Drobiazg, niby mała rzecz, a cieszy. Takimi drobiazgami obdarowywałem osoby, które nam w jakiś sposób pomogły podczas naszej półtoramiesięcznej wyprawy po Ekwadorze. A znajdowaliśmy się w różnych sytuacjach życiowych w okresie od 15 lutego do 24 marca 2016 roku.
Gdyby nie bezinteresowna pomoc wyjątkowo uczynnych Ekwadorczyków, nie raz moglibyśmy popaść w spore tarapaty. Dziękując im, nie wypadało za przysługę ofiarować jakieś drobne dolary. Ja wręczałem zwykły, czerwonego koloru długopis z napisem Kocham Gdańsk lub Jestem z Gdańska.
Przy takim jakże cennym w biednym Ekwadorze podarunku, ofiarowywani przy okazji dowiadywali się od nas, gdzie leży ten nadbałtycki Gdańsk, kraj Polska i kontynent Europa. Wówczas, niejako w znawstwie polskości, najczęściej słyszeliśmy tylko trzy znaczące polskie nazwiska jak: papież Jan Paweł Drugi, przywódca Solidarności Lech Wałęsa, a od młodszego pokolenia Ekwadorczyków nazwisko piłkarza nożnego Robert Lewandowski.
W tym odcinku opisuję chronologicznie różne sytuacje i osoby, które w podzięce otrzymały ode mnie po czerwonego koloru długopisie. Te gadżety miałem od Anny Zbierskiej z Biura Promocji Urzędu Miasta Gdańska, za co jej bardzo serdecznie dziękuję. Wziąłem je ze sobą w podróż, ot tak od niechcenia, a okazały się niezwykle przydatne.
Przypomnę na koniec moich relacji, że mieszkaliśmy i przebywaliśmy kolejno w takich ekwadorskich miastach, jak: Quito, Banios, Riobamba, Puyo, Latacunga, Alausi, Cuenca, Loja, Vilcabamba, Guayaguil, Salinas, Puerto Lopez, Manta, Monte Cristi, Portoviejo, Bahia, Canoa, Pedernales, Santo Domingo i Quito. Mieszkaliśmy też w dżungli, co dokumentuje powyższe zdjęcie.
Po przylocie do Quito stolicy Ekwadoru, taksówka dowiozła nas do hotelu Plaza. Po kilku dniach upałów doszliśmy do wniosku, że nie ma sensu zabierać całego bagażu ze sobą na dalszą część podróży. Uzgodniliśmy z recepcjonistą, że część naszych rzeczy - i to nie odpłatnie - pozostawimy w hotelowym depozycie. No i jak tu recepcjoniście nie ofiarować czegoś drobnego, jak właśnie długopis?
Właścicielka urokliwego hostelu Cafe Tiana w Latacunga poszła nam na rękę i znacznie obniżyła koszt całodziennej wycieczki na wulkan Cotopaxi (5897 m). Była bardzo zadowolona z otrzymanego podarunku, na którym widniał napis polskiego miasta Gdańsk.
W Latacunga u stóp wulkanu Cotopaxi dałem po długopisie kobietom, u których po obniżonej nieco cenie kupiliśmy po kilka zimowych czepek z napisem nazwy czynnego wulkanu, jednego z najwyższych na świecie. Należy do stratowulkanów i charakteryzuje go niemal idealnie stożkowaty kształt. Ma wysokość 5897 m n.p.m. a ostatnia jego erupcja miała miejsce w sierpniu 2015 roku.
W Latacunga podczas samochodowej wycieczki na wulkan Cotopaxi, troskliwie zaopiekował się nami przewodnik o imieniu Diego, student etnografii na Uniwersytecie w Quito. Zawiózł nas w miejsca, do których nie docierają wycieczki.
Długopis z napisem Jestem z Gdańska wręczyłem innemu taksówkarzowi, który nas podrzucił na szosę przy wyjeździe z Latacunga i tak długo czekał wraz z nami, aż po dłuższym czasie oczekiwania przyjechał nasz autobus.
W Banios podczas wycieczki otwartym busem nad wodospad o nazwie Pailo del Diaab, naprzeciwko mnie siedziała ekwadorska rodzina. W drodze powrotnej chyba zauważyli, że dokucza mi głód. Najstarszy z rodziny poczęstował mnie bułką, która uśmierzyła ssanie żołądka. Ofiarodawca pieczywa zdziwił się bardzo, jak w podzięce dałem mu długopis.
W deszczu wysiedliśmy z autobusu w pobliżu ekwadorskiej dżungli. Gdzie się dalej kierować? W dotarciu do celu, użyczając swojej parasolki, pomógł nam 10-latkowi Jordan, wracający tym samym co my autobusem ze szkoły. Niezmiernie się cieszył z długopisu otrzymanego w podzięce za przysługę. Zapewniał nas, że takiego nikt nie ma w jego klasie.
Po pobycie w dżungli powróciliśmy do Banios. Sprzedawca w jednym z kiosków spożywczych przy autobusowym dworcu miał w rodzinie Polaka. Okazało się, że znał ze słuchu nasz język, bo jego siostra wyszła za mąż za Johna Kowalczyka, rodem z... Tomaszowa Mazowieckiego. Choćby już za to, też wypadało dać mu coś pamiątkowego z Polski. W tym przypadku był to również długopis.
W mieście Alausi, w którym akurat odbywał się wieki targ, Janusz Nowak znający najlepiej język hiszpański, nie dość że uzgodnił wynajęcie 3-osobowego pokoju, to jeszcze dostał zniżkę z 10 na 8 dolarów od osoby. Recepcjonistka za taki gest otrzymała długopis.
W miejscowości Alausi, otrzymała długopis urocza Blanka, za podanie doskonalej kawy i daniu nam zniżki na kupno biletów z 30 dol na 19 dol za przejazd zabytkową koleją. Została ta kolej zaprojektowana i wybudowana na przełomie XIX i XX wieku, a duży w tym swój udział miał polski inżynier Ernest Malinowski.
W jednym ze sklepów w bazarowym Alausi, sprzedawca sklepu elektronicznego o imieniu Dawid zasłużył na gdański długopis za przełożenie dwóch telefonicznych kart pamięci, z czym i on miał spory problem.
W Alausi odbywał się wielki targ różności i narobiliśmy sporo zdjęć. W jednej z internetowych kafejek, młoda brunetka o imieniu Miranda przegrała nam zdjęcia z karty pamięci na pendrive i za tą przysługę dostała od nas długopis. Kolejne podobne przypadki opisuję w kolejnym, już ostatnim odcinku ekwadorskim.
P.S. Książka o naszej półtoramiesięcznej wyprawie po Ekwadorze, napisana przez Janusza Nowaka, licząca prawie 300 stron i 250 ilustracji głównie mego autorstwa, jest już w druku w Pelplińskim Wydawnictwie Bernardinum.
Tekst i zdjęcia: Włodzimierz Amerski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz