niższymi wierzchołkami.
Janusz Nowak z Kociewia nie odpuścił i w pojedynkę wybrał się
pieszo na jeden ze szczytów. Zajęło mu prawie godzinę zanim
znalazł się na krańcu zamieszkałej części miasta. Jak nas
zapewnił, na szczyt wszedł pieszo i miał
z niego wspaniały widok na całe miasto przy słonecznej pogodzie. W drodze powrotnej też nie
skorzystał z niedawno uruchomionej nowoczesnej kolejki linowej,
którą można jechać w eleganckich gondolach
Tekst
i zdjęcia: Włodzimierz Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz