czwartek, 19 kwietnia 2018

Indochiny 2018 (odcinek 34)


Słońce, dające życie. W Kambodży świeciło nam każdego dnia. Po powrocie w niedzielę 15 kwietnia 2018 do Gdańska, po półtoramiesięcznej wyprawie w Indochiny, też nam nadal świeci. No, ale wylecieliśmy z Polski zimą, a wróciliśmy wiosną. Pomimo włączenia się w wir bieżącego życia Trójmiasta, również na prośbę moich Czytelników bloga, postanowiłem kontynuować relacje z tej wyprawy. Tym bardziej, że mam tysiące zdjęć, w tym kilka nawet bardzo fajnych.


Przewoźnikowi tuk tuka, bardzo sympatycznemu i uczynnemu, za cały dzień jazdy zapłaciliśmy 15 dolarów, po 5 na łepka. W jednym z punktów podróży, Wiesiek i Janusz kupili bilety na podróż autobusem po 12 dolarów na wschód Kambodży. 
Po powrocie do Siem Reap, na kolację w tej samej klimatyzowanej restauracji zjedliśmy po zupie z kurczakiem, za 2,5 dolara. Wracając do hotelu w sklepie samoobsługowym kupiliśmy na śniadanie drogie topione serki za 4 dolary, chleb pokrojony za 1 dolara i bułkę słodką za 75 centów. W recepcji hotelu Kok Meng Lodge, za cztery noclegi zapłaciliśmy po 20 dolarów. Dzień był męczący, ale i urzekający.


Nie mogąc zasnąć po wielu przeżytych wrażeniach, zaczęliśmy szacować. Otóż jak oficjalnie podają, to 1,2 mln turystów rocznie odwiedza kambodżańskie świątynie Angkor. Państwo Khmerów, istniejące w okresie od 802 do 1432 roku, nazywane również Imperium Angkoru lub Imperium Khmerskim.


Od świtu do wieczora pełno turystów, najwięcej Chińczyków, bo jest ich około 1,4 miliarda. Za wstęp płacąc średnio po 50 dolarów za bilet od osoby. Mnożąc wychodzi na to, że przychód roczny świątyń Angkoru wynosi 60 mln dolarów. Spora sumka!


Wielu turystów, to wyznawcy buddyzmu i w świątyniach kambodżańskiego Angkoru chętnie korzysta - co łaska - z osobistych modłów i błogosławieństw.

U wielu też turystów uwidacznia się erotyzm, bo czym wytłumaczyć lśniące piersi kamiennych płaskorzeźb kobiecych.
Chyba głównie mężczyźni, choćby przez dotknięcie kamiennych piersi kobiecych, ujawniają swoje samcze instynkty. Czy jest w tym coś dziwnego? Oj, z pewnością co do tego zaprotestują feministki!  


Po pobycie w Siem Reap, pojechaliśmy dalej na Wschód. Wynikł jednak problem, bo przy dowozie do autokaru, zabrał nas nie ten co powinien tuk tuk. Dobrze, że w porę sytuacja się wyjaśniła i zdążyliśmy na czas.

Nasz czerwony autokar miał napisy miejscowości do których docierał. My jechaliśmy do Kampong Cham, nad Rzeką Księżycową. Musieliśmy pokonać 250 km. Czekało nas około 5 godzin jazdy. (dcn.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz