Słońce, dające życie. W Kambodży świeciło nam każdego
dnia. Po powrocie w niedzielę 15 kwietnia 2018 do Gdańska, po
półtoramiesięcznej wyprawie w Indochiny, też nam nadal świeci.
No, ale wylecieliśmy z Polski zimą, a wróciliśmy wiosną. Pomimo
włączenia się w wir bieżącego życia Trójmiasta, również na prośbę
moich Czytelników bloga, postanowiłem kontynuować relacje z tej
wyprawy. Tym bardziej, że mam tysiące zdjęć, w tym kilka nawet
bardzo fajnych.
Przewoźnikowi
tuk tuka, bardzo sympatycznemu i uczynnemu, za cały dzień jazdy
zapłaciliśmy 15 dolarów, po 5 na łepka. W jednym z punktów
podróży, Wiesiek i Janusz kupili bilety na podróż autobusem po 12
dolarów na wschód Kambodży.
Po powrocie do Siem Reap, na
kolację w tej samej klimatyzowanej restauracji zjedliśmy po zupie z
kurczakiem, za 2,5 dolara. Wracając do hotelu w sklepie
samoobsługowym kupiliśmy na śniadanie drogie topione serki za 4 dolary,
chleb pokrojony za 1 dolara i bułkę słodką za 75 centów. W
recepcji hotelu Kok
Meng Lodge,
za cztery
noclegi zapłaciliśmy po 20 dolarów. Dzień był męczący, ale i
urzekający.
Nie
mogąc zasnąć po wielu przeżytych wrażeniach, zaczęliśmy
szacować. Otóż jak oficjalnie podają, to 1,2 mln turystów
rocznie odwiedza kambodżańskie świątynie Angkor. Państwo
Khmerów, istniejące w okresie od 802 do 1432 roku, nazywane również
Imperium Angkoru lub Imperium Khmerskim.
Od
świtu do wieczora pełno turystów, najwięcej Chińczyków, bo jest
ich około 1,4 miliarda. Za wstęp płacąc średnio po 50 dolarów
za bilet od osoby. Mnożąc wychodzi na to, że przychód roczny
świątyń Angkoru wynosi 60 mln dolarów. Spora sumka!
Wielu turystów, to wyznawcy buddyzmu i w świątyniach
kambodżańskiego Angkoru chętnie korzysta - co łaska - z osobistych modłów i
błogosławieństw.
U wielu też turystów uwidacznia się erotyzm, bo czym wytłumaczyć
lśniące piersi kamiennych płaskorzeźb kobiecych.
Chyba głównie mężczyźni, choćby przez dotknięcie kamiennych
piersi kobiecych, ujawniają swoje samcze instynkty. Czy jest w tym
coś dziwnego? Oj, z pewnością co do tego zaprotestują feministki!
Po pobycie w Siem Reap, pojechaliśmy dalej na Wschód. Wynikł jednak
problem, bo przy dowozie do autokaru, zabrał nas nie ten co powinien
tuk tuk. Dobrze, że w porę sytuacja się wyjaśniła i zdążyliśmy
na czas.
Nasz czerwony autokar miał napisy miejscowości do których
docierał. My jechaliśmy do Kampong Cham, nad Rzeką Księżycową.
Musieliśmy pokonać 250 km. Czekało nas około 5 godzin jazdy.
(dcn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz