niedziela, 19 lutego 2017

Ekwador wzdłuż i wszerz, cz. 25


W ostatnich kilku dniach pobytu w Ekwadorze, a konkretnie jego stolicy Quito, codziennie zaglądaliśmy do pobliskiego od naszego hotelu dużego parku miejskiego, aby za resztę dolarów jeszcze kupić coś atrakcyjnego.
Podróżując przez półtorej miesiąca po Ekwadorze, na przełomie lutego i marca 2016 roku, planowaliśmy odwiedzić największe targowisko w całej Ameryce Południowej, które znajduje się w Otavalo, miejscowości położonej na północ od Quito. Tamtejszy ogromny bazar – jak wyczytaliśmy w przewodniku turystycznym - zaczyna ożywać już o świcie i to w każdą sobotę. Mieliśmy jednak wyjątkowego farta, bo Indianie z Otavalo, akurat podczas naszego pobytu w Quito, na dwa tygodnie otworzyli swoje stragany wzdłuż jednej z głównych alejek w Parque El Ejido.
Na kilku swoich stoiskach Indianie z Otavalo oferowali wyjątkowo kolorowe obrazy z charakterystycznym dla Ekwadoru wizerunkiem kościołów i wulkanów.
Oferowane do kupienia obrazy były o wyjątkowo ostrych kolorach. Niektóre z nich znalazły nabywców wśród naszej trójki polskich podróżników z gdańskiego Pomorza. Na przykład nasz ostatni zakup na straganie, to oryginalny nieduży obrazek, przedstawiający Indiankę noszącą na plecach zawinięte w kocu dziecko.
Największym jednak dla nas polaków zaskoczeniem, był oferowany do kupienia już wycofany z obiegu stuzłotowy banknot NBP.
W miejskim parku – ku naszemu zdziwieniu - znajdowała się wypożyczalnia różnego rodzaju rowerów.
Klientami wypożyczalni rowerów najczęściej byli młodzi ludzie, jeżdżący trzyosobowymi jednośladami po parkowych alejkach.
Podczas upalnego dnia, pobyt w dużym miejskim parku dawał nam chwilę wytchnienia. Siedząc w cieniu drzew na jednej z ławeczek mogliśmy obserwować, jak matka z małym dzieckiem na plecach zajmuje się sprzedażą chłodzących napojów.
W wolnych chwilach, kiedy sprzedażą napojów zajmował się ojciec dziecka, to wobec niego wiele czułości okazywała jego matka.
Na głównej alejce parkowej swoje rękodzielnicze wyroby oferowali młodzi ludzie, w tym również przybyszka z Kanady.
Młode dziewczyny o jakże kruczych włosach kupiły dla siebie jakieś drobne ozdoby, płacąc za nie gotówką.
Ilekroć byliśmy w pobliskim parku, za każdym razem podziwialiśmy ogromnych rozmiarów drzewa.
Aby dojść do miejskiego parku z naszego hotelu, za każdym razem musieliśmy przejść przez główną ulicę. Na jej jezdni, na całej długości był oddzielny buspas. W stolicy Quito podstawową jest komunikacja autobusowa. Nie ma pojazdów szynowych, a miejskie autobusy, pozbawione katalizatorów, zatruwają powietrze niesamowicie. Dotkliwie odczuwają to piesi i sporadyczni rowerzyści.
Z naszego hotelowego pokoju, przez okna w oddali widać było wyniosły wulkan Pichincha, wraz z przyległymi do niego dwoma nieco niższymi wierzchołkami.  
Janusz Nowak z Kociewia nie odpuścił i w pojedynkę wybrał się pieszo na jeden ze szczytów. Zajęło mu prawie godzinę zanim znalazł się na krańcu zamieszkałej części miasta. Jak nas zapewnił, na szczyt wszedł pieszo i miał z niego wspaniały widok na całe miasto przy słonecznej pogodzie. W drodze powrotnej też nie skorzystał z niedawno uruchomionej nowoczesnej kolejki linowej, którą można jechać w eleganckich gondolach

Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz